Katarzyna Mieszawska

Mata, ten zbyt zwyczajny na szczycie gry – relacja z koncertu na Lotnisku Bemowo  


03 października 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Mata zrobił dużo, by opinie o największym koncercie w historii polskiego rapu były czarno-białe. Sprawa nie jest jednak wcale taka prosta.

Jedna wiara, dwóch pacemakerów

Gdy w dużym mieście odbywa się duże wydarzenie, najczęściej bardzo łatwo dostrzec to w przestrzeni publicznej. Nie chodzi nawet o przeróżne materiały promocyjne, które zostają wszyte w ulice i aleje – po prostu ludzi jest jakby więcej, zaczyna się robić ciaśniej. Tyle że Warszawa to jedno wielkie wydarzenie, a w jej sercu zawsze jest tłoczno i gwarno. Stawiam dolary przeciw orzechom, że ci, którzy nie mieli świadomości, iż na Bemowie odbędzie się ogromny rapowy koncert, nawet nie dostrzegli wzmożenia, wyczuwalnego choćby przy okazji meczów piłkarskiej reprezentacji Polski na Narodowym.

Nieregularne liczebnie, młodociane grupki najpierw przejęły cichcem jeden z przystanków spod szyldu Centrum, a później tramwaj nr 24, do którego na późniejszych odcinkach trasy było piekielnie ciężko wsiąść. I choć nikt nie mówił o tym głośno, to każdy przeczuwał, że jesteśmy spóźnieni. Organizatorzy trąbili przecież, że bramki otwierają się już o 14:00 i warto przybyć wcześniej, by nie mieć problemów z wejściem, a tymczasem my dojechaliśmy chwilę po 18:00. A chwilę przed wyjściem z komunikacji miejskiej zauważyliśmy doprawdy niepokojące masy ludu.

W teorii powinienem jak zawsze mieć akredytację prasową, dzięki której nie martwiłbym się o wystawanie w kolejkach, gdy idę do pracy. W praktyce moja akredytka była tylko adnotacją na otrzymanym parę dni temu regularnym bilecie, więc o żadnej szybszej ścieżce nie mogło być mowy. Trzeba było sobie radzić. W mig dostrzegłem dwóch chłopaków, którzy mogli pomóc mi od początku jako pacemakerzy. Ich szybkie tempo dawało nadzieję na zobaczenie początku koncertu.

Koncert Maty – otwarcie bramek

Koncert Maty – trzęsie się blok, buja się płyta

Żałujcie, że nie widzieliście twarzy wszystkich tych, którzy wpadli na tereny zielone zziajani i od razu zauważyli, że kolejki liczą sobie maksymalnie po kilka, góra kilkanaście osób. Komizm sytuacji był potęgowany przez fakt, że procedura sprawdzania wejściówek i certyfikatów szczepień była błyskawiczna, a jeszcze przez megafon zaczęły dobiegać zachęty, by korzystać także z… zupełnie wolnych bramek. Dodatkowo czasu już po wejściu na teren miało być aż nadto. I po co się było tak spieszyć?

Istniały trzy możliwości, jeśli chodzi o samo rozpoczęcie – gospodarz mógł wyjść o 19:00, 19:30 lub 20:00. Ci bardziej wierzący w raperską punktualność zgromadzili się pod sceną na długo przed pierwszą ze wspomnianych godzin, ci mniej spędzali czas w rozbudowanej strefie gastronomicznej, z której nie można było wynosić alkoholu. Pierwsze poważniejsze okrzyki uniosły się nad lotniskiem równo o 19:46, a chwilę po nich publika ryknęła na cześć partii rządzącej, co miało stać się potem stałym, oddolnym elementem wieczoru. Drugie poważniejsze zagarnęły przestrzeń o 19:55, zaś tumult wznieciły krótkie skrecze trzy minuty później. Trzecie były już fanoreakcją na rozpoczęcie koncertu o 19:59. Tak z zegarkiem w ręku.

Mata, ubrany w niebieskie hoodie, zaczął najlogiczniej, jak tylko się dało. Oczywiście o ile myślimy kategoriami płyt, a nie singli. Otwierająca zarówno nowy materiał, jak i gig IKEA została zarapowana sprawnie i bezpiecznie, wtórowały jej animowane klaszczące dłonie oraz drewniany ludzik. W tym momencie nie było jeszcze pewne, w jakim kierunku muzycznym pójdzie całość, ale pozwolę sobie na spoiler: tak właśnie wyglądało to w wykonaniu sprawcy całego zamieszania. Przy odpowiednim skupieniu, w rytm odegranych niemal bliźniaczo w stosunku do dyskografii kawałków, wyłapywało się smaczki świadczące o większym pomyśle na wydarzenie. Kto patrzył uważnie, ten prędko załapał, że konstrukcja scenografii wiąże się z blokiem i jego piętrami, a przeprowadzkowe kartony (na jednym znajdował się, hm, namalowany penis) nie znajdują się tu przypadkiem.

Kolejne numery harmonijnie dostawały swoje wstawki pozamuzyczne. Blok – to już napisałem wyżej, oczywista sprawa. Skute Bobo – flagi Jamajki u ludzi na podwyższeniu, charakterystyczną czapkę u wykonawcy. Koncepcje z gatunku: płyta 1:1 zaburzyły Schodki, przy których teren się rozświetlił, a to była ledwie przystawka. Jeśli dotąd nie widzieliście Maty pływającego na pontonie na tafli morza ludzi, to właśnie go zobaczyliście. Jak to bywa w takich sytuacjach, po kilku dłuższych chwilach spadł w głębinę, po czym zaczął chodzić wśród fanów, a ochroniarze wyglądali na minimalnie rozeźlonych tym faktem. Wydawało się, że La la la (Oh oh) z gościnnym występem White’a, mimo czerwonych rac, nie przyniesie niczego niespodziewanego. A jednak krótko po tym, gdy Matczak powiedział: jesteście piękni i dodał, że gratuluje samemu sobie, miał nastąpić pierwszy poważny wyłom.

Mata feat. White 2115 – La la la (oh oh)

Być gościem we własnym mieszkaniu

Jakiś czas temu internet toczył beczkę z tego, że Chivas grał na swoim koncercie Hot16Challenge2 Szpaka. Twierdził, że bał się, że ludzie nie będą bawić się do jego kawałków, więc postanowił na coś, co wszyscy znają. Uspokajam zmartwionych tym wstępem: Mata nie rzucił się w objęcia cover bandu, za to dał pole lubianym przez siebie artystom, by i ci mogli rozgrzać publiczność.

Łajcior wjechał po wspólnym tracku z hitową Californią, która wybrzmiała jak należy. Zero udziwnień formalnych, standardowa robota, która działa, więc się przy niej nie modzi. Nasza klasa ale to DRILL nie doczekała się niestety wjazdu Popka – ten tylko wyświetlił się na ekranie, przemknął z odtworzenia. Po zagraniu jednocześnie bulgoczącego i opanowanego 2001 oraz kolejnych wiernych oryginałom kawałków (Faka i Szmata), zgodnie z przewidywaniami, rozpoczął się Kurtz. No i cóż, nawijał do nas Mata z rozchełstanej białej koszuli, którą szybko zrzucił, a Taco Hemingway pozostał mroczną, rapującą rzeźbą. Szkoda.

Trzeba za to przyznać, że krzyż oraz kondukt żałobny w 67-410 wypadły sugestywnie, wzbogaciły przekaz utworu. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że to najlepiej pomyślana jednostkowa oprawa tego wieczoru. Tak oto dobrnęliśmy do półmetku.

Mata – 67-410

Napięta sytuacja i zaskoczenia

Jeśli ten tekst bądź nagrania z koncertu dotrą w odpowiednie miejsce poza Polską, najpewniej będziemy świadkami (raczej) korespondencyjnego konfliktu, w którym stronami będą Mata i Sentino. Nieprzypadkowo przy tracku 15,2 ubrany na dresowo Matczak, niemówiący do tej pory zbyt dużo, stwierdził, że Sento nie pojawił się na jego płycie, bo go w ogóle nie zaprosił. Zapytał też: o co ci chodzi, Sebastian?

Wydźwięk tego strzału został rozwodniony już po chwili, gdy w eterze zawisły pierwsze dźwięki Patoreakcji. Czego tu nie było – szalone pogo publiczności, w które włączył się gospodarz, hałas przy wspomnieniu Jacka Kurskiego, dzielenie ludzi na strony, osoby w kominiarach na scenie. Show. Temperatura została jeszcze podniesiona Papugą, bo Malik Montana i Quebonafide, ze ślepą soczewką w lewym oku, przybyli na miejsce, porapowali i dodatkowo nakręcili i tak nakręconych zgromadzonych. Niefortunnie się złożyło, że Szafir trafił na tak gorące głowy, bo utonął w tych emocjach. Albo raczej pękł jak bańki mydlane, które mu towarzyszyły.

Niedosytem było wykonanie GOMBAO 33, ponieważ nośność utworu została skutecznie podkopana przez drugą zwrotkę. Co nie zagrało, sprzęt czy gość? Chyba i jedno, i drugie. Ani w tempo, ani z energią. Zabawnym znajduję za to fakt, że zachęta do pocałunku przy cukierkowym Kiss Cam spotkała się z chłodną reakcją tłumu. Nie pomogło nawet to, że operator wideo wyszukiwał kolejne pary i prezentował je na ekranach, które miały ramki w serduszka.

Mata – Kiss Cam (Podryw roku)

Young Leosia na koncercie Maty – szklanki na Bemowie

Do tej pory scenowe featuringi zaliczali ci, którzy udzielali się wokalnie w danych kawałkach reprezentanta SBM Label. Young Leosia była zaś bohaterką teledysku do Podrywu roku, więc trudno było się spodziewać, że jednak wpadnie i zagra (przykładowo Kayah nie ubarwiła numeru Prawy do Lewego, który pojawił się w dalszej części). A jednak to zrobiła. Być może ktoś uzna, że fantazjuję, ale przysięgam: to na Szklankach publika reagowała najbardziej żywiołowo, była najgłośniejsza. Co na to Mata? Któż to wie…

Uprzedzając fakty: koncert trwał mniej więcej 105 minut. Skumulowani w jednym miejscu fani mogli więc odczuwać pod koniec trudy uczestnictwa w wydarzeniu. Prawy do Lewego został szybko przerwany, bo najwyraźniej ktoś omdlał niedaleko sceny, po lewej stronie. Rzucono tej osobie wodę. Potem jeszcze więcej wody. Ostatecznie sytuacja najpewniej się unormowała, bo drugie wykonanie poszło gładko.

Ważnym, ale zdecydowanie przyjemniejszym momentem było wejście na scenę Janusza Walczuka, który rzetelnie zagrał z gospodarzem Nobocotel. Platynowe płyty poszły do ludzi, którzy stali najbliżej, jeden z fanów został wciągnięty na scenę. Po chwili strachu zrobiło się radośniej i tak już zostało, bo niebawem przed odbiorcami zameldowała się większa reprezentacja SBM-u z A nie pamiętasz jak?.

Mata ft. Janusz Walczuk – NOBOCOTEL

Mata – koncert na lostnisku – to już?!

Gdy Mata zaczął żartować po labelowym tracku, że teraz czas, by poudawać, że już sobie idzie, można było odnieść wrażenie, że wydarzenie jeszcze trochę potrwa. Okrzyki: jeszcze jeden, jeszcze jeden! niosły się po Bemowie, po czym wjechał Młody Bachor. GOMBAO niestety średnio domagało warsztatowo na tle wszystkich zaangażowanych, toteż wszyscy szykowali się na dokładkę. A dostali figę.

Zamiast wizualizacji zostały wyświetlone mapy, które pomagały w znalezieniu odpowiednich przystanków. Matczak oddalił się za to spokojnym krokiem do śmigłowca i odleciał w siną dal. Wróci, nie wróci? Może leci na to zamknięte skrzyżowanie tuż przy miejscu, w którym byliśmy? Pytań było sporo, zdezorientowanie zaczęło rządzić reakcjami. Część osób szybko przemieściła się poza lotnisko, część wyczekiwała niespodzianki. Głos informujący, by korzystać z komunikacji miejskiej nie pozostawił wątpliwości. Trzeba było iść.

Już na chłodno, po wielu godzinach od występu, mam wątpliwości, jak go oceniać. Choć było widać w tym wszystkim pomysł, to jednak całościowa oprawa koncertu nie do końca licowała z łatką największego pojedynczego wydarzenia tego typu w historii polskiego rapu. Mata też nie zachowywał się jak supergwiazda i idol, tylko kumpel z sąsiedztwa. Spodziewano się nieustannych fajerwerków, czegoś, co ciężko określić słowami, bo po prostu trzeba to zobaczyć i wsiąknąć. Niby poszło jak trzeba, warsztat i osobowość zrobiły swoje, nagłośnienie na ogół nie psuło wysiłków, lecz zabrakło nieopisywalnego czynnika X, olśnienia. Było czwórkowo. Ale czy czwórkowość to coś złego?

Mata – Młody Bachor ft. GOMBAO 33

Mata zrobił dużo, by opinie o największym koncercie w historii polskiego rapu były czarno-białe. Sprawa nie jest jednak wcale taka prosta. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Jedna wiara, dwóch […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →