Król balu debiutantów. Recenzja albumu „Polska Floryda” Szczyla
Obserwuj nas na instagramie:
Szczyl nagrał taki album, że duże słowa same cisną się na usta. Jestem pewien, że nie trzeba będzie się z nich kiedyś wycofywać.
Bardzo krótka rozgrzewka
Utarło się, że w tych czasach, jakie mamy w przeładowanym osobowo polskim rapie, trzeba być głośnym, by dać sobie szansę na poważniejszą karierę. Nie mam tu na myśli rozkręcania kolejnych afer, choć te również mogą sprawić, że cyfry drgną. Po prostu wypada się wyświetlać, podgrzewać swoją aktywnością media społecznościowe, dopracowywać wizerunek i wciąż zabiegać o uwagę mniej lub bardziej zobowiązującymi wrzutkami muzycznymi. Krótko mówiąc: dopomagać szczęściu, gdy jest tłoczno i sam talent może nie wystarczyć.
Kariera Szczyla udowadnia, że to tylko jeden ze sposobów. Półtora roku temu mało kto zdawał sobie sprawę, że istnieje, ale wystarczyły ledwie trzy kawałki w akcji SBM Starter, by wywołał duży szum. A to nie było wcale pewne. Każdy, kto obserwował losy kolejnych starterowiczów, ten wie, że udział w akcji nie wiąże się ani z rychłą propozycją kontraktową, ani też szerokim uznaniem w oczach audytorium. Niejeden przepadł rynkowo i tuła się na obrzeżach sceny, niejeden dużo później zahaczył się w tym czy innym labelu i dopiero wystrzelił, ledwie garstka weszła do gry z buta. Nie ma mowy o wspólnocie doświadczeń uczestników.
Było jasne, że największej obecnie wytwórni w środowisku trafiła się perła. Tyle że nie za bardzo pasująca ani do wizerunku, ani do katalogu. Miły ból głowy (ale wciąż jednak ból głowy) dość szybko minął, bo do gry wszedł obrotny majors w postaci Sony. Teraz powinien pogratulować sobie nosa i wiary w newcomera. Polska Floryda to nie jest żadna tam rozgrzewka przed większymi rzeczami. To ścisła czołówka najlepszych debiutanckich materiałów rapowych, jakie kiedykolwiek pojawiły się nad Wisłą. A co za tym idzie – poważny kandydat do albumu roku.
Szczyl – Hiphopkryta (prod. Magiera)
Być sobą, niekoniecznie zostać kimś
Ostatnio częściej niż wcześniej obserwujemy, że młodzi raperzy mają spore problemy, gdy do głosu zaczynają dochodzić większe pieniądze, a ich życie zaczyna przypominać nieustanne bycie na świeczniku. Czasy dla zaliczających nagły skok wyświetleniowo-finansowy są przychylnie nieprzychylne, bez dwóch zdań. Zresztą już o tym pisałem, więc odsyłam do stosownego tekstu, który znajdziecie w tym miejscu. Siłą rzeczy sporo obaw wywołuje sytuacja, w której debiutant dostaje w krótkim czasie dużo atencji, nawet jeśli jego single sugerują, że być może jest na to przygotowany.
Wyeksponowane już wyimki twórczości Szczyla mówią o nim bardzo dużo. I wygląda na to, że wpuszczają słuchacza w maliny. Facet wygląda na kogoś, kto mentalnie nie pasuje nie tyle do czasów, ile do samego środowiska, w którym robi coraz większą furorę. Jest skupiony i skoncentrowany na celu, ale nie tylko między słowami deklaruje, że nie chce iść do niego po trupach i tracić cząstki siebie. Otwarcie i wnikliwie opowiada o swoich uczuciach i relacjach, ale nie szantażuje nimi obserwatorów. Ma ogrom dojrzałych przemyśleń, ale nie moralizuje i nie przekonuje do swojej racji. Bez robienia pokazówki dla mas stroni od blichtru, szuka piękna w człowieku, dodaje otuchy i wyciąga wnioski z przeszłości. Żyje pasją i żyje z paczką. Nie puszy się, co chciałby zrobić, tylko konsekwentnie to robi. Nie trwoni czasu na mówienie rzeczy, którymi niczego by nie wniósł. Najczęściej ucieka też od prostych, czarno-białych diagnoz, poddając rzeczy w wątpliwość.
Jeśli po głowie chodzi wam teraz zupa pomidorowa – nie, to nie ten przypadek. Nie słychać, by takie podejście wynikało z bezpieczeństwa i chęci rozgoszczenia się na rynku jako fajny chłopak. Szczyl brzmi jak człowiek, który mimo młodego wieku z niejednego pieca chleb jadł, urobił łapy i jest przekonany, że życie składa się głównie z odcieni szarości, a większość krawędziowych opinii lepiej zostawić ludziom łaknącym chwili w świetle reflektorów. Nie znaczy to jednak, że mamy tu tylko kwiatki, łączki, miłość i kojące słowa. Sporo odbiorców doszuka się pewnie w Dinozaurach szpilki wbitej Young Leosi, gdy usłyszy wersy: Wolimy szklanki bijące o ścianę niż gówno na bibie tych małolatek. Słusznie? Niesłusznie? Zapoznajcie się z całością i odpowiedzcie sobie sami.
Szczyl – Wielkie Miasta
Tajniki szczylistyki
Choć Szczyl może się komuś wydawać raperem, którego dość łatwo zaklasyfikować, to Polska Floryda powinna zmienić jego optykę. Ma bowiem warsztat tak rozległy i autorski, że mówienie o nim jako o czyimś spadkobiercy czy zbitce kilku postaci jest nietrafione. Gdy zaczynasz za bardzo słyszeć w nim dziedzictwo gatunku, zaczyna przekonująco udowadniać, że to ledwie malutka część składowa postaci.
Z pewnością najbardziej charakterystyczny jest jego głęboki głos. Z początku w Hiphopkrycie jest jeszcze nieco niepewny, momentami niewyraźny, ale prędko łapie vibe i rozkręca się z sekundy na sekundę. Zaczyna robić użytek z naturalnej chrypki, która będzie powracać co jakiś czas, dając kolejny wymiar wokalowi. Właściwie w każdym utworze słuchacz doszuka się czegoś, co wprowadza nowy koloryt. Siła tego flow tkwi w małych udogodnieniach i odświeżeniach, stawiających spokojne szukanie adekwatnego pomysłu ponad furiackie, nerwowe ruchy. Poważniejsze partie podśpiewywania, offbitowania i przyspieszania nie mają w sobie nic z efekciarstwa. Pojawiają się tylko wtedy, gdy są naprawdę potrzebne. Gdy zaś nie są, gospodarz stawia na swobodny przepływ z nieirytującą manierę, w mgnieniu oka znajdując swoje miejsce na bicie. Dostosowuje tylko poziom głośności, później reguluje podstawowe tempo. Zupełnie tak, jakby musiał się tylko nastroić. A wynikiem są nie tylko zahaczające się w głowie refreny.
Efektywność przyświeca mu także wtedy, gdy siada do kartki. Pewnie właśnie dlatego (chociaż jego język jest plastyczny, dzięki czemu fragmentami udaje mu się malować słowami) raczej mało kto powie, iż ma naprawdę dobre pióro. Częściej będą się pojawiać głosy, że jest ono zwyczajnie sprawne, co niesłusznie obniży jego rangę. Komunikatywność to jedno, zrozumienie prawideł formalnych i ich nienachalne przetwarzanie – drugie. Szczyl pisze tak, jakby mówił, raz przerzedzając, raz zagęszczając frazę. Wrzuca smaczki, by odbiorcy się nie nudzili, ale też pilnuje, by nie dekoncentrowali się przez śledzenie gmatwaniny. Cicha skuteczność.
Szczyl feat. Pezet – Fenomenalny (prod. nolyrics)
Dużo reflektorów
Warto podkreślać to przy każdej okazji: duet nolyrics ma swój zasłużony wielki moment. Wydaje się, że potrzebował takiego długodystansowego udziału, by zrobić ostatni krok w kierunku rakiety po sławę i pieniądze.
Samo brzmienie, pełne i świadome od początku do końca, to jedno. Po prostu zachwycają pomysły i to, co z nich wynika. Pozwolę sobie wyliczyć, jak chyba nigdy wcześniej. Wielkie miasta hipnotyzują ilustracyjnym początkiem i teksturami. Dinozaury mają pląsającą perkusję i igrają wprowadzającą kontekst zmianą trybu z mono na stereo. Gdybym to zminimalizowanie tła i podchodzące do siebie blisko dźwięki. Byłaś ze mną wczoraj – indierockowe rapy, z basem nagle mieszającym w kompozycji. Anastazja jest muzyczną melasą, miarową, z feelingiem. Fenomenalny zaczyna się na peronie, ujmuje cichymi dęciakami. Nieprzemielone ejtisy idą w posępny Cień, produkcja bije bębnem, Piotr Rogucki popada w comiaste tony, ale nie udaje mu się popsuć całości. Zawsze za mało przegina strunę, rzęzi, panuje zaduch. Krzyk jest przyprószony, zwalnia obroty, Agatka Mierzwa dodaje mu słodyczy. Kończące Szczyle mają w łapach cały świat to nowe otwarcie, szerokie rozlanie basowe w środku i długie wyjście, pełne tropów.
Ostatnie dźwięki są jakby podkreśleniem tego, co tu się zdarzyło, wyrazem szacunku dla głównych dowódców operacji. Oddajmy jednak również to, że trzy inni spece bynajmniej nie statystują. Wspomniany Hiphopkryta Magiery zarysowuje twarde dźwięki, rozmarza, tworzy nitki skojarzeniowe samplem. Bang Kubiego Producenta zapowiada wszystko, po czym podrzuca kilka rytmów i planów. Tupet, za który odpowiada GØHER, wprowadza w baśniowy klimat. Jest aż za słodki dla zimnego głosu, lecz za moment tnie i układa dźwięki oraz bębni jak w starym underze. Kolejne podkłady się zgrywają, ale przede wszystkim dają przestrzeń artystyczną MC. On jej sobie nie wywalcza, bo ją od razu dostaje – co najwyżej czyni ustalenia dotyczące jej wielkości, bo muzyka musi także wybrzmieć.
Szczyl ma wszystko pod kontrolą. No, może poza gośćmi. O ile półgębkowy Tymek pełni ważną rolę, o tyle Pezet swoją nieskładnością trwoni kolejne sekundy. Nie kończmy jednak narzekaniem. To przecież kapitalny album. Kłaniający się przeszłości, rozumiejący teraźniejszość i patrzący z ogniem w oczach w przyszłość. Jak widać Floryda nie musi być freakowa, by przyciągać.
Szczyl – Polska Floryda, odsłuch albumu
Szczyl nagrał taki album, że duże słowa same cisną się na usta. Jestem pewien, że nie trzeba będzie się z nich kiedyś wycofywać. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Bardzo […]
Obserwuj nas na instagramie: