Rap w 2k20, czyli jak wygląda hip-hop z wkładką
Obserwuj nas na instagramie:
Na polskiej scenie hip-hopowej miejsca jest sporawo, a na pewno wystarczająco, by nowi uczestnicy rap gry zadomowili się na tej szachownicy. Młody Borek oraz młody Fifi nie są już tacy młodzi, a przynajmniej nie w znaczeniu nazwisk, które dopiero co się pojawiły. Szukamy więc nowych i mamy już parę typów, które wkrótce mogą mocno zamieszać.
Rap dla wszystkich?
Skoro rap, to na pewno młodzi, a do tego wariaci. Kto inny ma tyle odwagi, żeby brać się za składanie rymów, kręcenie sampli i wychodzeniem ze swymi wierszami do ludzi? Uwaga, bo komuś to się może nie spodobać. Ktoś może zmieszać cię z błotem. Ktoś może rozpętać shitstorm w Internecie. Dużo odwagi trzeba, by dokonać takiej artystycznej ekspozycji, to jasne, tylko powiedzmy sobie szczerze: ile jest do stracenia, a ile do zyskania? W podziemiu fajnie jest, lecz apetyt rośnie w miarę jedzenia i już pięciu ziomków, którzy krzyczą pod sceną w piwnicy lokalu wujka kuzynki twojej kumpeli z klasy, nakręca na więcej. Nie, że to parcie na szkło – raczej normalnie rozumiany rozwój i naturalna kolej rzeczy. Najpierw małe sceny, później duże sceny. Gdy jesteś głodny, nie najesz się cheesem z maczka, tylko wjedzie powiększony zestaw i to jest zupełnie ok.
Środowisko hip-hopowe wydaje mi się działać na zasadzie ograniczonego zaufania. Z jednej strony turbo otwarte, z drugiej – niemal ekskluzywne, jak kluby, w których obowiązuje selekcja. Nie było cię na Ślizgu, więc nie mamy o czym gadać. Można za to się pchać. Rap-gra nie należy do czystych rozgrywek, wszystkie chwyty są tam dozwolone, począwszy od używania łokci i kolan, aż po soczyste punch-line’y. A te machlojki pod parasolem sztuki, bo soczyste beefy przecież pięknie hulają na głośnikach. Nawet, jeśli mają już z dziesięć lat i wszystko w nich to dawno i nieprawda. Podsumowując – jeśli masz zajawkę, to rób to dalej. Dla zabawy, dla siebie. Może wkrótce zaczniesz to robić też dla innych.
Młodzi gniewni (?)
Młode towarzystwo na dobre rozsiadło się w loży dla vipów, bo kto obecnie robi takie liczby jak Mata? Ten rozmemłany styl, nawijka jak po wyczołganiu się z wyra o trzynastej, czy cały koncept zwrotki osnuty na butach – ale nie żadnych jordanach, reebokach, czy innych adidasach, a na sandałach no name – lubimy to. Tak samo jak sympatycznego Janka-Rapowanie, wciąż z vibe’em gościa z przedostatniej ławki w naszej klasie, czy OKI’ego, którego podejrzewam o jakieś prywatne zatargi z Eminemem i – może, w przyszłości? – próbę zmierzenia się z jego rekordem słów na sekundę. Oprócz nich są też oczywiście inni, Schafter, bawiący się formą Kacperczyk, Gverilla. A nieco dalej, funkcjonując gdzieś w drugim obiegu są oni – raperzy, którzy produkują fun.
Prometh – on i jego ego
Gość ewidentnie bawi się z koncepcją, śmigając sobie swobodnie po powierzchni rapu i alternatywy. Ani w jedną, ani w drugą stronę nie jest mu bliżej, lecz wyrośliśmy już z szufladkowania – niech sobie Prometh rb z muzyką absolutnie, co tylko chce. Do tej pory na streamingach krąży parę jego kawałków (cały album mishmash póki co jest dostępny na badcampie artysty) w tym całkowity banger ta piosenka nie jest smutna. I bum, ponad 200k odsłon na Spotify, kiedy reszta numerów (poza featem ze Zdechłym Osą i MŁODYM DZBANEM) nie ma nawet 35 tysięcy odtworzeń. Totalne marnotrawstwo: utwory Prometha bujają idealnie, stopa chodzi niezależnie od głowy, wszystko w swoim rytmie. Siądzie na słuchawkach, siądzie na imprezie z ziomkami, siądzie na siedzianym spotkaniu z plotkami, planszówkami i piwkiem w tle. P jak Prometh – do zapamiętania.
Prometh – ta piosenka nie jest smutna
Lackluster – będzie grać, bo lubi
Jeden singiel, a ja przypominam stary dowcip: mamo, schowaj odkurzacz, bo Lackluster pozamiatał. Kolejny młody artysta, który kręci się między hip-hopem a alternatywą. Przy tym: nie zachowuje się jak dziecko, które zgubiło mamę między alejkami w supermarkecie, a całkiem świadomie brnie sobie w te różne muzyczne wpływy. Tu po pas, tam po szyję, dzięki czemu dostajemy przyjemniutki singiel o mocno letnim zabarwieniu, bez żadnych przeciwskazań, by słuchać go także poza sezonem na krótkie rękawki. Jeśli ktoś tęskni za wakacjami, Portret pomoże mu do nich wrócić i raz jeszcze odetchnąć chillującym vibe’em rozbijania się po mieście o 22, kiedy jeszcze było jasno. Na singlu oprócz wyluzowanego wokalu Lacklustera słyszymy wstawki od Nostalg1i oraz saksofonowy popis Kuby Więcka, co razem daje, ni mniej, ni więcej, jak absolutny hit – na więcej niż jeden sezon. Ja będę wracać, jak do ulubionego serialu.
Lackluster – Portret
ukeboy z innej galaktyki
Już nie debiutant, bo na koncie ma dwa albumy, lecz przeszedł bokiem i nie narobił specjalnego medialnego szumu. Stylistycznie znowu misz-masz, ukeboy, cytując Holaka, zmienia się jak Bowie, ale nie z albumu na album, a z tracku na track. Raz ma znudzoną nawijkę a’la Taco Hemingway z Trójkąta Warszawskiego skrzyżowany z Meek Oh Why’em, a raz śpiewa tęsknie, rzewnie i podobnie do siebie samego. Robi rzeczy quasi-rapowe, więc mocno wpisuje się w estetykę miłościwie panujących nam trendów, lecz zdaje się działać w tym prawie od niechcenia. Nonszalancja, ale nie lekceważenie, podejście z wzruszeniem ramion, lecz jakąś wewnętrzną siłą. Pozycja obowiązkowa dla łowców nowych brzmień.
ukeboy – Andy Warhol
Rap w nowym stylu
Kiedyś kręciło się nosem na autotune’a, dziś jesteśmy z nim zaprzyjaźnieni. Ci, którzy wiernie trzymają się starej szkoły hip-hopu być może również będą potrzebowali trochę czasu, by przekonać się do pomysłów nowych artystów, ale spokojnie. Oni są i będą, bo grają – przede wszytskim dla siebie.
Na polskiej scenie hip-hopowej miejsca jest sporawo, a na pewno wystarczająco, by nowi uczestnicy rap gry zadomowili się na tej szachownicy. Młody Borek oraz młody Fifi nie są już tacy młodzi, a przynajmniej nie w znaczeniu nazwisk, które dopiero co się pojawiły. Szukamy więc nowych i mamy już parę typów, które wkrótce mogą mocno zamieszać. […]
Obserwuj nas na instagramie: