fot. Maciej Chomik

Ralph Kaminski: Kora była dla niego stworzona [relacja]

Obserwuj nas na instagramie:

Ralph Kaminski nie tworzy muzyki, tworzy sztukę. Spektaklowe koncerty KORA są personifikacją dziedzictwa Maanamu w osobie artysty.

Muzyka Ralpha jest dla mnie pod względem emocjonalnym jak chwiejący się nad przepaścią most, w którym łamią się kolejne deski. Im dalej się w nią brnie, tym jest gorzej — bardziej wymagająco. Młodość była kulminacją emocji, natomiast KORA wydaje mi się ich ułagodzeniem. To ten moment postawienia stopy na ziemi, poczucia gruntu pod nogami, wzięcie głębokiego oddechu i wrażenie bezpieczeństwa, chociaż serce wciąż jak oszalałe tłucze się w piersi.

Kora była dla niego stworzona. Jej twórczość była dla niego stworzona. Okazał jej zrozumienie, a jak się okazało, to wszystko, czego potrzebowała, by w nowym wykonaniu wybrzmieć w sposób godny i właściwy (Maja Kozłowska)

3 koncerty – 1 relacja, czyli zderzenie wrażeń z KORY Ralpha Kaminskiego

Maja Kozłowska: Dwa razy byłam na Korze. Na samym początku trasy w Warszawie w Teatrze Muzycznym Roma, a później w Katowicach w Mieście Ogrodów. I tak jak na koncerty Ralpha chodziłam po kilka razy w ramach jednego tournée, tak te występy napełniły mnie do syta w dawce, jak na moje standardy, niewielkiej. Jestem ciekawa, czy ułożone już wrażenia zbiegną się z twoimi, kiedy ty jesteś tuż po swoim pierwszym spektaklu.

Weronika Szymańska: To może być ciekawe zderzenie wrażeń. Niedawno na Rytmach pojawił się Twój tekst “Byłam na dwudziestu koncertach Ralpha Kaminskiego”. Tymczasem ten — KORA w Sali Ziemi w Poznaniu — był moim pierwszym, dasz wiarę?

Maja: Nie (śmiech). Startujesz więc z zupełnie innego pułapu, chociaż zakładam, że wiesz, jaki jest Ralph. Przedsmak jego scenicznej kreacji widziałyśmy przecież na Pieśniach Współczesnych Miuosha. To była oczywiście tylko próbka, szczepka z totalnie innego projektu, aczkolwiek jego występ pozostawał w podobnym tonie performance’u.

Zobacz również: „Pieśni Współczesne”, czyli tradycja na piedestale nie patrzy z góry [relacja]

Miuosh x Zespół Śląsk - Pieśni Współczesne, Poznań fotorelacja
“Pieśni Współczesne”, fot. Maciej Chomik

Weronika: Oczywiście, doskonale znam sceniczną postać Ralpha. Co jest też ciekawym fenomenem i chyba właśnie czystą definicją bycia artystą — gdy świat zna to, co robisz, nie będąc nawet naocznym świadkiem tych koncertowych działań. Przecinałam się już z Ralphem parokrotnie, najczęściej na festiwalach, ale do tej pory jeszcze nigdy tak w pełnym wymiarze. Muszę przyznać, że wrażliwość i muzyka Ralpha od zawsze mnie ujmują, jednak nie do końca kupuję go jako postać sceniczną. Dopiero KORA mnie przekonała.

Maja: Ja patrzyłam, jak Ralph rozwija się i rośnie. To, co jest fantastyczne w jego kreacji, to pełna zgodność z każdym wcześniejszym projektem. Młodość nie odcięła kuponów od Morza; wizerunkowo, owszem, jeżeli chodzi też o świadomość i pewność, to stajemy między niebem a ziemią, lecz jego droga idzie po nitce do kłębka. Tak samo z KORĄ — mimo że nie wykonuje swoich numerów, oprawa tych spektakli wynika z jego drugiej i pierwszej płyty. Ale powiedz, co takiego ujęło cię w KORZE, czego nie widziałaś wcześniej?

Ralph Kaminski KORA koncerty relacja
fot. Maciej Chomik

Muzyczna reinkarnacja spuścizny Kory

Weronika: Wiesz co, chyba po prostu zachęcił mnie repertuar. Niestety nie miałam okazji zobaczyć Kory i Maanamu na żywo, czego nie mogę odżałować. Zaintrygowało mnie, że Ralph bierze na swój warsztat te piosenki. No i zadziałał efekt pierwszego strzału, czyli pierwszy singiel — Biegnij razem ze mną, utwór, którego — o dziwo — nie znałam! Dziś jest w mojej cyfrowej bibliotece absolutnym przebojem. Postanowiłam, że to dobry moment, żeby dać w końcu Ralphowi szansę, żeby przekonał mnie w pełni. No i zrobił to! Słyszałam już kilka dobrych nowych wykonań Maanamu — Daria Zawiałow i jej ogniste Szare miraże czy absolutny majstersztyk wśród coverów — romantyczne Kocham Cię kochanie moje Kasi Lins, ale pomyślałam sobie podczas koncertu Ralpha, że jeśli ktoś miałby przejąć po Korze jej twórczą spuściznę w takim pełnym wymiarze, to tylko i wyłącznie właśnie Ralph.

Pomijając już jego wokalne możliwości, bo niewielu artystów jest w stanie stanąć na wysokości tego zadania pod czysto technicznym względem, mam wrażenie, że on po prostu emanował na scenie energią Kory. Może to głupio zabrzmi, ale trochę jakby artystyczna dusza i wrażliwość artystki zyskała nowe życie w innym ciele — Ralpha.

Maja: Przyznam się przed tobą, że jako fanka bałam się tej płyty. I myślę, że to całkowicie zrozumiałe, bo Ralph wziął na swoje barki duży ciężar, wokalny, muzyczny, kulturowy. Wersja studyjna to jedno, bo koncerty są największą weryfikacją, a na tych pokazał po prostu klasę.

Mówisz o innych wykonaniach Kory — od razu pomyślałam o Igorze Herbucie i Krakowskim Spleenie z Chrustu, gigantycznie wręcz przejmującym. Ralph w ogóle nie musiał się silić, żeby utwory Maanamu uczynić większymi, wymyślniejszymi. Tak jak blichtr spaja się gdzieś z jego postacią, tak jego muzycznemu smakowi daleko do przesady. Potraktował Korę z jakimś nadzwyczajnym respektem i prostotą ugrał więcej aniżeli szumnym wyfiokowaniem. Ujęło mnie strasznie, kiedy podczas spektaklu emocje i wrażenia rytmicznie rosły. Gradacja zakrojona na szeroką skalę, to naprawdę robiło wrażenie. I wiem doskonale, o czym mówisz, bo jego show faktycznie nosiło znamiona reinkarnacji. Tylko znowu nie wykalkulowanej, a całkowicie naturalnej, jakby przyszło mu do tego wyłącznie ubrać swój drugi ulubiony płaszcz.

Weronika: Dokładnie tak! Zauważ — przecież jest masa coverów Krakowskiego. Każdy z nich z założenia ma być taki monumentalny, mocny, będący też chcąc nie chcąc trochę popisem umiejętności wokalnych coverującego. Ralph to chyba pierwszy artysta, który ten utwór stonował, uprościł, nie silił się na nie wiadomo jakie góry. Dopiero na ostatniej prostej wystrzelił. I tak było w wielu innych utworach. Też zwróciłam uwagę na to dozowanie emocji, budowanie napięcia. Miałam wrażenie, że Ralph się trochę z nami (publicznością) bawi. Zwodzi, zarzuca haczyk i nagle skręca zupełnie gdzieś indziej. Ryzykownie, ale zaskoczyło.

Maja: Bardzo ryzykownie; publika na KORZE to nie tylko publika Ralpha, tak sądzę. To również ludzie, którzy przybyli na KORĘ dla Kory i którzy chcieli poczuć Maanam, może ujarzmić tęsknotę, może odbudować wspomnienia. Setlista nie została zbudowana z pierwszoligowych numerów, natomiast każdy z nich potraktowano odpowiednio, każdy pławił się w swoim kilkuminutowym blasku.

Zobacz również: Ralph Kaminski. Docierając bliżej siebie – wywiad

Ralph Kaminski KORA koncerty relacja
fot. Maciej Chomik

Ralph Kaminski – artysta, który bierze wszystko

Maja: Przede wszystkim pierwszy koncert KORA pozostawił mnie lekko oniemiałą, praktycznie bez słów, bo ledwo potrafiłam ułożyć sobie w głowie to, co czułam. Ralph ma zdolność odbierania ludziom mowy i zrobiłby to samo, gdyby występował solo na pustej, małej scenie. Warszawski występ mnie poruszył, choć nie wywołał podobnej kawalkady emocji co Młodość. Albo inaczej — były one bardziej złożone i zaczynały rezonować dopiero po pewnym czasie. Swoje musiały odstać, żeby to wszystko zaczęło pracować. Potrzebowałam drugiego razu, no i wówczas już wszystko puściło. Kurtyna opadła i mogłam wsiąknąć w to już bez skrępowania, oddać się, zatracić i doświadczać. Takie koncerty trzeba przeżywać bezwstydnie.

I właśnie — niby nie są to jego utwory, ale zaśpiewał je tak, jakby były. Mogłyby być jego. Mógłby napisać każde słowo, a ja bym uwierzyła, że to on. Mówiłyśmy o tej reinkarnacji, to duże słowo, ale czuję, że Ralph z Korą mogliby kiedyś iść razem za rękę. W tym samym kierunku, z wizją na polską muzykę.

A twój pierwszy raz — łatwo było ci się po nim pozbierać? I jak teraz postrzegasz Ralpha w kontekście otoczki, jaką wokół siebie zbudował?

Weronika: To było silne przeżycie. Po pierwsze za sprawą jakiegoś telepatycznego spotkania z Korą. Czułam obcowanie z jej wrażliwością podczas tego koncertu. Po drugie dzięki emocjom serwowanym przez Ralpha, przez mistyczność aury, którą stworzył, przez ten pierwiastek spektaklu. To wszystko było tak dobrze przemyślane, tak pięknie ze sobą współgrało. Ralph czuł się na scenie jak ryba w wodzie. Czasem miałam nawet wrażenie, jakby w ogóle zapominał, że jest właśnie na niej, a nie we własnej sypialni. Ale on nad tym wszystkim panował, każdy szczegół tego koncertu był dokładnie taki, jaki chciał, żeby był i paradoksalnie — nie było w tym czuć żadnej sztuczności i wyreżyserowania. Ralph jak mało kto potrafi grać spontaniczność. Podziwiam w nim tę umiejętność przeobrażeń. Każdy kolejny jego projekt to nowy Ralph, który na scenie ożywa, nabiera mocy, wzrasta. To czysty artyzm w pełnym tego słowa znaczeniu. David Bowie polskiej sceny muzycznej — być może oklepane, ale to skojarzenie, które od razu nasunęło mi się na myśl.
A jeśli chodzi o zbieranie się — tu nie mogę pominąć okoliczności, które okazały się tego wieczoru niezwykle istotne. Do Sali Ziemi weszłam prosto z Placu Wolności, gdzie w tym samym czasie odbywał się koncert Światło dla Ukrainy. Takie utwory jak Wieje piaskiem od strony wojny czy Jestem Kobietą, który otwierają wersy: ‘Nie wyobrażam sobie, miły, abyś na wojnę kiedyś szedł. Życia nie wolno tracić, miły, życie jest po to, by kochać się”, wybrzmiały tego wieczoru wyjątkowo wymownie. Myślę, że nie muszę wiele dodawać. Rozrywały serce…

Maja: Bywając regularnie na koncertach Ralpha, niejednokrotnie miałam wrażenie, że nawet jeżeli te zostały napisane, tak jak w przypadku Młodości czy właśnie KORY, to jego wykonania zawsze brzmią inaczej. Nie pod względem wokalnym, muzycznych improwizacji, jammowania czy tego, co zwykle zaskakuje podczas koncertów innych artystów. Jego występy bardzo rozszerzają widzenie — od początku mamy pełne pole, ale staje się ono zwyczajnie wyraźniejsze. Ralph jest artystą, który sam wyciska z muzyki jej ostatnie soki i… tego samego oczekuje od swojej publiki. Po pierwsze — sam chce publiczność wycisnąć i wyssać z emocji, docisnąć i dojechać — po drugie, chce, żeby i oni sami tak z niej skorzystali, tak ją przyjęli, tak ją zaabsorbowali, do ostatniej kropli. Zaangażowanie emocjonalne implikuje w nim naturalność, dlatego nawet najbardziej monumentalne sceny i oprawa nie upchną go w kostium, jakby był zwykłym prestidigitatorem. To wszystko jego skóra. Ma to we krwi.

Konteksty zawsze będą działać na korzyść kultury, za to te nowe i nabyte — wywoływać podwójny zachwyt lub podwójne wzruszenie. Uwypukliła się czułość tych utworów, a jednocześnie obudziła strach. One nie powstawały w tak niespokojnych okolicznościach, a dziś wiele rodzin w Ukrainie przeżywa ten horror, przerażenie, tęsknotę, zmartwienia. Czy spodziewałabyś się, że Chodź, pomaluj mój świat stanie się protest songiem?

 KORA koncerty relacja
fot. Maciej Chomik

Oszczędny w środkach monumentalizm sceniczny Ralpha Kaminskiego

Weronika: W życiu! Ale to słuszna obserwacja. Chciałabym wrócić jeszcze na chwilę do tych spektaklowych części składowych koncertu KORA, bo poza doznaniami czysto muzycznymi, ogromne wrażenie zrobiła na mnie również scenografia. I to niekoniecznie ta statyczna. Oczywiście monumentalna figura Matki Boskiej, usytuowana na środku sceny i opleciona kolorowymi kwiatami, to mocny i wymowny symbol, ale też odniesienie do samej Kory w najczystszej postaci — przyjęło się bowiem nazywać ją Czarną Madonną polskiej sceny muzycznej, sama zresztą tworzyła podobne “Maryjki”. Pięknym dopełnieniem tej scenografii były dla mnie światła i chyba jeszcze nie spotkałam się z tak mocnym impaktem właśnie tego elementu koncertu na wywoływane we mnie emocje. Wszystko w punkt — kiedy Ralph miał być gwiazdą — był gwiazdą, z pojedynczym reflektorem skierowanym w swoją stronę, który wiernie podążał za nim, gdy wirował wśród publiczności. Kiedy na salę miała rozlać się fala niepokoju, światła pulsowały, tworząc na scenie coś na kształt nieuchwytnych hologramów, zaburzających rzeczywistość. To był spektakl nie tylko muzyczny, ale również wizualny. Wielowymiarowy, a przez to niezwykle spójny i oddziałujący na mnie z wielu stron. Kompletny.

Ralph Kaminski KORA koncerty relacja
fot. Maciej Chomik

Maja: Scenografia jak na Ralpha była w ogóle bardzo skromna — monumentalna, ale oszczędna. Ukwiecona madonna budziła jednocześnie niepokój i taki instynktowny szacunek, a gra świateł, cóż, dawno nie widziałam spektaklu, w którym odgrywałaby tak dużą rolę, pełniąc nie tylko funkcję estetyzującą czy budującą nastrój, ale niemalże czynną. W ogóle zauważ: i ty, i ja mówimy o tym koncercie spektakl; bliżej jest mu jednak do tych teatralnych niż stricte muzycznych, które bywają uscenicznione. Ja te występy w pełni tak traktuję, jako zbitą całość. Opada kurtyna, Ralph występuje, oklaski na sam koniec. Bez podziału na segmenty.

Weronika: Dokładnie tak i myślę, że sam Ralph miał to w zamyśle. Żadnych przerywników, żadnych przywitań, żadnych small talków między utworami — całość doprowadzona od początku do końca, nieustannie utrzymując pełne skupienie i uwagę widza na tym samym poziomie. Mam wrażenie, że nawet tych braw między utworami mogłoby nie być, bo one trochę rozpraszały, choć z drugiej strony dawały też moment na kompresję tego, czego właśnie doświadczyłam i przygotowanie głowy na to, co za chwilę.

Maja: Właśnie o tym mówię — tam powinna być cisza. Nikt nie klaszcze Hamletowi, kiedy ten kończy wygłaszać swój monolog. Ralph po prostu znowu to zrobił, wprowadził koncerty na nowy poziom ich doświadczania, ich przeżywania, ich wystawiania.

 KORA koncerty relacja
fot. Maciej Chomik

Ralph Kaminski nie tworzy muzyki, tworzy sztukę. Spektaklowe koncerty KORA są personifikacją dziedzictwa Maanamu w osobie artysty. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w remiksie Muzyka Ralpha jest dla […]


ZOBACZ: Ralph Kaminski – KORA, Poznań [fotorelacja]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →