fot. Kamil Rosiak

O.S.T.R. w Łodzi „120 minut z życia”: to za mało. Prawie drugie tyle się udało [relacja]


10 kwietnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

9 kwietnia w łódzkiej Atlas Arenie O.S.T.R. wraz z gośćmi przedstawił nam 120 minut z życia. Okazało się jednak, że łodzianin inaczej postrzega czas.

To musiało być wielkie wydarzenie

Pod Atlas Areną pojawiłem się około 18:00, godzinę przed otwarciem bramek. Byłem pewien, że skoro sprzedano dwanaście tysięcy biletów, kolejki będą ogromne. Przeczucie jednak mnie zawiodło, bowiem na placu między stadionem Łódzkiego Klubu Sportowego a halą było dosłownie kilkanaście osób stłoczonych wokół jedynej budki z jedzeniem. Jakieś pół godziny później tempo przybywających zaczęło przybierać na sile. Pięć minut przed otwarciem bramek z każdej strony było widać tłumy na co najmniej kilkaset osób. Tym bardziej należą się wielkie brawa ekipie dbającej o bezpieczeństwo. Od samego początku osoby w żółtych kurtkach pomagali zagubionym uczestnikom, kierowali do właściwych wejść. Czasem po prostu uniemożliwiali wejście tam, gdzie nie powinno się wchodzić. Podsłuchałem nawet, jak dowódca mówił o specjalnej strefie dla osób z niepełnosprawnościami, które nie mogły pojawić się na płycie ze względów bezpieczeństwa. Skuteczność ratowników i obsługi zobaczyłem również pod koniec imprezy, kiedy błyskawicznie zajęli się mdlejącym mężczyzną.

Zobacz: O.S.T.R.: „Całe życie mówiłem, że kariera i sława to efekt uboczny pasji, a nie jej myśl przewodnia” [wywiad]

Tuż po otworzeniu bramek kolejki do stoisk z piwem i przekąskami zaczęły się powiększać. Organizatorzy byli przygotowani również na tę, dość przewidywalną, okoliczność. Bardziej wątpiłem w stanowisko z merchem, które było tylko jedno. W ofercie znalazły się koszulki, czapki i płyty Ostrowskiego, a także kilka tytułów z asortymentu Asfalt Shopu. Tutaj także zostałem pozytywnie zaskoczony sprawnością obsługi.

Przez półtorej godziny obserwowałem, jak hala zapełnia się ludźmi. Najpierw pojedyncze osoby siadające na trybunach i mały tłumek pod sceną. Tuż przed startem imprezy na płycie było na tyle gęsto, że aby przejść z jednej strony na drugą, lepiej było okrążyć wszystkich specjalnie utorowanym “korytarzem”, którego pilnowała obsługa wydarzenia. Chwilę przed 20:30 na scenie pojawił się konferansjer i raper – Maestro.

O.S.T.R. – Witaj w 2003

Czas zacząć imprezę

Po krótkim i energicznym przedstawieniu się Maestro zaczął… rapować. Miało to swój urok, jednak nie spodziewałbym się tego po prowadzącym. Zwłaszcza kiedy przed uczestnikami supporty i impreza właściwa, która miała wypełnić nasze 120 minut z życia. Po jednym utworze konferansjer zaprosił na scenę pierwszy z trzech supportów biorących udział w akcji Coca-Cola Zero Cukru Asfalt NEXT. Najpierw na scenie przed wielotysięczną publiką pojawił się Eliasz, który (jak powiedział Maestro) “kocha hip-hop”. Ewidentnie było widać, że rapera zjada stres, a jego transparentna energia to głównie próba zatuszowania nerwów. Biorąc pod uwagę, że był to jego trzeci występ w życiu, warto pochwalić próby utrzymania interakcji z publiką. Radziłbym jednak poszukać hypemana, choćby dla samej swobody występującego.

Eliasz – Rachunek

Kiedy tylko Eliasz zszedł ze sceny, a Maestro zarapował kolejny kawałek, swoje trzy grosze dorzucił Luck7. Raper w pierwszej chwili sprawił wrażenie bardziej opanowanego od poprzednika i utrzymał je do końca występu. Każdy z supportów miał po trzy piosenki, czyli łącznie około dziesięciu minut. W wypadku Luck7’ego dodatkowym atutem była obecność hypemana, który dobrze wiedział, gdzie wspomóc występującego kolegę.

Luck7 – Holden

Jako ostatni z supportujących pojawił się Dżej. W momencie, kiedy pomyślałem, że to dobry wybór, by tę część zwieńczyć jego występem, raper się pomylił. Szybko jednak odzyskał równowagę po potknięciu i dokończył grę. Całkiem nieźle odnalazł się przed taką dużą publiką, próbując utrzymać jej zainteresowanie. Po wysiłkach poprzedników publika naprawdę złapała vibe uczestników akcji Asfaltu i Coca-Coli.

Dżej – Rookie Roku

Mały szary człowiek porywa dwunastotysięczny tłum

Po pół godzinie supportów zgasły światła. Kilka minut zniecierpliwionego czekania sprawiło, że w powietrzu można było wyczuć wiadomą zieloną substancję. Wraz z momentem pojawienia się Ostrego na scenie krzyk z setek gardeł pewnie odbijał się po stadionie im. Władysława Króla. Klasyczne już Na raz z KODEX-u zadziałało na publikę jak zaklęcie. O.S.T.R. od razu pokazał wszystkim, że dziś nie ma zamiaru się ograniczać z repertuarem. Piosenki były przemieszane, tak więc każdy mógł odnaleźć coś dla siebie spośród obszernej dyskografii Ostrowskiego.

Oprócz hitów, które musiały wybrzmieć, jak Made in Polska, Nie odejdę stąd lub Po drodze do nieba, gospodarz postanowił celebrować ponad dwadzieścia lat na scenie mniej przewidywalnie. W trakcie imprezy usłyszeliśmy piosenki, których nie grał nigdy wcześniej lub wykonywał je bardzo dawno. Takim sposobem mogliśmy byliśmy świadkami zagrania Witaj w 2003, Rugby z Kochanem, A₵ID z EP-ki wespół z Magierą, czy O robieniu bitów, które – jak się okazało – dalej znam na pamięć. Obserwując reakcje ludzi, których dzieliło wszystko od stylu ubioru po metrykę, każdy wydawał się zadowolony. A usatysfakcjonować dwanaście tysięcy osób to nie byle co.

O.S.T.R. – O robieniu bitów

120 minut z życia, czyli synonim łódzkiej gościnności

Cały występ Ostrego zaplanowany był w interwałach. Kilka piosenek z repertuaru Adama, gość, trzy utwory zaproszonego wykonawcy, powrót jubilata i tak w kółko. Jako pierwsi obok O.S.T.R.-a pojawili się Afronci. Jak na rapowych emerytów, dalej mają w sobie dużo młodzieńczej energii, co pokazali choćby przy LWC. Choć występ Kasa i Jaśka Wygi był w porządku, tak show skradł Grubson, który pojawił się przy okazji PMM-owskiego Wstawaj, gdzie artyści się przecięli. Tuż po wspólnym wykonie, podczas którego O.S.T.R. pochwalił się brzuchem, nawijając, że jest chudy i zawsze będzie, Grubson nie mógł odmówić sobie zagrania Na szczycie. Zanim to jednak zrobił, poprosił wszystkich o włączenie latarek w telefonach. Widząc tysiące białych punkcików spod sceny, można było odnieść wrażenie, że niebo rzeczywiście jest na wyciągnięcie ręki.

Grubson – Na szczycie

Kiedy obok Ostrego pojawił się Hades, przeniosłem się w czasie. Jestem pewien, że przynajmniej część z obecnych w Atlas Arenie przeżyła wczoraj coś podobnego w którymś z momentów. Single z HAOS-u, jak Stary Nowy Jork, czy Psychologia tłumu zaprowadziły mnie z powrotem do gimnazjum, kiedy zasłuchiwałem się we wspólnej płycie raperów. Lekko rozbawiło mnie skandowanie “HIP-HOP”, które wydawało mi się już dawno wypaść z obiegu. Jak podróżować w czasie, to na całego. Bardzo sentymentalny wydał mi się występ Sariusa, który powiedział kilka ważnych słów w kierunku sprawcy całego zamieszania. Zresztą widać było po autorze Wikinga, jak przykłada się do wykonu Przerywamy program.

Sarius feat. O.S.T.R. & Hades – Przerywamy program

Nieco gorzej wypadł reunion Tabasko. Zorak nie podołał przy Dzieciach Kwiatach, w innym utworze zapomniał zwrotki i starał się wyratować sytuację freestylem, co nawet się udało. Kochan zdecydowanie lepiej radzi sobie jako hypeman niż raper na pełen etat, co również udowodnił podczas momentu dla Tabasko. Cały set dedykowany Ostatniej Szansie Tego Rapu ratowało przede wszystkim poczucie podniosłości wydarzenia. Kiedy na scenie pojawił się Green, pod sceną i na trybunach zaczęło się przerzedzać. Na zegarach była już 23:00.

Tabasko – Wychowani w Polsce

120 minut z życia zaczyna się przeciągać

Mniej więcej po tytułowych stu dwudziestu minutach zacząłem odnosić wrażenie, że część obecnych zaczyna być znużona. Po występie Greena ponownie wrócił O.S.T.R., wykonując m.in. Rise Of The Sun, gdzie zachwycił wszystkich przyspieszeniem, a ludzie na trybunach wstali, by tańczyć. Warto również zaznaczyć, że do większości utworów przygotowano przebitki z teledysków, które emitowano na telebimach. Może mało istotny, ale bardzo przyjemny smaczek.

Obok O.S.T.R.-a pojawiło się jeszcze trzech występujących. Po raz pierwszy w historii wykonano na żywo Nie mam wyrzutów sumienia z Paluchem, który zagrał później Cardio, Szamana i Bez strachu. Wielu spośród obecnych z wielką chęcią przyjęło propozycje poznaniaka, bawiąc się niemal tak, jakby to był jego solowy koncert. Po autorze KOMPOT-u jak do siebie wszedł Tede. Ziom za ziomem było niemal pewniakiem i gdybym postawił na to pieniądze, właśnie szukałbym wakacji w Mielnie w środku sezonu.

Po odesłaniu Ostrego za kulisy, Jacula zaprosił na scenę Sota, który przedstawił nam niemal już legendarną alternatywną wersję Tyle słońca w całym mieście Anny Jantar. To jednak nie koniec niespodzianek, bowiem po chwili TDF powitał kolejnego gościa-niespodziankę. Krzysztof Kozak wkroczył w ciemnych okularach z butelką whisky w ręku. Po szybkim odpieczętowaniu naczynia i wzięciu po łyku, flakon został rozdysponowany wśród publiki. W tym czasie Fiodor dokończył swój set wraz z Sotem i KNT w rytm Drin za drinem.

Tede – Drin za drinem

Tuż przed ostatnim z zaproszonych gości O.S.T.R. zawarł akcent ukraiński. Po popularnym od czasu inwazji Rosji na Ukrainę pozdrowieniu Władimira Putina Ostrowski wykonał Polską siłę, będącą wynikiem kooperacji rapera z marką World of Tanks. Wątek wsparcia dla okupowanych sąsiadów pociągnął również Kali, który pojawił się chwilę po wykonanej piosence i pod koniec swojego seta zagrał Pacyfkę. Jednak sama obecność Kalego jako gościa zamykającego wydaje mi się co najmniej dziwna. Raper już przy pierwszym kawałku przyznał, że zapomniał tekstu i poprosił obsługę, by wyświetlili mu na prompterze lyricsy. Dodatkowo ziewająca gdzieniegdzie publika (było grubo po północy), już nie tak chętnie reagowała na to, co dzieje się przed nimi. Gdybym postawił pieniądze na to, że Tede będzie ostatnim z gości, właśnie anulowałbym rezerwację w Mielnie.

Szczęście, łzy i wdzięczność

120 minut z życia zwieńczył singiel Lubię być sam, którego pierwsze takty wybrzmiały o 00:36. Prawie trzy i pół godziny po rozpoczęciu show Ostrego. Raper po raz kolejny klęknął na scenie, dziękując obecnym. Tym razem, oprócz słów podziękowania, z oczu O.S.T.R.-a popłynęły łzy. Sądząc po podniosłości wieczoru – łzy radości. Pomijając ogólne zmęczenie wyczuwalne wśród publiki, był to moment, który mógł części z nas uświadomić, jak wielkim wydarzeniem było 120 minut z życia prywatnie. O 00:40 impreza przeszła do historii.

Podczas prawie 240 minut z życia O.S.T.R. wykonał chyba z osiemdziesiąt piosenek. Niemal do każdej perfekcyjnie znał tekst! Gdy natomiast go nie znał lub się pomylił – fenomenalnie ratował się freestylem, jak przy Brzydkim, złym i szczerym, gdzie zgadzał się tylko bit i pierwszy wers.

O.S.T.R. – Brzydki, zły i szczery

Wczoraj w Łodzi pojawili się ludzie z całej Polski, by towarzyszyć Ostremu w jednym z najważniejszych eventów w jego karierze. Realizacja 120 minut z życia wydaje się wzorowa. Nagłośnienie było wyraźne, obsługa skoordynowana i wykwalifikowana, miejsca było sporo. Czuło się kontrolę nad tym, by nic nie poszło źle. Ostrowski wraz z gośćmi zapewnił nam sentymentalną podróż, podczas której wszyscy mogliśmy wrócić do czasów największej fascynacji jego muzyką lub przeżyć ją na nowo. Historia polskiego rapu nie byłaby taka sama, gdyby nie Masz to jak w banku i wielką przyjemnością było zobaczyć wczoraj, dokąd to poszło. Następnym razem prosiłbym jednak o rzetelniejsze podejście do nazwy wydarzenia. Wezmę ze sobą coś do siedzenia.

O.S.T.R. – Lubię być sam

9 kwietnia w łódzkiej Atlas Arenie O.S.T.R. wraz z gośćmi przedstawił nam 120 minut z życia. Okazało się jednak, że łodzianin inaczej postrzega czas. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins […]


ZOBACZ: 120 minut z życia! O.S.T.R. + goście – Atlas Arena, Łódź

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →