Kolaż zdjęć artystów

Krzysztof w piątek: nowe klasyki Peji i Tedego, czyli uważajmy na powtórzenia


31 grudnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Peja i Tede od dawna prowadzą swoje kariery równolegle i nie wchodzą sobie w drogę. A jednak zgodnie wydali krążki, które niepokoją.

Wehikuł czasu został odpalony

W takich chwilach jak ta można, a nawet trzeba sobie w pełni uświadomić fakt, że słowa mają znaczenie. Bo czy byłbym zdziwiony, gdyby nie tyle sami raperzy, ile ich liczni fani przyczepili się do frazy: Peja i Tede? No nie, zupełnie nie. W końcu to poznaniak został wymieniony jako pierwszy, warszawiak – jako drugi.

Poszukiwaczy sensacji nigdy nie brakuje, więc dopowiadam, że postanowiłem zachować porządek alfabetyczny. Zrezygnowałbym z tego wstępu, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy od lat legendy (od dawna prowadzące się tak, by jedna strona nie wchodziła drugiej w paradę) zbliżyły się na odległość uścisku dłoni, zupełnie jak w prehistorycznych czasach, gdy razem uśmiechały się do obiektywu. Czy odwróciły czym prędzej wzrok, czy też może spojrzały na siebie nieufnie – tego nie wiem, trzeba byłoby zapytać samych zainteresowanych. Z pewnością jednak weterani naszej gry wydali na świat krążki, które koniec końców są bliźniacze. Nie jednojajowe, ale wciąż bliźniacze.

Peja odkurzył swoją dawną płytę. Tede odkurzył swoje dawne bity.

Peja postawił na zaufanie słuchaczy, do dnia premiery skąpo dawkując informacje na temat wydawnictwa i pozostawiając krążek do całościowego odsłuchu. Tede postawił na wielowątkową narrację, obejmującą huczny koncert i głośne single.

Peja nie usunął linijek wymierzonych w Krzysztofa Kozaka. Tede dodał linijki budujące postać Krzysztofa Kozaka.

Peja i Tede wrócili do 2001 roku.

A my, zostawiając na boku sympatie i antypatie, zastanówmy się w ostatnim dniu 2021 roku, czy polski rap powinien gmatwać linie czasowe, nadpisywać wspomnienia i powtarzać dzieje.

Peja i Tede – nowość tego pierwszego

Wehikuł czasu ścina wiekowe drzewa

W takich chwilach jak ta można, a nawet trzeba sobie w pełni uświadomić fakt, że reakcje mają znaczenie. Bo czy byłbym zdziwiony, gdyby nie tylko ci dwaj raperzy, ale też inni zaczęli wydawać takie albumy? No nie, zupełnie nie. W końcu to nie wzbudziło aż tak wielu negatywnych komentarzy.

Poszukiwaczy sensacji nigdy nie brakuje, więc dopowiadam, że trudno mi oceniać te krążki pod względem czysto muzycznym. Gdy już chcę to robić, to po głowie kołacze mi się myśl, że być może byliśmy świadkami historycznej rzeczy. Do tej pory takie wydawnictwa były u nas fanowskimi dodatkami do właściwych albumów. Pod koniec 2021 roku nadano im zupełnie inny status – były ciekawostkami dla szalikowców, są właściwymi albumami. Widzę w tym spore zagrożenie dla przeszłości.

Jeszcze dekadę temu raperzy walczyli o to, by nie nazywano klasykami danych płyt tylko przez datę premiery. Nie ma co się oszukiwać – polski rap nie doczekał się aż tak wielu materiałów, które zestarzały się znakomicie. Nasze kreowanie ponadczasowości rzeczy skupia się więc na docenianiu mniej lub bardziej zgrabnego zamknięcia w obrazku pewnego momentu dziejowego, dużych jak na dany czas umiejętności raperskich czy produkcji, która patrzyła dalej i/lub szerzej. Każda z tych rzeczy nie traciła z pola widzenia okoliczności powstania, dlatego dotychczasowe ingerencje były raczej streamingową kosmetyką lub, przy nieco szerszym zakrojeniu, cyfrowym przystosowaniem. Teraz mamy formalne rewidowanie, przez które niby nic wielkiego się nie zmienia, a jednak zmienia się wszystko.

Niby Na legalu tylko straciło pytajnik i część tracklisty, ale tak naprawdę zyskał nowego rapera i nowe produkcje. Niby S.P.O.R.T. tylko dostał kilka nowych liter, ale tak naprawdę zyskał nowego rapera i nowe produkcje. Ktoś powie: dobra, dobra, tylko że to osobne projekty, klasyki pozostały nietknięte. Nie zgadzam się z tym spojrzeniem na sprawę. W teorii stare i nowe ma się zazębiać, w praktyce – nowe gryzie stare i po chwili je kanibalizuje. Zapis czasów osłabia się i schodzi na dalszy plan, a kanoniczna dla polskiego rapu historia zaczyna się nieprzyjemnie gmatwać. Argumentu związanego z próbą trafienia do młodszej klienteli też nie przyjmuję. Dzieła bez właściwego kontekstu tracą swoją wymowę. Kropka.

Peja i Tede – nowość tego drugiego

Wehikuł czasu zmienia bieg zdarzeń

W takich chwilach jak ta można, a nawet trzeba sobie w pełni uświadomić fakt, że pokusa ma znaczenie. Bo czy byłbym zdziwiony, gdyby nie ci dwaj raperzy, ale inni zaczęli zmieniać wymowę albumów? No nie, zupełnie nie. W końcu sporo osób mogłoby uznać, że skoro patrzą na siebie po latach, to mogą nie obstawać przy dawnych sądach.

Poszukiwaczy sensacji nigdy nie brakuje, więc dopowiadam, że już raz o tym pisałem na Rytmach. Dokładnie przy okazji albumu Mesa, gdy temu zarzucano, że kiedyś szalony alkopoligamista, a teraz stateczny tatusiek. Jeśli ktoś jest ciekawy, to na dole znajdzie stosowny link. O ile Tede pokazał nowe, wspominkowe teksty, o tyle Peja odświeżył dawne wersy, usuwając z nich niezręczności. Owszem, z poprzednich części tego felietonu wynika, że powinienem się tego czepiać, bo to też nadpisywanie zwrotek i tym samym odcinanie kawałka przeszłości. Ale nie będę, bo to właśnie wspomniana wcześniej kosmetyka, nie chirurgia.

Peja i Tede już przeczytani? Poznajcie również inne felietony z cyklu: sprawa Sobla, koniec Quebonafide, kariera Sebastiana Fabijańskiego, metamorfozy Tymka, legenda Chady, nowa płyta Mesa, tożsamość Maty, teksty Dziarmy oraz podsumowanie roku

Czuję za to, że gdy bazowy materiał stanie się bezkształtną masą do ponownego uformowania, w wielu obudzi się nadgorliwość. Kiedyś możemy mieć więc treściowe rewidowanie i to w nim widzę spore zagrożenie dla przyszłości. Gmeranie przy stylu linijek czy elementach podkładów to przy tym mały pikuś. Znowu musimy wrócić do siły kontekstu. Rapowe sensy, nawet te bezsensowne, mają ścisły związek z resztą krążka i środowiskiem, w którym powstały, przez co nietrudno o efekt motyla. Nie dość, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż całość straci myślową spójność, to jeszcze otrzymamy rapera-potwora, który starł w pył płaszczyzny czasowe i mówi do nas wieloma głosami naraz. Nie mówiąc już o tym, że znów klasykowi zostanie doklejona karteczka z napisem: coś ważnego, ale gorszego.

Wniosek jest prosty: klasyczne albumy nie potrzebują dopowiedzeń, bo mówią same za siebie, nawet po tylu latach. Nie ma też potrzeby, żeby ktoś przystosowywał je do nowych czasów bardziej niż tylko na zasadzie technicznego liftingu. Niech żyją własnym życiem, bez dublowania.

Na szczęście to opcje, które tylko i zarazem aż wchodzą w grę, dlatego wróćmy do 31 grudnia 2021 roku. Patrzę na inne tegoroczne ruchy obu panów (jeden nagrał po raz pierwszy na afrotrapie, drugi wciąż trzyma się nowoczesności) i to każe mi twierdzić, że chodzi o incydentalne mrugnięcie okiem, nie realizowanie pierwszego punktu wielkiego przetwórstwa. I bardzo dobrze. Na marginesie i na koniec: ci, którzy żałują, że Peja i Tede jednak nie spotkali się na OLiS-ie, powinni raczej przestać marzyć, że tak się stanie. To spotkanie wydaje się im zupełnie niepotrzebne. Ich okopani fani już dawno przestali się widzieć, przez co atmosfera sporu zdążyła drastycznie spaść. Nie ma sensu ani ściskać dłoni, ani zaciskać pięści.

Peja i Tede od dawna prowadzą swoje kariery równolegle i nie wchodzą sobie w drogę. A jednak zgodnie wydali krążki, które niepokoją. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →