fot. Warner Bros.

Nie martwcie się, kochani (choć mogło być lepiej) [recenzja]


23 września 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Wokół filmu Olivii Wilde wiele się działo, i to jeszcze przed oficjalną premierą Nie martw się, kochanie. Teraz, kiedy skandale okrzepły, a domysły dziennikarzy na całym świecie odnoszące się do tego, do czego naprawdę doszło czy nie doszło na planie (i kto kogo opluł podczas premiery), czas zająć się samą produkcją.

Drugi pełnometrażowy film Olivii Wilde, która tym razem stanęła po obu stronach kamery, oparty jest na historii wymyślonej przez braci Careya i Shane’a Van Dyke’ów. Sam scenariusz to natomiast dzieło Katie Silberman, z którą Wilde miała okazję wcześniej współpracować przy okazji swojej debiutanckiej Szkoły melanżu. Pomysł z założenia jest bardzo ciekawy, ale wybaczcie – twist w tym filmie to jedna z jego lepszych rzeczy, więc spoilowanie go byłoby po prostu niemoralne.

Skupmy się więc na tym, co widać w trailerze: mamy lata 50., typowe amerykańskie przedmieścia, błyszczące wielkie samochody i ludzi, relatywnie młodych, którzy uśmiechają się odrobinę za dużo. Coś tu jednak nie gra, czuć to od początku. Nad mieszkańcami kalifornijskiej Victorii wisi jakaś tajemnica, unosi się sztuczność, którą dobrze znamy np. z Truman Show, Żon ze Stepford czy serialu Westworld. Dziwna jest sekciarska hierarchia, niedopowiedzenia, pełnione społeczne funkcje.

Przeczytaj więcej: Harry Styles i Florence Pugh połączyli siły w piosence With You All the Time

Wielka tajemnica

Głównymi bohaterami Nie martw się, kochanieAlice i Jack Chambersowie – młodziutka, po uszy zakochana w sobie para. Oni nie udają uczuć i namiętności, choć też nie wszystko sobie mówią. Przynajmniej on jej, ale takie też zasady panują w Victorii – kobiety zajmują się domem, rodzą dzieci, czekają na mężów z drinkiem w progu i gotowym obiadem. Nie zadają pytań. Nie wiedzą, nad czym pracują ci wielcy inżynierowie i dyrektorzy. Padają tylko hasła: centralna, projekt Victoria, większe dobro. Nad wszystkim, niczym bóg, czuwa natomiast Frank – twórca tego utopijnego miejsca, jego główny architekt i guru. Coś jednak zaczyna się sypać. Niczym w horrorze najpierw pojawiają się znaki, a potem ktoś się wyłamuje. A widz zaczyna czekać na odkrycie wielkiej tajemnicy.

Film jak serial

Nie martw się, kochanie to jednak nie horror, a thriller psychologiczny – niezależnie jednak od gatunku, kuleje tu budowanie napięcia. I to chyba jest główny zarzut wymierzony w Nie martw się, kochanie – pierwsza połowa filmu Wilde trochę za bardzo się ciągnie i wpada w schemat. Ktoś powie, że taki był zamysł scenarzystów – ukazać w ten metaforyczny sposób życie w Victorii. Na pewno można było jednak wymyślić trochę ciekawsze sceny, bardziej chwytliwe czy zabawne dialogi (brak nawet minimalnych żartów to problem filmu) czy dorzucić kilka mylących tropy zwrotów akcji.

Tutaj jednak momentami jest niczym w serialu LOST – wiemy, że coś się wydarzy, czujemy to, ale musimy odczekać swoje. Nie martw się, kochanie ma od LOSTa dużo lepszy finał, to fakt, ale oglądając ten wielki kinowy film na wielkim kinowym ekranie, bo do takich warunków został zaprojektowany, czujemy się trochę jak przed Netflixem. Serialowy klimat i przeciąganie scen – czy to wciąż wina scenariusza, czy już reżyserki?

Nie martw się, kochanie
źródło: Warner Bros.

Czy Harry potrafi grać?

Skupmy się jednak na najważniejszym, czyli dwóch słowach, które od miesięcy elektryzują wiele osób oczekujących na film: Harry Styles. Zatrudnienie największej chyba obecnie gwiazdy muzyki pop i od niedawna aktora, obojętnie już, czy wynikające z nepotyzmu, czystego wyrachowania czy będące następstwem castingu, było z czysto marketingowego punktu widzenia posunięciem genialnym. Czy jednak Harry potrafi grać?

Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ciężko krytykować bowiem kogoś stawiającego swoje pierwsze aktorskie kroki, kto wrzucony zostaje w wymagającą, prawie pierwszoplanową rolę i w każdej scenie ma do zagrania inną emocję – od szczęścia, przez przerażenie, po wściekłość. I jakoś sobie radzi, dźwiga ten krzyż, ale trudno nie uciec od wrażenia, że jeśli chodzi o Hollywood, to jeszcze długa droga przed nim. Obdarty ze swojego czaru, stylu, pięknych ubrań i muzyki, przestając być Harrym Stylesem, jest po prostu chłopakiem, który chciał spróbować sił przed kamerą. I rzucił się chyba na zbyt głęboką wodę.

Widać to dobitnie, kiedy porówna się jego występ do ekranowej kreacji Florence Pugh, która w Nie martw się, kochanie dosłownie wspina się na wyżyny aktorskiego talentu. Talentu, na który ten film – spójrzmy prawdzie w oczy – nie zasługuje. Ale Harry’emu Stylesowi i tak należy się szacunek – nie-aktor w dużej aktorskiej roli, który się nie skompromitował i wyszedł z tego „eksperymentu” z podniesioną głową.

Co zostanie nam po Nie martw się, kochanie? Niespełniony potencjał i film-ciekawostka, który być może mignie na Oscarach z powodu doskonałych strojów i retro scenografii. A szkoda, bo oś fabularna tego filmu i punkt wyjścia do dalszych rozważań o społecznych rolach, lękach, mroku ludzkiej natury i wielu innych sprawach ma w sobie ogromny potencjał. Tu niestety mocno spłycony przez napisany na kolanie scenariusz i brak dodatkowych pomysłów.

Wokół filmu Olivii Wilde wiele się działo, i to jeszcze przed oficjalną premierą Nie martw się, kochanie. Teraz, kiedy skandale okrzepły, a domysły dziennikarzy na całym świecie odnoszące się do tego, do czego naprawdę doszło czy nie doszło na planie (i kto kogo opluł podczas premiery), czas zająć się samą produkcją. Zobacz także Co obejrzeć […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →