fot. Mariah Tauger / Los Angeles Times

Red Hot Chili Peppers zaliczają genialny powrót z “Unlimited Love” i to nie jest Prima Aprilis!


01 kwietnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Wyczekiwany album Red Hot Chili Peppers z Johnem Frusciante w składzie właśnie ujrzał światło dzienne. Na Unlimited Love Kalifornijczycy serwują nam wyśmienity gitarowy eklektyzm i to nie są żarty — oni naprawdę wydali genialną płytę!

Red Hot Chili Peppers nie żartują, ale na pewno zaskakują

Red Hot Chilli Peppers narobili wokół siebie sporo szumu informacją o powrocie Johna Frusciante do swojego składu. Na fali tego hype’u wypuścili pierwszy zapowiadający nowe wydawnictwo singiel Black Summer — prawdopodobnie jeden z największych przebojów współczesnego gitarowego grania. Potem zachwyty jakoś opadły, a kolejne single Poster Child oraz Not the One brzmiały jak prowizoryczny pucharek lodów w ramach deseru po wyśmienitym, dwudaniowym obiedzie z przystawką. Wiecie, taki z bitą śmietaną z puszki. Bez doskoku do energetycznego Black Summer.

Kierując się singlowymi przepowiedniami, zaczęłam pomału skazywać Unlimited Love na straty. Byłam niemal gotowa na to, że napiszę dziś coś w stylu: “jak to bywa w przypadku wielkich, przehajpowanych powrotów — nowe Red Hot Chili Peppers to mocna średniawka”. Na szczęście single (wszystkie!) okazały się w ogóle niereprezentatywne do tego, co przynosi nam całe Unlimited Love.

Red Hot Chili Peppers – Black Summer

Unlimited Love to nie tylko Frusciante

Dwunasty studyjny album Red Hot Chili Peppers, wydany po sześciu latach od najbardziej mainstreamowego w karierze zespołu poprzednika, The Getaway, otwiera wspomniane już Black Summer. To dobry ruch — ten najbardziej stadionowy kawałek na płycie od razu wprowadza słuchacza w gitarowy, energetyczny klimat. Nie jest to co prawda “stare, dobre RHCP”, na które wszyscy czekamy, ale przynajmniej przebojowe formalności mamy od razu za sobą. Z kolei “stare, dobre RHCP” czyha tuż za rogiem, ponieważ kolejna propozycja z Unlimited Love — Here Ever After to już powrót Red Hot Chili Peppers do czasów świetności swojego brzmienia. Charakterystyczna rapowo-funkowa nawijka Anthony’ego Kiedisa, soczyste riffy — już sam początek albumu udowadnia, że Frusciante powrócił do składu w genialnej formie.

Jednak w momencie gdy wszyscy zachwycają się gitarową wirtuozją Friuscante’a, na Aquatic Mouth Dance drugoplanowy Flea świeci równie jasno co John. Co prawda jestem w tej kwestii turbo nieobiektywna, bo przyznają, że nie ma dla mnie lepszego basu na świecie, ale flow, jakim na Unlimited Love operuje Flea jest absolutnie zachwycający. Nie gorzej na tle tej dwójki wypada zresztą Chad Smith, który popis swoich umiejętności daje w elektryzującym These Are the Ways. Swoją drogą to numer, który spokojnie mogłoby zasilić tracklistę albumu rasowego metalowego składu (Friuscante totalnie tu popłynął!).

Red Hot Chili Peppers – These Are The Ways

Jak daleko pada hip-hop od jazzu?

Jeszcze w tym samym numerze Red Hot Chili Peppers zaczynają nam serwować szaloną mieszankę funkowo-jazzujących brzmień, podbitych reprezentantami sekcji dętej, od których roi się na tym albumie. I tak to właśnie w dużym skrócie brzmi przez najbliższe 50 minut: hip-hop miesza się z rockiem, rock z funkiem, funk z jazzem, stadionowe hymny z sensualnymi balladami… Czego tu nie ma, a jednocześnie jak smaczna jest ta eklektyczna mikstura!

Red Hot Chili Peppers Unlimited Love recenzja albumu
fot. Clara Balzary

Unlimited Love, czyli groove, groove, i jeszcze raz groove!

Nie sposób pisać o każdym utworze z tego albumu, bo recenzja niespodziewanie mogłaby przeistoczyć się w książkę, jednocześnie trudno wyłowić z tego albumu pojedyncze strzały. Unlimited Love to wybitnie spójna całość — album, z którego niemal każdy utwór z czystym sumieniem można postawić na równym poziomie. Uważam, że o jego high lightach mogą decydować jedynie indywidualne upodobania słuchającego.

Osobiście uwielbiam beztroski, zawadiacki groove w Whatchu Thinkin’ – nie sposób usiedzieć przy tym kawałku w miejscu. Podobnie jak przy okazji Let ‘Em Cry — tak jak funk nie do końca mnie kupuje, tak funkowość w wykonaniu Red Hotów jest czymś, w czym za każdym razem totalnie przepadam! Ujął mnie również przewrotny romantyzm Kiedisa w White Braids & Pillow Chair, a oczami wyobraźni widzę tłumy ludzi wykrzykujące podczas koncertów chóralne ay-oh, way-oh z One Way Traffic. Tak, druga połowa albumu zdecydowanie bardziej mnie absorbuje, choć chciałabym jednocześnie wyraźnie zaznaczyć, że wskazanie tych konkretnych utworów nie degraduje poziomu pozostałych.

Red Hot Chili Peppers – Whatchu Thinkin’

Niby eklektyzm, a jednak rzadko spotykana spójność

Co prawda Unlimited Love nie jest wybitnym czy w żaden sposób przełomowym albumem — ani w karierze Red Hot Chili Peppers, ani w historii gitarowego grania w ogóle, jednak nie jest to też krążek pojedynczych dobrych momentów. To totalnie spójny materiał, którego po prostu dobrze się słucha, mimo tych 73 minut. W dzisiejszych realiach fonograficznych na tę czasówkę spokojnie mogłyby się złożyć co najmniej dwa albumy. Zaważając na fakt, że wiele kawałków z Unlimited Love trwa nawet grubo ponad 5 min, a jakimś cudem podczas odsłuchu tego albumu ani razu nie poczułam znudzenia — Red Hot Chili Peppers realnie zakrawają na maestrię!

Zobacz również: „Unlimited Love” to nie wszystko. Będzie jeszcze jeden album od Red Hot Chili Peppers?

Red Hot Chili Peppers Unlimited Love recenzja albumu
fot. Clara Balzary

Red Hot Chili Peppers – Unlimited Love, posłuchaj albumu!

Wyczekiwany album Red Hot Chili Peppers z Johnem Frusciante w składzie właśnie ujrzał światło dzienne. Na Unlimited Love Kalifornijczycy serwują nam wyśmienity gitarowy eklektyzm i to nie są żarty — oni naprawdę wydali genialną płytę! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →