fot. materiały prasowe

Quebonafide przyczyną gorącej prośby: raperzy, grajcie z bandem [opinia]


09 maja 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Quebonafide swoją ostatnią trasą dał mi dużo do myślenia w kontekście oprawy hip-hopowych koncertów. Oprócz tego, jak duże mogą być, wyciągnęłam jeszcze jeden wniosek. Takie występy aż proszą się o obecność zespołu.

Rap na czasie, rap na bicie

Ta rzecz nie jest absolutnie nowością, ale pozostaje raczej studium przypadku niż regułą. Zespół to więcej prób, to koszta, to problemy logistyczne, z którymi koordynator trasy nie musi się zmagać, jeśli za konsolą stanie DJ lub producent. Jedna osoba i komputer zastąpi te co najmniej dwie wraz z ciężkim sprzętem. Co jak co, ale przewieźć macbooka to nie to samo co transport perkusji, basu i wzmacniaczy.

Kiedy zaczęłam chodzić na rapowe koncerty, nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej, że muza mogłaby nie lecieć z wcześniej przygotowanego podkładu. Teraz horyzonty są o wiele szersze, a oczka się otworzyły, kiedy pierwszy raz zobaczyłam na żywo Tego Typa Mesa, który wparadował na scenę z ogromną obstawą w postaci instrumentalistów oraz chórzystek. To się spinało, to siedziało maks dobrze, a sam Mes dał koncert z energią takiego jazzmana, śmiało prowadzącego statyw mikrofonu. Oglądało się to wspaniale, słuchało jeszcze lepiej i chyba już wtedy zaczęłam podprogowo wysyłać przekazy o lekki lifting sceny hip-hopowej w wydaniu na żywo.

Co wydaje mi się interesujące: mniejsi artyści częściej sięgają po większą (instrumentalną) oprawę swoich koncertów. Holak, koncert w klubie, w którym zwykle odbywają się imprezy techno (pozdro poznański Schron), brak barierek, bo nie ma na nie miejsca, podobnie jak i na scenie, która ledwo co dźwigała trójkę muzyków. Był komputer, ale był też perkusista – niezastąpiony Max Psuja oraz Bartosz Tkacz (@astmatyk), który czesał między innymi na… saksofonie oraz klarnecie.

Można? Można. I ja bym serio prosiła o więcej.

Quebonafide – case study, wejście do dyskusji

Jak wspomniałam na początku, to koncert Kuby Grabowskiego popchnął mnie do tych rozważań. Trasa Psycho Relations to duża rzecz, serio, ogromna. Grzegorz Jarzyna jak odwalił joba, to nie ma lipy, ale…

Tym “ale” będzie właśnie zespół tudzież jego brak. Postaram się bez spoilerów, żeby nie zepsuć doświadczenia tym, którzy dopiero stoją przed doświadczeniem koncertu. Przede wszystkim, uważam, że Romantic Psycho to płyta wprost idealna do ogrania z bandem. Mnóstwo tam mięsa do znacznie bardziej rozbudowanej formy, a koronnym argumentem niech będzie wyślizgany już szlagier SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ z saksofonową solówką. Jak zwykle nie darzę tego instrumentu czułością (akceptuję Careless Whispper i parę innych wyjątków), tak tutaj miło by było uzyskać owo dopełnienie do całkowitego rozbujania publiki. Kawałek wzięty na warsztat ma akurat w opór senny vibe, wiecie, to żadne TAMAGOTCHI, ale wyobraźcie tylko sobie, jak to działa, kiedy buja leniwa perkusja, a gitarzysta jakby od niechcenia szarpie za struny.

Quebonafide przyczyną gorącej prośby: raperzy, grajcie z bandem [opinia]
fot. materiały prasowe

Taka prawda, że każdy aranż da się zmienić na wersję mniej lub bardziej. Od klubowych bangerów do wyciszonych ballad, intro do Madagaskaru wyśmienicie wyjaśniło sytuację (bez kontekstu, tylko dla wtajemniczonych). Album i rozmach koncertów Quebonafide aż się prosił, by poszerzyć ten skład na scenie, by oprócz hypemana zrobić miejsce dla ekipy, która jak trzeba, to zaimprowizuje i dogra solo, urozmaici i tak już wyżynny koncert. Kuba ma w sobie ten luz, ma poczucie estrady i podzielić by się nim umiał. Dodam, że band w moim przekonaniu wyzwala dodatkowy feeling między samymi artystami. Instrumentaliści nigdy nie są dodatkiem, ale katalizatorem kolejnej i innej porcji energii.

Quebonafide – SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ

Nie tylko sprawa Quebonafide: Mata do tablicy

Żeby mieć jasność: obecność czy nieobecność zespołu na scenie nie stanowi o wartości danego przedsięwzięcia artystycznego. Sądzę jednak, że ranga wydarzenia implikuje to, jak zostanie zapamiętane. A live band, to wszystko, co dzieje się on stage, kontakt z publiką to mocna trampolina do fajerwerków i późniejszych wspominek, nawet jeśli nikt na koniec nie rzuci pałeczek.

Koncert Maty na Bemowie będzie w tym przypadku tym, który faktycznie mnie pod tym względem rozczarował. Show ogromne, największy solowy rapowy koncert w Polsce, 40 tysięcy wiary pod sceną, materiał, podobnie, aż proszący się o aranże i długie instrumentalne intra. Nikt mi nie powie, że nie było na to przestrzeni, bo była. Moje pytanie brzmi więc: dlaczego? Tymek i trapowe rzeczy ogrywał wraz z zespołem, ale zostawmy sobie te porównania, bo to nawet i nie na miejscu. Rzecz jest w indywidualnych predyspozycjach – czy Mata nie dałby rady na bicie i stopie, prowadzonej równolegle do jego nawijki? Może niegotowy, niknąłby w tle doświadczonych scenicznie instrumentalistów? Jak dla mnie koniecznie do sprawdzenia, bo skoro 100 dni do matury śpiewa się przy ogniskach do gitary, to oficjalnie niech to się rozszerzy do sekcji z basem i klawiszami. Ten rap dziś wygląda inaczej nawet, niż wyglądał wczoraj, ale to moje gdybanie o głębszym brzmieniu i większych wrażeniach to model raczej starszy niż nowszy. I myślę, że jest on do przetrawienia na nowo: synthy, sample, może zwyczajnie: większa spontaniczność czy zmiana aranży podkładów też dałaby ten efekt wrażeń koncertowych, które no, powinny różnić się od odsłuchu audio i to nie tylko poprzez nakręcenie się atmosferą.

Szczyl – duża nadzieja na przyszłość

W jakimś stopniu w ten sposób podziałał Szczyl, kiedy ruszył w trasę z Polską Florydą i już same zapętlenie Pushing On przez jego DJ-a nieco odciążyło wejście Hiphopkryty. Działo się tam coś ciekawego w tej kwestii brzmieniowej, różnice w granym secie były subtelne, ale słyszalne. No i to już robiło dobrze: drobnostka, jednak wykonała robotę. Nie trzeba wcale tak dużo, by wejść odrobinę dosadniej w ten live performance.

Na dłuższą metę naprawdę giga liczę na Szczyla i na to, że w kolejną trasę pojedzie już z potężnym arsenałem instrumentalistów. Trueschool łamany na newschool z domieszką postpunku, jak wybrzmi na żywo, to okoliczne okna będą tylko dzwonić. Ciężka stopa na perce, mocne gitary, lekki przedsmak tych możliwości dał fanom występ z Piotrem Roguckim na tegorocznych Fryderykach. Cień na żywo, powiem krótko, żeby nadmiernie się nie cackać: rozpierdolił. I jest argumentem, którym swobodnie zakończę tę dyskusję.

Szczyl, Rogucki – Cień | FRYDERYKI22

Quebonafide swoją ostatnią trasą dał mi dużo do myślenia w kontekście oprawy hip-hopowych koncertów. Oprócz tego, jak duże mogą być, wyciągnęłam jeszcze jeden wniosek. Takie występy aż proszą się o obecność zespołu. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →