Coldplay wbija gwóźdź do własnej trumny. Recenzja albumu “Music of the Spheres”
Obserwuj nas na instagramie:
Music of the Spheres to najnowszy album Coldplay, na który zespół miał wyjątkowy i dobrze zapowiadający się koncept. Jednak jak to często bywa w kinematografii – zwiastun swoje, a film swoje. Music of the Spheres zamiast przebojem, zdaje się być gwoździem do trumny podupadającej na jakości dyskografii zespołu i pożywką dla tych, którzy twierdzą, że Coldplay skończył się jeszcze zanim na dobre się zaczął.
Krótka historia o tym, jak Coldplay stał się gwiazdą popu
Trudno będzie chyba napisać jakąkolwiek recenzję najnowszego albumu Coldplay bez poprzedzenia jej małą analizą tego, co wydarzyło się z tym zespołem w ostatnich latach. Mówi się bowiem, że Coldplay skończył się gdzieś w okolicach X&Y, czyli trzeciego albumu Brytyjczyków, po którym ukazało się jeszcze sześć kolejnych płyt. Osobiście nie uśmiercałabym ich aż tak szybko, choć faktycznie już na Viva La Vida or Death and All His Friends słychać pierwsze odejścia grupy od rocka, na rzecz bardziej przebojowych brzmień w postaci takich utworów, jak Lost!, Lovers in Japan, czy oczywiście tytułowe Viva La Vida.
Coldplay – Viva La Vida
Kolejne albumy – Mylo Xyloto i Ghost Stories to dość mieszane propozycje, w których stary Coldplay przeplata się z tym nowym, który miał w zasadzie dopiero nadejść. Znalazły się na nich przecież jedne z największych przebojów zespołu, takie jak Paradise, Princess of China z Rihanną oraz A Sky Full of Stars, choć między nimi usytuowały się także pełne tej pierwotnej, coldplay’owskiej magii kompozycje – Magic, O czy genialne Charlie Brown.
Coldplay – Magic
Dla mnie to właśnie singiel A Sky Full of Stars był tym pomostem między Coldplay’em, którego kochało się bezwarunkowo, a Coldplay’em, którego wybitność zaczęto coraz częściej podważać. Po Ghost Stories przyszła bowiem era A Head Full of Dreams – przełomowego dla brzmienia tego zespołu albumu, którym Coldplay wyraźnie zaznaczył chęć zaistnienia w mainstreamowym popie. No i się udało. Single Adventure of a Lifetime i Hymn for the Weekend z Beyonce zrobiły robotę i zaprowadziły Brytyjczyków wprost na szczyty radiowych list przebojów.
Coldplay – Adventure of a Lifetime
Premiera A Head Full of Dreams była momentem, w którym na dobre porzuciłam nadzieję o powrocie “starego, dobrego Coldplay”. Nie ma co się czarować – panowie wyśmienicie odnaleźli się w tym swoim kolorowym, nieco kiczowatym uniwersum, a egzystowanie w nim ewidentnie sprawiało im wiele frajdy. Niemałym zaskoczeniem okazał się więc dla mnie wydany cztery lata później koncept album Everyday Life, na którym Chris, Jonny, Guy i Will wrócili do eksplorowania nowych, alternatywnych przestrzeni w muzyce i udanie poeksperymentowali, czego efektem stały się takie utwory, jak awangardowe Arabesque czy ciarkogenne Trouble In Town. Pokusiłabym się nawet o opinię, że był to najlepszy album Coldplay wydany w minionym dziesięcioleciu.
Zobacz również: „Nigdy nie słyszałam tak zróżnicowanej płyty” – recenzja albumu Coldplay – „Everyday Life”
Coldplay – Arabesque
Festiwal Piosenki Tandetnej
Zaledwie dwa lata później Coldplay wraca z kolejną propozycją spod swojego warsztatu – albumem Music Of The Spheres. Patrząc na jego zawartość – absolutnie nie dziwi mnie fakt, że tak szybko poszło. Na dziewiąty album Coldplay składa się bowiem dwanaście utworów, w tym 3 skity. Dziewięć pozostałych zdaje się być niewiele bardziej wymagającymi niż te kilkudziesięciosekundowe przerywniki.
Zobacz również: Coldplay powraca do przebojowego popu. Singiel „Higher Power” już jest
Już po zapowiadającym ten album singlu Higher Power było wiadomym, że to nie będzie kontynuacja kierunku, który naznaczyło Everyday Life, będące ewidentnie jedynie ledwie zauważonym w środowisku muzycznym przerywnikiem i wydawniczym eksperymentem Coldplay. A szkoda. Music Of The Spheres to w zamian Festiwal Piosenki Tandetnej, w line-upie którego jakimś cudem znalazło się gitarowe i potężne (jak na Coldplay oczywiście) People of The Pride oraz intrygująca Coloratura. To w zasadzie jedyne momenty tego albumu, które zainteresowały mnie nieco bardziej.
Coldplay – People of The Pride
No dobra, trudno powiedzieć, żebym nie zwróciła również uwagi na na utwór ♾️, który jest prawie 4-minutową, współczesną interpretacją kibicowskiej przyśpiewki, która w Polsce znana jest mniej-więcej jako: Ole, ole, ole, ole nie damy się, nie damy się. Jeśli właśnie to zespół miał na myśli, nazywając ten album Music Of The Spheres, to jest to prawdziwy kosmos.
Coldplay – ♾️
Coldplay sponsorem zawodów w skipowaniu
Na Music Of The Spheres znalazły się oczywiście również znane już single Higher Power oraz My Universe z gościnnym udziałem k-popowego boys bandu BTS, co patrząc na obrany ostatnio przez Coldplay celownik, jakim niewątpliwie jest dotarcie do nowej, młodszej grupy odbiorców, bo przecież z pewnością nie utrzymanie przy sobie starszych fanów – nikogo nie powinno dziwić. Hype starszych dziadków osiągnął nagle poziom wspomnianego już kosmosu. Reszta tej międzygalaktycznej podróży, na czele z utworem Let Somebody Go z gościnnym udziałem Seleny Gomez, jest absolutnie mdła i warta co najwyżej szybkiego przeskipowania. Przy jednym z odsłuchów sama pobiłam swój rekord w tej dziedzinie.
Coldplay feat. Selena Gomez – Let Somebody Go
Po odsłuchu Music of the Spheres, jako ogromna fanka Coldplay, czuję spory niedosyt i ten najgorszy rodzaj zawodu, zadany przez idola. Zwłaszcza, że cała otoczka zbudowana wokół tego albumu, stworzone na jego potrzeby kosmiczne uniwersum na czele z planetą Kaotica, na której rozgrywała się akcja teledysku do Higher Power, autorski język, którym szyfrowane były wszystkie wiadomości zwiastujące nadchodzące wydawnictwo zespołu – wszystko to zwiastowało naprawdę ciekawą premierę, jednak w zamian otrzymaliśmy miałką garść piosenek, która raczej nieszczególnie zapisze się w naszych umysłach, a już z pewnością nie w sercach. Oczywiście gdyby spojrzeć na projekt jakim jest album Music of the Spheres obiektywnie – pewnie zaczęłoby się to spinać w jakąś spójną całość. Domyślam się, że mógł być w tym wszystkim jakiś zamysł. Na szczęście mogę pisać subiektywnie o tym co mi się podoba, a akurat Music of the Spheres mi się nie podoba.
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść?
Chris Martin, lider grupy, zdradził w jednym z ostatnich wywiadów, że Music of the Spheres będzie prawdopodobnie jednym z ostatnich albumów spod szyldu Coldplay. Z jednej strony, odruchowo pomyślałam: “O nie!”. Z drugiej, skoro panowie od jakiegoś czasu ewidentnie nie mają już na siebie pomysłu, to może czas udać się w kierunku puenty klasyka, który śpiewał, że trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Przynajmniej z fonograficznej sceny, bo akurat o koncertową kondycję zespołu Coldplay nie musimy się jak na razie obawiać. Ich trasy to wciąż największe i najbardziej brawurowe spektakle muzyczne jakie można sobie wyobrazić i miejmy nadzieję, że przekonamy się o tym ponownie podczas nadchodzącego koncertu Coldplay w Polsce, który odbędzie się 8 lipca 2022 roku na stadionie PGE Narodowy. Nie przegapcie!
Zobacz również: To będzie wydarzenie roku! Coldplay ponownie zagra koncert w Polsce
Coldplay – Music of the Spheres, posłuchaj albumu!
Music of the Spheres to najnowszy album Coldplay, na który zespół miał wyjątkowy i dobrze zapowiadający się koncept. Jednak jak to często bywa w kinematografii – zwiastun swoje, a film swoje. Music of the Spheres zamiast przebojem, zdaje się być gwoździem do trumny podupadającej na jakości dyskografii zespołu i pożywką dla tych, którzy twierdzą, że […]
Obserwuj nas na instagramie: