Muzyczna akupunktura. Relacja z koncertu Igora Herbuta w Poznaniu
Obserwuj nas na instagramie:
Igor Herbut zagrał w Poznaniu. To była muzyczna uczta, podczas której daniem głównym był album Chrust doprawiony wyrazistymi emocjami. Ich smak zostanie ze mną na długo.
Igor Herbut. Krucha emocja
Nieco ponad półtora roku temu światło dzienne ujrzał debiutancki solowy album Igora Herbuta – Chrust, który pozwolił artyście rozłożyć skrzydła i uwolnić ogromne pokłady wrażliwości muzycznej, a tej nie brakowało mu przecież nigdy. Już od pierwszych utworów jego macierzystego zespołu LemON wiadomym było, że Herbut to chodząca emocja, która eksploduje w połączeniu z dźwiękiem. Ten solowy krok uwydatnił jedynie, jak krucha jest ta emocja.
Jako, że Chrust ukazał się w samym apogeum pandemii, tegoroczna jesienna trasa, to dla większości miast w Polsce (poza Warszawą) pierwsza okazja, aby skonfrontować na żywo ten niezwykle intymny i osobisty materiał, który do tej pory wyśmienicie odnajdował się w warunkach domowego zacisza, wieczorem, przy przygaszonym świetle i lampce czerwonego wina.
Zobacz również: Igor Herbut przypomina o emocjach, które przecież są w muzyce najważniejsze – recenzja albumu „Chrust”
Chrust zapłonął w atmosferze rodzinnej bliskości
Odpowiedzialny za scenografię i oświetlenie Tomasz Sierotko postarał się jak najbardziej przybliżyć tę sielankową, domową scenerię nawet na dużej scenie poznańskiej Auli Artis. Muzycy zostali ustawieni dość blisko siebie w półokręgu, a wokół rozwieszono mobile – karuzele dla niemowląt, które mogliśmy podziwiać w klipie do singla Jasny. Całość została oświetlona delikatnym, ciepłym, żółtym światłem, które przypominało rozświetlający pokój blask ognia ze skwierczącego kominka, a i lampek wina nie brakowało. Sam Igor po jednym z pierwszych utworów przywitał publiczność jako rodzinę.
Setlista nie była zaskakująca, bo niemal w stu procentach pokryła się z tracklistą albumu, nie licząc małej, kosmetycznej zmiany na końcu, gdzie Nie zamieniło się kolejnością z Krakowskim Spleenem. Inaczej się chyba nie dało tego zrobić. Chrust to bowiem dość spójny koncept album, w którym właśnie ta kolejność ma kluczowe znaczenie. Igor Herbut opowiedział zatem ponownie swoje osobiste, czasem piękne, a czasem niezwykle trudne historie, które tym razem stały się jeszcze bardziej namacalne. Zaczynając od tych pierwszych – najświeższych, kończąc na tych drugich – najstarszych.
Igor Herbut – Jasny
Solo z zespołem. Nowa jakość Chrustu
Choć spodziewałam się, że scenariusz tego koncertu, będzie wyglądał właśnie w ten sposób, nie ma tutaj jednak mowy o klasycznym odegraniu albumu 1:1. Igor z zespołem w składzie: Tomasz “Harry” Waldowski, Piotr Kołacz, Tomasz Świerk oraz Przemek Świerk, nie pozwolił nam się nudzić i zadbał o to, abyśmy na tym koncercie doświadczyli zupełnie nowej jakości kompozycji z Chrustu. Wspomniani muzycy otrzymali niezwykle dużo swobody, a już w oryginale imponujące kompozycje (najdłuższa z nich trwa 8 minut i 54 sekundy) zostały jeszcze bardziej rozbudowane i wzbogacone o dodatkowe instrumentarium.
Nie będę ukrywać, że najwięcej mojej uwagi przykuł tego wieczoru Harry na bębnach, który nieustannie jest dla mnie absolutnym numerem jeden, jeśli chodzi o polską perkusję. To, jak ten człowiek czaruje, ile w dźwiękach, które wydobywa ze swoich instrumentów jest gracji, a jednocześnie tej rock’n’rollowej spontaniczności i niekontrolowanych emocji, jest absolutnie zachwycające i cieszę się, że miałam okazję podziwiać ten koncert niejako zza jego pleców, mogąc dokładnie obserwować to, co działo się za jego sterami.
Raz po raz skupiałam również wzrok każdym z pozostałych, niezwykle zaangażowanych i oddających się muzyce artystów, aż w końcu dotarło do mnie, że podczas tego koncertu wydarzyło się coś niebywałego. Na solowym występie Igora Herbuta to nie on był gwiazdą, która świeciła najjaśniej, a jego zespół i jest to oczywiście ogromny komplement, zarówno dla bandu, jak i dla samego Igora, który pozwolił muzykom wejść w tę niezwykłą narrację i dopisać do niej własną kontynuację.
Igor Herbut – Miłość i Mleko (Live Session)
Emocjonalna uczta Igora Herbuta
Oczywiście nie było też tak, że Igor całkowicie zniknął przysłonięty przez swój zespół. Wciąż był to jednak koncert z jego solowym albumem. Tego wieczoru wzruszenia, radości, miłość i tytułowa wdzięczność opisywana przez jeden z utworów na Chruście, mieszały się z zagubieniem, bólem i tęsknotą, a wszystko to w dawkach zdecydowanie powyżej wskaźnika zalecanego dziennego spożycia – i to już sprawka samego Igora, jego wspomnianej wrażliwości, która aż kipi ze sceny i rozlewa się wokół niej. To właśnie jego frazowanie i wokalizy raz po raz wywoływały ciarki na moim ciele, co wraz z energią zespołu tworzyło niesamowitą harmonię, w której chciało się trwać i trwać.
Zobacz również: „Przeszedłem przez furtkę, która się za mną zamknęła i jestem w innym świecie” – wywiad z Igorem Herbutem
Swoje apogeum, trwający dobrze ponad półtorej godziny koncert (rzadko spotykany wynik, jak na set z jednym albumem), osiągał w drugiej części, tej zdecydowanie mniej radosnej, a bardziej refleksyjnej. Ro, Corda, czy Kroki przepełnione emocjami do szpiku kości w wykonaniach z pełnym zespołem autentycznie wbijały w siedzenie. Momentami czułam nawet szpilki wbijające się pod skórę. Muzyczna akupunktura. No i ten Krakowski Spleen. Nie trzeba, a nawet nie powinno się tego w żaden sposób komentować. Wystarczy tylko posłuchać i wyobrazić sobie, że dokładnie tak samo bezbłędnie wybrzmiało to na żywo. Kora byłaby dumna.
Igor Herbut – Krakowski Spleen
Igor Herbut jak Coldplay i Sigur Rós
W całym tym poważnym repertuarze nie zabrakło również miejsca na śmieszki Igora, który skutecznie starał się spuszczać nieco powietrza z tego unoszącego się nad sceną balonika. I dobrze, bo momentami robiło się naprawdę gęsto od emocji. Nie wiem, czy nie żałował jednak momentu, w którym zaczął przytaczać swój weselny repertuar z czasów przed lemonowych. Muzycy szybko podłapali temat i nie darowali swojemu śpiewającemu koledze, wchodząc na bis z biesiadną przygrywką Za tobą pójdę jak na bal Krzysztofa Krawczyka. Zaskoczony Herbut nie dał się jednak w to wciągnąć (a szkoda!) i przytomnie wyłapał ten jeden akord, z którego szybko przeszedł do Tańczmy – nomen omen – utworu, który stworzył z myślą o pierwszym tańcu.
Ze sceny pofrunęła fala baniek mydlanych, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest w tym wykonaniu coś Coldplay’owskiego. Igor przygrywający na pianinie niczym Chris Martin i nabierająca rozpędu aranżacja, która swoje apogeum uzyskuje podczas bridge’u, zupełnie jak koncertowe Fix You Brytyjczyków. Zresztą myślę, że nieprzypadkowo po koncercie z głośników poleciało O z szóstego albumu Coldplay – Ghost Stories. Ostatnie dźwięki, jakie tego wieczoru wypłynęły z wnętrza Igora Herbuta poszybowały jednak w stronę Sigur Rósa, co tylko potwierdza wszechstronność i niezwykłą plastyczność tego artysty. Co tam Wielka Brytania czy Islandia. Mamy swój prawdziwy, oszlifowany diament na własnym podwórku!
Igor Herbut – Tańczmy (Live Session)
Nie przegapcie kolejnych koncertów Igora Herbuta z albumem Chrust. Więcej o trwającej właśnie trasie koncertowej artysty przeczytacie tutaj:
Igor Herbut podpali swój „Chrust” muzycznymi emocjami podczas jesiennej trasy koncertowej
Igor Herbut zagrał w Poznaniu. To była muzyczna uczta, podczas której daniem głównym był album Chrust doprawiony wyrazistymi emocjami. Ich smak zostanie ze mną na długo. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i […]
Obserwuj nas na instagramie: