Marie: „Spotkałam się z komentarzami, że niektóre moje teksty są przeciwne wyzwoleniu kobiet” – wywiad
Obserwuj nas na instagramie:
Marie cieszy się coraz większością popularność wśród polskich słuchaczy. Wokalistka opowiedziała, jak stało się to możliwe bez wsparcia wielkich wytwórni oraz w bardzo zamkniętym gronie współpracowników. Z rozmowy dowiecie się także, jak wygląda wizja kolejnej płyty, ile w Marie memiary i co rozumie przez kobiecą niezależność.
Warszawa oknem na świat
Spotkałem się z Marie w październiku, niedługo po premierze singla Walc (Amen, papa), w jednej z warszawskich kawiarni. Wybraliśmy miejsce niedaleko Pałacu Kultury i Nauki, ponieważ żadne z nas nie zna dobrze stolicy; nawet Marie, która niedawno przeprowadziła się do Warszawy.
Marie – wywiad
Igor Wiśniewski: Długo już mieszkasz w Warszawie?
Marie: Tydzień.
Jak ci się mieszka?
M: Tak naprawdę, to całkiem spoko. Nie doświadczyłam jeszcze dużo Warszawy, nie odczułam bycia mieszkańcem. Pojeździłam trochę komunikacją miejską, co wielokrotnie było dziwne. W sumie są tu trzy środki transportu: metro, tramwaje i autobusy. W miejscu, w którym się urodziłam miałam tylko autobusy. Zdarzyło mi się, że raz pojechałam nie tam, gdzie trzeba i szłam później dwa kilometry na piechotę. Bezpieczniejsze było tuptanie.
Ogólnie jak się tutaj odnajdujesz?
M: Na razie nie mam za bardzo znajomych w stolicy, ale jest całkiem przyjemnie. Od jakiegoś czasu chciałam pomieszkać sama. Choć nie do końca tak jest, bo na weekendy przyjeżdża mój chłopak…
… jednak bardziej jako gość niż mieszkaniec.
M: Trochę tak, ze względu na to, że jeszcze studiuje w Lublinie. Myślałam, że nauka będzie online, ale los mnie wykiwał. W taki sposób siedzę tutaj, a on siedzi tam. Co prawda to całkiem blisko, ale to jest fajne – trochę posiedzieć samemu i z psem, który co chwilę chce wychodzić na spacer.
Musi pozwiedzać nowe terytorium.
M: Trochę pozwiedzał. Już wie, że osiedle jest zamknięte, więc wierzy, że spacer zaczyna się dopiero wtedy, kiedy już wyjdziemy z osiedla. To mnie denerwuje. Wokół jest całkiem sporo zieleni i przestrzeni, ale on tego nie uznaje.
Marie – Tum Tum Tum
Planujesz wrócić kiedyś w rodzinne strony?
M: Od czterech lat chciałam przeprowadzić się do Warszawy. Nie myślę o powrocie. Bardzo lubię okolicę, z której pochodzę, ale stolica jest moim punktem wyjścia. Nie liczę na to, że moja kariera w Polsce będzie bardzo długa albo owocna. Buduję sobie podwaliny na to, by móc robić muzę z innymi ludźmi.
Jedną z moich największych ambicji w ogóle jest tworzenie dla k-popu. Piszę do producentów, którzy działają w międzynarodowych teamach na rzecz koreańskiego rynku. Niedawno jeden się odezwał i podrzucił mój projekt do AR jednej z tamtejszej wytwórni. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Dużo moich rzeczy jest inspirowanych tamtymi brzmieniami. To dla mnie bardzo ważne, by tam pojechać i robić muzykę. To zupełnie inny wymiar pracy, bardzo mnie fascynuje. Takie rozplanowanie konceptu i jego realizacja to po pierwsze – duże wyzwanie, a po drugie – bardzo kreatywna rzecz. Musisz tyle rzeczy przemyśleć! W Polsce chciałabym robić muzykę, ale dobrze byłoby pójść w świat.
Ostatnio byłam na campie songwritingowym w Zakopanem i miałam przyjemność pracować z panem Grubsonem, co było czymś wspaniałym. Wróciłam stamtąd odmieniona. Zrobiłam z nim piosenkę drum’n’bassową, której tematem byli TOPR-owcy w szalupie podczas sztormu na Bałtyku. To było coś niesamowitego! Dużo inspiracji ciągnęliśmy z góralskiej kultury. Istny kosmos. Praca z różnymi ludźmi, z różnych kultur, gatunków, w innym wieku – to wszystko otwiera ci oczy.
Skąd dokładnie pochodzisz?
M: Z Bychawy pod Lublinem.
Nigdy nie byłem w tamtych rejonach. Mam wrażenie, że dla wielu osób wschód Polski to cały czas kompletne odludzie. Ciężko tam dojechać, a jeszcze jakaś dzida może świsnąć koło ucha…
M: Nie, to na Podlasiu. To jest lubelskie, niebo a ziemia. My też się śmiejemy z Podlasia. W kontekście Lublina i okolic jakoś nigdy nie odczułam tego, że jest jakimś zaścianek Polski. Ostatnio byłam w Opolu i bardzo dziwnie się tam czułam. Wszystko było dla mnie jak w innym kraju. Nie wiem do końca czemu. Może przez świadomość, że jest tak blisko innej granicy. My [mieszkańcy woj. lubelskiego – przyp. red.] mamy niezbyt daleko do granicy z Ukrainą, a tutaj Niemcy, Czechy… Czy ci ludzie inaczej żyją?! Ciekawe, co jedzą na śniadanie.
U nas jest dużo rzeczy, których nie postrzegałam jako dziwnych. Okazuje się, że są. Na przykład moi rodzice czasami kupowali cebularze. I chodzi o to, że cebularz jest docelowo daniem z Lubelszczyzny. Zdziwiłam się później, że w innych częściach Polski ich nie ma. To był dla mnie szok kulturowy. Między innymi dlatego chciałam przeprowadzić się do Warszawy, bo to takie safe place. Stąd jest w miarę blisko do domu. Gdybym miała dojechać z Gdańska czy Szczecina, to byłby to jakiś dramat.
Naprawdę z Warszawy do Lublina jest blisko?
M: Teraz mamy ekspresówkę przez całą drogę, więc wydaje się bliżej. Tak z dwie godziny, może półtorej, zajmuje dojazd. Ale to wciąż o wiele krócej niż wcześniej.
Wróćmy na chwilę do tego stereotypowego wschodu. Jaki jest według ciebie najbardziej dotkliwy stereotyp o wschodniej Polsce?
M: Chyba przekonanie, że panuje tam bieda. W serwisach informacyjnych często mówią coś w stylu na zachodzie Polski i wschodniej ścianie. To określenie jest dla mnie chyba najbardziej wkurzającą rzeczą. Mam wrażenie, że ono w jakiś sposób umniejsza temu rejonowi. Ogólnie denerwuje mnie, że w mediach funkcjonują jeszcze takie określenia.
Ludzie z Lublina i okolic są dumni ze swojego pochodzenia. Jak komuś z ich stron się uda, to chętnie się tym chwalą. Fajnie jest udowadniać reszcie Polski, która tak naprawdę jest skoncentrowana na zachodniej stronie Wisły, że my też się rozwijamy. Patrzą na nas w stylu okej, coś tutaj się dzieje, nie ma buntów, jest w porządku. Paradoksalnie dobre jest takie przesiąknięcie wiedzą, że jesteś z tej “gorszej” części Polski. To wiąże cię z ziemią, z której pochodzisz i ludźmi z niej. Ci ludzie czasami mogą mieć jakiś kompleks, aczkolwiek u mnie on nie istniał. Nie czuję, że pochodzę z gorszej części Polski, bo tak naprawdę tego nie widać. Może trochę po budynkach, czy jak pojedziesz gdzieś na wieś, ale wsie wszędzie są bardzo podobne.
Jak mówiłaś o tej dumie z pochodzenia z Lublina, przypomniał mi się klip Guovy i Producentem Adamem. Mieli tam założone koszulki I <3 LBN.
M: Tak, dalej istnieje coś takiego. Zajmują się organizacją imprez, ogólnie mówiąc, to lokalna ekipa do robienia rzeczy. Adaś jest współzałożycielem, więc czasami nam pomagają.
Długo już z nim współpracujesz?
M: Tak naprawdę działamy razem z trzy lata, bo przychodziłam do niego nagrywać jakieś rzeczy. Wtedy to była współpraca na zasadzie ja przychodzę, ty mi nagrasz i ktoś to złoży. W końcu zeszłam z pewnego artystycznego szlaku, którym dość nieudolnie podążałam i weszłam na szlak Marie. Postanowiłam, że chcę robić swoje rzeczy od zera i nikt mi nie jest w stanie z tym pomóc. Stwierdziłam, że pójdę do niego, bo miał doświadczenie. Może nie konkretnie w brzmieniu takim, jak moje – ale zróbmy to razem.
Czyli po prostu był w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie?
M: Tak. Był potrzebny, on był chętny i kliknęło.
Guova – Smutno czy nudno
Wspomniałaś, że studia trochę ci się posypały ze względu na brak nauczania zdalnego. Jednak z tego, co pamiętam, niedawno napisałaś licencjat.
M: Przez to, że siedziałam nad pracą naukową i zajmowałam się muzą, to zapomniałam o tym, że jest rekrutacja w czerwcu i wszystkie fajne kierunki przegapiłam. Przez pandemię w ogóle nie zwracałam uwagi na tę sprawę. Pobieżnie przejrzałam kierunki, nic mnie nie zainteresowało i stwierdziłam fuck it. W tym roku odpuszczam i skupiam się na płycie, a jak nie pójdzie, to będę robić media jakoś inaczej.
Co studiowałaś?
M: Produkcję medialną. To trochę taka hybryda. Studia jak studia. Takie dziennikarstwo – obrażam dziennikarzy – na wyższym poziomie. Zawsze nas mylili z dziennikarstwem: Państwo jacy przyszli dziennikarze… kiedyś chciałam być dziennikarką.
Ale już nie chcesz?
M: Wolę być jednak po drugiej stronie.
Czyli wolisz żebyśmy to my zadawali pytania.
M: Zadawajcie, nawet trudne.
Na jaki temat pisałaś licencjat?
M: Zawłaszczenie kulturowe w muzyce popularnej i ich medialny obraz. Pisałam o cultural appropriation.
Podaj przykład.
M: Biała osoba nosząca afrykańskie warkocze. Ogólnie to jest zjawisko, które występuje, kiedy przedstawiciel – najczęściej – kultury dominującej przywłaszcza jakiś element kultury „niższej” i uraża tę kulturę przez nieświadome użytkowanie. Często w teledyskach widzimy statuy bożków, bóstw itd. i wtedy przedstawiciele danej kultury mogą poczuć się urażeni. To abstrakcyjne zjawisko, ale jak już w to wejdziesz, to zaczniesz to zauważać.
Pisałam to na przykładzie Iggy Azalea, Blackpink i Arianie Grande, która z roku na rok robi się coraz ciemniejsza. Wiele amerykańskich gwiazd czerpie z kultury osób czarnoskórych. Duże znaczenie ma na to wszystko przeszłość – niewolnictwo chociażby. U nas tego tak nie widać, bo w Polsce nie było takich sytuacji. Tutaj cały czas w porządku jest malowanie twarzy na czarno w programach telewizyjnych, co uważam za przypałowe. W Ameryce by to nie przeszło. Zresztą widziałam w komentarzach, że to wywołało burzę w anglojęzycznych mediach. Z kolei u nas, skoro to nie istniało, dla naszego społeczeństwa to jest abstrakcja. Mimo wszystko w Internecie o tym było głośno.
Zwłaszcza, że w Internecie podział na narodowości się zaciera.
M: To też ciekawe, że jak pisałam tę pracę, to najczęściej i najgłośniej krzyczały osoby spoza kultur, które mogły poczuć się obrażane. Najwięcej do powiedzenia mieli biali ludzie, którzy krytykowali innych białych ludzi za to, że to robią.
Wróćmy do twojej muzyki. Chyba przegapiłem moment, kiedy liczby zaczęły drastycznie rosnąć. Pamiętam jak Chewing Gum miało z pięćset wyświetleń. Później wychodzi Zero Calorie Cookie i po krótkim czasie pojawiły się tam naprawdę grube odsłony. Jak to się stało?
M: Nie wiem. Dużą rolę zagrały algorytmy. Był ładny obrazek i to zrobiło robotę.
Marie – Zero Calorie Cookie
Misia zagrał twój chłopak?
M: Tak, misia zagrał Wojtek. Był schowany w tę wielką głowę.
Musiało być mu gorąco.
M: Było! Siedział w tym od dziesiątej do osiemnastej, to nie było przyjemne doświadczenie. Poczuł się jakby musiał pracować jako maskotka. Wydaje mi się, że wiem, które elementy wpłynęły na sukces Zero Calorie Cookie, ale nie wiem co się tam zadziało do końca. Piosenka, tekst i obrazek są fajne. W pójściu w memiczną stronę pomógł TikTok. Ludzie zaczęli nagrywać do tego utworu, bo przecież cycki są śmieszne i super. To się w jakiś sposób sprzedało i mnie to cieszy. Piosenka Zero Calorie Cookie była robiona z takim „XD” na twarzy. Miałam cały czas bekę, jak pisałam ten tekst. Pod tym względem musiało zadziałać. Byłabym bardzo zawiedziona, gdyby nie zadziałało. Nie myślałam, że pójdzie to aż tak mocno. Sądziłam, że może z milion ten utwór wbije, a teraz jest chyba dwanaście.
To niewielka różnica – milion a dwanaście milionów.
M: Zero Calorie Cookie zaczęli podłapywać ludzie z bardzo różnych dziedzin. Wielu streamerów na Twitchu, później były epizody jakichś kanałów rolniczych. Byłam hitem żniw.
Czemu?
M: Lubelskie. Nie, żartuję, to nie było lubelskie. Po prostu było tam sporo traktorów. Mnie było miło. Najważniejsze jest, żeby się bawić przy muzie. Denerwują mnie artyści, którzy narzekają na swoją publikę. Muzyka jest dla wszystkich i tak długo, jak ktoś się chce przy niej bawić, to sztos.
Niektórzy próbują definiować swój target, ale na większą skalę to chyba nie ma sensu. Jeśli słucha cię dwanaście milionów osób, to nie da się określić, że to np. młodzież w wieku od 10 do 15 lat.
M: Widać to nawet po statystykach. Jasne, one zawsze są trochę zakłamane, ale tam jest rozstrzał od 14 do 50 czy 60. Osoby po czterdziestce piszą do mnie, że wracają z pracy i słuchają moich piosenek. Matki malutkich dzieci wysyłają mi filmiki, jak ich pociechy tańczą do tych kawałków.
Umówmy się – to nie są treści odpowiednie dla dzieci, ale wszechobecna słodycz musi im się podobać, a tobie udało się to połączyć.
M: Wydaje mi się, że tak. Z tego, co wiem, dzieciom podoba się tańczący miś.
Ostatnio znalazłem informację, że thecutestlabel to twoja wytwórnia i ty zarządzasz całością, ale sama na pewno nie prowadzisz labelu. Kto oprócz ciebie pracuje nad tym projektem i jak to się stało, że tak dobrze wam poszło wypromowanie Marie?
M: Przy Zero Calorie Cookie było trochę pracy od strony dystrybutora. Jako wytwórnia współpracujemy z Believe Digital. Tam pracuje mój ulubiony i ukochany Michał, dla którego uparcie odrzucam oferty od majorsów. Działamy razem jakoś od Chewing Gum i bardzo lubię z nim pracować. Michał zajmuje się digitalem i streamingami, stroną marketingową i promocyjną zajmuję się głównie ja. Przygotowanie newsletterów, sesje zdjęciowe. Ogarniam też dużo kwestii technicznych i wizerunkowych. Jest Wojtek, człowiek orkiestra. Jak trzeba mnie gdzieś zawieźć, to mnie wiezie, jak trzeba coś wysłać, to wysyła.
Aktualnie podpisaliśmy również umowę na dystrybucję fizyczną nadchodzącej płyty do Empików, żeby z przytupem utwardzić sobie pozycję na mainstreamowym rynku. Jednak póki nie ma cię w sklepach, to będzie jakaś część ludzi, która nie będzie do końca postrzegać cię jako pełnoprawnego artystę, tylko twórcę z podziemia.
Myślisz, że wytrzymasz takie natężenie? Proces twórczy to pracowity okres. Proces wydawniczy również. Ciężko mi sobie wyobrazić, że za dwa-trzy lata, jak twoja kariera pójdzie jeszcze dalej, będziesz miała do tego głowę.
M: Nie patrzę aż tak długodystansowo. Zawsze chciałam mieć firmę. Chciałam być businesswoman. Tą kobietą, która siedzi w eleganckim garniturze…
…po prostu lubisz się rządzić.
M: Uwielbiam, kocham się rządzić! Bardzo nie lubię, jak ktoś się wpierdziela z łapami w to, co robię. Nie jestem jednak jakimś control freakiem. To dotyczy praktycznie tylko tego projektu. Jak w innych dziedzinach ktoś próbuje dorzucić swoje trzy grosze – spoko. Na pewno nie jestem control freakiem, jeśli chodzi o porządek w domu i milion innych różnych rzeczy. Bazuję na moim poprzednim doświadczeniu w pracy z wytwórnią.
To bardzo głupi przykład, ale mnie zabolał i pamiętam go do teraz. Było bardzo zimno, kiedy kręciliśmy teledysk i chciałam założyć rajstopy. Próbowałam przekonać producenta teledysku żebym mogła je włożyć, a on się sfrustrował i powiedział coś w stylu Jak nie chcesz nagrywać klipu, to możemy tego nie robić. Robimy go przecież dla ciebie. Wtedy pomyślałam Nie robicie tego dla mnie, tylko po to, żeby zarobić na mnie pieniądze, ale dlaczego nie powiesz o tym głośno? To niby tylko mały detal, ale od takich głupot się zaczyna.
Później zaproponowano mi ghostwritera. Oni mieli mnie tylko wydawać, w papierach nie mieliśmy nic o wizerunku. Nie było to przyjemne doświadczenie właśnie dlatego, że nie miałam tej pełnej kontroli nad swoją drogą. Ktoś mi ciągle coś narzucał. Na samym początku się zgodziłam. Mieli pomysł na wizerunek, a ja wtedy nie do końca rozumiałam pewne mechanizmy i to było okej, że próbowali mi coś podsuwać. Niby do niczego nie zmuszali, ale to było podobne do mocnych sugestii, że ze mną jest coś nie tak. Jeśli ktoś ci ciągle podsuwa takie sugestie, to w końcu masz myśli, że to może rzeczywiście coś z tobą nie tak. Uznałam jednak, że nic nie zmieniamy. Ostatecznie potoczyło się tak, jak się potoczyło i stwierdziłam, że robimy po mojemu.
Wypuściłam Candybar i jest tak, że rzeczy, które mi się podobają, „łapią się”. Mam gust muzyczny bardzo przeciętnego słuchacza. Słucham różnych gatunków. Mając ucho, które nie jest jakoś bardzo wykwintne, jestem w stanie przewidzieć pewne rzeczy i myślę bardzo jako odbiorca, a nie twórca. Wypuszczając Walc, nie sądziłam, że on zrobi wyświetlenia. Ta piosenka jest elementem konceptu, ale mam inne single, które obstawiam, że będą popularne, bo jest taka formuła, bo jest tak przekminione i będą takie i takie elementy, które muszą zażreć. Po prostu tak działa rynek.
Jest w tym trochę zimnej kalkulacji, ale to nie tak, że robię to bez serca. Wiem, że jestem w stanie pewne rzeczy dobrze oszacować, więc nie potrzebuję czyichś opinii wiążących to, co chcę zacząć. Ale zawsze fajnie dostać jakiś feedback na zasadzie, że ten ktoś nie ma ostatniego słowa. Ono należy do mnie. Jeżeli popełnię błąd, to spadnie on na mnie. Jeśli ta osoba popełni błąd, to będę wściekła. Będę zła na siebie, że sama nie podjęłam decyzji. Nie chcę dawać ludziom, którzy nie są mną, tego elementu, że mogą coś zepsuć. Jeśli ktoś ma coś zepsuć w moim projekcie, to tylko ja.
To duże ryzyko dla ciebie. Wydaje mi się, że to niezdrowe podejście, bo odczuwasz dużą presję, by wszystko dopiąć i cokolwiek się po drodze wywali – nieważne czy dystrybucja, poligrafia czy cokolwiek – będziesz obarczała winą siebie, chociaż wcale nie musi to być po twojej stronie.
M: Może zabrzmiało to zbyt surowo. Jasne, są elementy, nad którymi nie mam kontroli. Zdaję sobie z tego sprawę i to jest jak najbardziej w porządku, że coś może nie wyjść. Ktoś się rozchoruje, ktoś nie może, samochód się zepsuł. Ale jeśli jest element, który nawala, to trzeba coś z nim zrobić i iść dalej. Większość rzeczy typu: jakieś opóźnienia, coś wycieknie albo jakaś premiera się odłoży, to nie są sprawy, które ostatecznie słuchacz zapamięta. Myślę bardziej konceptowym tropem, niż technicznym. Chodzi o to, żeby coś było powiedziane i przedstawione w odpowiedni sposób. Dla mnie ważne jest to, żebym mogła snuć tę artystyczną wizję.
Kalkulacja kalkulacją, ale jeżeli robisz coś, czego nie czujesz, to ludzie i tak to zauważą.
M: Oczywiście, że tak. Dlatego kalkuluje się wyłącznie w obszarze tego, co się lubi. Na takiej zasadzie dopiero jest się w stanie ocenić pewne rzeczy. Nie robimy muzyki pod słuchacza – to jest reguła, której się będę trzymać. Może i bym wypuściła już drugie Zero Calorie Cookie, a nie Walca, bo wielu artystów się na tym przejeżdża.
Są dwie opcje: spójrzmy na Måneskin. Ich singiel MAMMAMIA brzmi jak I wanna be your slave. To dokładnie ta sama formuła. Niby podłapał to TikTok, ale pojawiło się wiele głosów, że to brzmi tak samo. Z drugiej strony, jeżeli zrobiliby coś kompletnie innego, byłyby opinie Ku*wa, to brzmi totalnie źle. Mam tak samo z Walcem. Mimo wszystko staram się trzymać tych komentarzy, które mówią Wow, Marie, nie dajesz się zamknąć w takim schemacie.
Zobacz: Måneskin dzięki, ale zostaję przy ABBIE
Wszystkim nie dogodzisz.
M: Najprawdopodobniej nie dogodzisz nikomu. Tak naprawdę mało którego słuchacza obchodzi twoja twórczość. On to przesłucha i pójdzie dalej. Ty się tym emocjonujesz, dopieszczasz, a słuchacz i tak nie zauważy tych szczegółów. Ale zawsze jest ten jeden na stu czy tysiąc, który to dostrzeże i dla tego jednego odbiorcy to robisz.
Jeśli ci się uda na rynku k-popowym, to będziesz mogła się rządzić też na szczeblu międzynarodowym.
M: Tak! A na poważnie – chciałabym bardziej rządzić się w Polsce, jeśli chodzi o wytwórnię. Wkrótce będziemy podpisywać pierwszą artystkę. Chciałabym pomóc ludziom ze świetnymi pomysłami, którzy nie do końca wiedzą, jak je realizować. Nie każdego interesują formalności.
Celujesz w konkretny gatunek?
M: Jeśli wiesz, co chcesz robić, nie obchodzi mnie gatunek. Muzyka to muzyka. Szufladkowanie jest bez sensu, bo wszystko się tak poprzeplatało. Są utwory, które jasno i klarownie wchodzą w ramy danego gatunku, ale jest również mnóstwo piosenek, które ciężko sklasyfikować. To bezcelowe.
W jednym z wywiadów mówiłaś, że koncept teledysku do Walca będzie kontynuowany i chciałabyś, żeby każdy utwór z płyty miał klip. To spore ryzyko finansowe. Myślisz, że ci się to zepnie?
M: Ciężko powiedzieć. Nie chcę tego robić na szybcika. Według planów premiera odbędzie się w lutym, ale do tego czasu mam jeszcze chwilę. Liczę na to, że jeśli finansowo nie wyjdzie to, co sobie założę, najwyżej zrobimy coś bardziej budżetowego. Chociaż nie ukrywam, że chętnie przyjmę sponsorów. Nie mam problemów z reklamowaniem rzeczy w teledyskach tak długo, jak nie psuje mi to ogólnego odbioru. Tak naprawdę, żeby fajnie ograć teledyski, które chciałabym robić, nie trzeba dużo pieniędzy. To są bardzo obrazowe rzeczy, a od strony technicznej nie potrzeba nie wiadomo czego. Najwięcej wymaga scenografia. Ze względu na to, że to album koncepcyjny, myślę o całości jak o projekcie, a nie albumie i bardzo mi zależy, żeby graficznie było to spójne.
Planujesz LP czy EP?
M: Tym razem LP. Chciałabym to rozłożyć w czasie. Nie wiem, czy ze zrobieniem wszystkiego wyjdzie mi rok, ale chciałabym żeby ktoś, kto nie zna mojej twórczości, kiedyś przyszedł i zobaczył historię przedstawioną od A do Z w tych obrazkach. Zobaczymy, czy to wyjdzie. Jeśli nie, to się nie załamię. Niby dlaczego bym miała? To bardzo przejrzysta historia, szczególnie dla preorderowiczów. Tu nawet nie chodzi o wyświetlenia. Pewne inwestycje – jak teledyski – są ciężkie do wycenienia. Nie spodziewam się, że pozwracają się pewne rzeczy, w które inwestuję, pracując na swoje nazwisko. Po prostu mnie to cieszy i czuję się spełniona. Moim celem jest zrobić fajny projekt.
Zgaduję, że wraz ze wzrostem popularności, rośnie też frekwencja na koncertach. Myślałaś o trasie?
M: Tak! Na pewno będzie po albumie. Jest jednak taki problem, że aktualnie gram w składzie ja i Adaś, który zajmuje się DJ-ką, skrzypcami i wokalem. Chciałabym grać razem z całym bandem albo chociaż jeszcze coś dodać do mnie i Adama. Wiem, że to kosztowne, ale jakościowo zawsze jest warte swojej ceny. Chciałabym również, żeby te koncerty były małymi musicalami. Na pewno wymagałoby to raiderowego przygotowania i dużo pracy, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie. To będzie trudne przede wszystkim ze względu na moje małe doświadczenie w dziedzinie koncertowej.
Skoro skupiasz się tak bardzo na nadchodzącym projekcie solowym, to co w takim razie z Promykiem?
M: Promyk miał wyjść w tym roku. Puściliśmy Dzwoń jako coś w rodzaju teasera, co się fajnie sprawdziło, aczkolwiek reakcje ludzi były różne. Stwierdziliśmy później, że nie ma sensu publikować tego, co zrobiliśmy we dwoje, skoro ludzie chcą Marie. Wiedziałam, że tak będzie, bo to bardzo prosta zasada. Jak jest jakiś nowy artysta i coś się wokół niego dzieje, to zazwyczaj słuchacze chcą go na wyłączność. Wtedy robi się jakby elitarny i jego nowe rzeczy są wręcz chłonięte przez tych odbiorców.
Marie, Promyk – Dzwoń
Jeżeli wyszedłby projekt, na którym Marie nie gra roli głównej, a jest tylko częścią całości, to mogłoby to doprowadzić do sytuacji, gdzie słuchacze będą skupieni tylko na niej, a tak nie powinno być. Może też pojawić się wizerunkowy znak zapytania. Jednak Promyk jest inny brzmieniowo i w ogóle koncepcyjnie. W tym momencie wbilibyśmy gwóźdź do trumny zarówno Marie, jak i Promykowi. Ludzie byliby źli, a nawet gdyby przyszli nowi słuchacze, to zeszlibyśmy do pewnej niszy. Zabilibyśmy to, co urosło wcześniej. To nie może być gwałtowne przejście z jednej stylistyki na drugą. Dlatego na początku wypuściliśmy Dzwoń, gdzie przeważam. W reszcie numerów nie ma mnie aż tyle.
Już wtedy pojawiły się nieprzyjemne komentarze w stronę Adasia i chciałam go od tego uchronić, bo to było kompletnie bez sensu. Zamiast bawić się w takie rzeczy, warto odpuścić i przełożyć. Jak projekt sobie odleży, to nigdy nie jest źle. Później spojrzysz na niego świeższym wzrokiem i jak dalej będzie zajebisty, to super, a jak będzie coś do poprawki, to się to ogarnie. Lepiej coś opóźnić, niż wypuścić za wcześnie. Jeśli istnieją jakieś niepewne elementy, czekanie jest wskazane. Szczególnie z nowymi projektami, bo szkoda spalić coś fajnego.
Dlaczego zmienił się tytuł najnowszego singla?
M: Było trochę komentarzy, które za bardzo skupiały się na tym drillowym aspekcie. Ludzie doszukiwali się drillu, a ja to słowo w tytule zawarłam dla beki, inspirując się memem klaksonowym.
Jesteś memiarą?
M: Jestem memiarą! Chciałam to ugryźć przekornie, przecież to też w jakiś sposób jest pop. Tyle że cięższy. Jasne, mogłam dodać tam jakąś perkę, wystrzały z pistoletów i inne gadżety, ale koniec końców spojrzałam na tracklistę i stwierdziłam Dobra, memy memami, ale to mi nie pasuje.
Początkowo numer miał się nazywać Amen, papa, który teraz jest w nawiasie. Chciałam zaznaczyć jakoś, że to walc, bo to składowa tego utworu. Zależało mi na tym, szczególnie, że sytuacja, którą zaczyna się album, to powrót z bankietu, kiedy główna bohaterka poznaje kogoś, kto przez cały album jest bardzo istotny. Wtedy po raz pierwszy jest targnięta taką silniejszą emocją, która sprawia, że w jej życiu faktycznie się coś dzieje, kiedy wcześniej nie działo się nic. To Amen, papa również jest istotne, bo ten chrześcijański motyw przewija się parę razy. Wątek siły stwórczej, w jakiś sposób wymierzającej sprawiedliwość albo sugerującej, co jest dobre, a co złe.
Marie – Walc (Amen, papa)
Jesteś wierząca?
M: Jestem, aczkolwiek ostatnimi czasy spojrzałam z innej perspektywy na Kościół. Mimo tego, co się dzieje dookoła, ja nigdy nie miałam do czynienia ze złymi księżmi. W mojej głowie, nawet jak były przypadki jakichś złych uczynków przez kapłanów w mojej parafii, to wciąż postrzegam społeczność księży jako pomocną. Ci ludzie też mają jakieś swoje osobiste problemy. Chrześcijaństwo to coś, do czego mam gigantyczny szacunek.
Jednak trudne jest dla mnie określenie Boga samego w sobie. Jestem chrześcijanką, wierzę w chrześcijańskiego Boga, ale jego konkretny obraz jest zamazany, trudny do wyobrażenia. Wśród różnych religii jest tyle obrazów bóstwa. Wierzę, że wszyscy wierzymy w tego samego Boga, ale w innych obliczach. Nawet jak spojrzymy na religie, w których bogów jest wiele, to koncept jest ten sam – jest ktoś.
Patrząc na twoją twórczość i na ciebie w rzeczywistości odnoszę wrażenie, że ta memiara jest o wiele bardziej widoczna niż ta kokietka z tekstów. Na co dzień, do której wersji ci bliżej?
M: Kokietka jest bardziej koncepcyjna, chciałabym taka być. W tekstach to potrafię, ale w życiu niekoniecznie. Naturalnie bardziej wychodzi memiara.
Nawet w Zero Calorie Cookie mówisz, że próbowałaś być seksowna.
M: To mi nigdy nie wychodziło niestety. W dużej mierze, z tego co wiem, to kwestia tego, jak chodzę i ogólnie jestem mało skoordynowana. Jestem gapą.
Wracając do tekstów – dalej w każdym z nich będzie chodziło o seks?
M: Nie, czas odejść trochę od tego konceptu. Chociaż seks jest zawsze świetnie sprzedającym się elementem kultury i tak pewnie zostanie. Mogę zdradzić, że na nadchodzącym albumie jest parę tekstów, które nie są o miłości!
Marie kończy karierę, zmienia image!
M: Może inaczej. Nawet jeśli są o miłości, to niekoniecznie o takiej, jak dotychczas w moich tekstach. Nie są w całości jej poświęcone. Jest dużo elementów osobistych głównej bohaterki.
Próbuję sobie przedstawić ciebie jako idealistkę w relacjach damsko-męskich. Niby żartobliwie opowiadasz o różnych sytuacjach, ale gdzieś między wierszami przebija się wrażliwa dziewczyna, która stara się znaleźć tego jedynego, przy którym poczuje stabilizację i bezpieczeństwo.
M: Tak, tekstowo na pewno. Jednak tworząc, mam świadomość, że moja widownia to głównie męscy odbiorcy. Dzięki temu pozwoliłam sobie na zbudowanie czegoś na wzór idealnej dziewczyny. Widzę to po komentarzach, w których padają teksty w stylu Jak ja bym chciał mieć taką dziewczynę.
Wydaje mi się, że jest dużo takich dziewczyn, po prostu ludzie trafiają na nieodpowiednie osoby. Ja w tekstach bardzo przekolorywuję. To nie tak, że śpiewam o robieniu śniadania czy kolacji i to jest coś wyjątkowego. Jest wiele związków, w których dziewczyna robi kolację swojemu chłopakowi. Ale ważne jest też to, że w tych tekstach nie ma nic o byciu jakąś kurą domową.
Nie każdy facet nawet chciałby się z taką kobietą spotykać, to przecież oczywiste. Przez pewien czas straszliwie denerwował mnie wyobrażenie niezależnej kobiety, która nienawidzi mężczyzn. Kobieta może być niezależna tak, o. Ona nie musi mieć jakiegoś konkretnego stosunku do mężczyzn, by być niezależną i silną. Kobietom nie brakuje niczego, co pozwoliłoby im na to, by tę niezależność miały. Oczywiście – są pewne kulturowe uwarunkowania i rzeczy, które w pewnych środowiskach funkcjonują źle, ale żyjemy w takich czasach i mimo wszystko w kraju, w którym kobiety nie są w jakiejś tragicznej sytuacji.
Spotkałam się z komentarzami, że niektóre moje teksty są przeciwne wyzwoleniu kobiet. To kompletnie bez sensu! To jest tylko zabawa. Moje piosenki są bardzo często przekorne. Spójrzmy na Matkę Polkę – tam padają słowa Bo Matka Polka lepsza jest od niezależnej baby. To akurat przeżycie osobiste. Będąc szczylem i zauroczając się w chłopakach na zasadzie, że chcesz być najlepszą możliwą wersją dziewczyny. Z tamtego założenia dużo przeszło do tekstu.
Mam na myśli, że skoro chłopak jest dla ciebie dobry, to dlaczego nie? Przecież to bardzo proste. Jeśli związek nie działa na zasadzie, że jesteś służącą, a za każdy gest masz wdzięczność i szacunek, no to super.
Dałaś pewien wizerunek wymarzonej dziewczyny chłopakom, ale wydaje mi się, że niektóre kobiety dzięki tobie mogą trochę inaczej podchodzić do swoich kompleksów.
M: Jeśli miałam tego typu wiadomości, to nieszczególnie wpadły mi w pamięć. Z reguły dziewczyny doceniają poczucie humoru. Wbrew pozorom częściej spotkałam się z tym, że obrażam inne dziewczyny. Jasne, było też sporo komentarzy w stylu Wszystkie tak mamy! i wtedy mam takie O tak, o to mi chodziło.
Nie oszukujmy się, pewnie mężczyźni mają podobnie. Łatwo można się sfrustrować widząc, jak inne osoby wpływają na osobę, na której nam zależy. Jak widzisz, że jakaś dziewczyna próbuje zaczepić twojego faceta, to naturalne, że cię to denerwuje. To działa w obie strony. Oszukiwanie się, że nie mamy takich myśli, które są w jakiś sposób spowodowane inną osobą, to nie jest wielka zbrodnia. Zresztą ja do tego nie zachęcam, bo to nie jest ładne. Wszyscy tak mieliśmy chociaż raz.
Wróćmy do kobiecości w narracji To ja jestem najsilniejsza i najlepsza, a faceci mogą mi czyścić szpilki, co myślisz o dziewczynach w obecnej branży muzycznej? Nie ukrywam, że patrzę w kierunku Dziarmy czy Oliwki Brazil.
M: Bardzo lubię Oliwkę. Uważam, że koncept jest naprawdę świetny. Napisałam do niej, że super, że to robi.
Odpisała ci?
M: Tak, napisała, że słuchała mojej piosenki.
Czyli wkrótce wspólny numer?
M: Nie wiem. Chętnie bym spróbowała. Co do Dziarmy – nie znam na tyle jej dyskografii, więc skupię się na Oliwce. Pod jej utworami też były komentarze, że ona nienawidzi kobiet, bo nawija w taki sposób. To problem kulturowy.
Słuchałam jakiś czas temu starej płyty Białasa, mój chłopak ją puścił. W pewnym momencie poleciał Chamer – byłam bardzo zdegustowana, a mój chłopak na to, że od tamtej płyty Białas się zmienił. Przecież nazywanie kobiet sukami to dokładnie to samo, co robi Oliwka. Tyle, że ona obraża facetów. No i świetnie, obrażajmy się wzajemnie – płciami. Zależność jest taka, że facet nie obrazi faceta. Kobieta obrazi zarówno mężczyznę i drugą kobietę.
W muzyce, szczególnie w rapie, kobiety są bardzo często postrzegane jako obiekt seksualny. To obrzydliwe, ale tak jest. Bardzo mnie irytuje przedstawianie seksu i w ogóle seksualności w muzyce. Albo jesteś pokazana wulgarnie jako przedmiot, albo jak w reklamie podpasek – masz białą sukienkę i biegniesz przez pole. Nie ma nic pomiędzy, nikt nie podchodzi do tego z jakimś jajem.
Dla mnie niezależność jest wtedy, kiedy kreacja jest twoja. Uważam, że silną, niezależną kobietą jest Brodka. Nie słucham wielu jej piosenek, ale od niej bije aura pewności siebie. Pewne wizerunki nawet tych super niezależnych artystek są kształtowane przez męskie wpływy. Nie ma w tym nic złego, jeżeli później nie mówisz, że do czegoś doszłaś całkowicie sama. Lubię braggę, ale trzeba mieć czym się flexować. Bardzo często faceci piszą teksty kobietom. W utopijnym świecie każdy pisałby dla siebie, ale wiadomo – nie każdy potrafi i nie ma w tym nic złego. Jeżeli jesteś niezależna i silna, nie musisz nikogo o tym przekonywać, bo to widać. Jeśli całą swoją dyskografię opierasz na udowadnianiu swojej siły, to słabo.
Zobacz: Brodka w kooperacji z Reserved
Mam nadzieję, że u Oliwki tego nie będzie. Big Mommy jest świetnym założeniem jako postać. Zastanawiam się, ile w niej prawdziwej Big Mommy, a ile kreacji. Nie ma nic złego w tym, gdyby to była wyłącznie postać, to nawet bezpieczniejsze dla niej. Mam nadzieję, że będzie poruszać inne tematy w takim stylu.
Formuła przechwałek szybko może się wyczerpać. Myślisz, że ciebie w jaki sposób postrzegają ludzie?
M: Nie mam pojęcia. Często pada określenie urocza. Kiedy ludzie mnie poznają, używają tego przymiotnika.
Liczyłem, że gdzieś po drodze padnie skojarzenie ze słodyczami. Obstawiałem, że jak się zobaczymy, zamówisz ciasto.
M: Miałam tak zrobić, ale nie jadłam śniadania. Mimo wszystko utrzymałam równowagę, bo zjadłam wcześniej ciastko.
Marie cieszy się coraz większością popularność wśród polskich słuchaczy. Wokalistka opowiedziała, jak stało się to możliwe bez wsparcia wielkich wytwórni oraz w bardzo zamkniętym gronie współpracowników. Z rozmowy dowiecie się także, jak wygląda wizja kolejnej płyty, ile w Marie memiary i co rozumie przez kobiecą niezależność. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny […]
Obserwuj nas na instagramie: