Życie to nie zawody, tylko zabawa – relacja z wrocławskiego koncertu Krzysztofa Zalewskiego


23 lipca 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Krzysztof Zalewski zagrał swój drugi koncert we Wrocławiu w przeciągu dwóch tygodni. Tym razem artysta wystąpił w ramach cyklu Letnie Brzmienia i na wstępie powiem tylko tyle, że ten kogo nie było, może żałować. Co to był za koncert!

Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie

Przyznam szczerze, że moje drogi z Krzysztofem Zalewskim nieco rozeszły się po Męskim Graniu 2018. Może to zabrzmieć nieco samolubnie, ale rosnąca popularność Krzyśka chyba mnie trochę uwierała i przeszkadzała w odbiorze. W efekcie tego, moim ostatnim koncertem Zalefa przed dwuletnią przerwą był jego występ na Dużej Scenie podczas Pol’and’Rock Festival 2019. Podobnie miałem z resztą z krążkiem Zabawa, do którego raczej nie wracam tak często, jak do Zeliga. Muzyka na żywo rządzi się jednak swoimi prawami, zwłaszcza po tak długim zamknięciu. Pomimo tego, że miałem okazję być na kilku koncertach w trakcie pandemii, to jednak za sprawą niedawnych występów, jakie dali WaluśKraksaKryzys (Wrocław) oraz Lao Che (Gliwice) poczułem, że nareszcie wracamy do tamtej normalności. Koncert Krzysztofa Zalewskiego dał mi kolejny zastrzyk wiary w to, że będzie jeszcze lepiej. Ale po kolei.

Życie to nie zawody, tylko zabawa - relacja z wrocławskiego koncertu Krzysztofa Zalewskiego
Krzysztof Zalewski na Stay Wild Festival, fot. Hubert Grygielewicz

Woodstock ’18

Przenieśmy się na moment w przeszłość. Czas i miejsce akcji: 3 sierpnia 2018, Kostrzyn nad Odrą. Bardziej precyzując, obszar pod Małą Sceną Pol’and’Rock Festival 2018. Koncert, jaki dał wtedy Krzysiek był chyba najlepszym spośród siedmiu, na których byłem. Nie wiem, czy była to kwestia setlisty – Zalef zagrał wtedy chociażby mój ulubiony Gatunek, dopełniony fragmentem Sabotage od Beastie Boys, co w połączeniu ze Zbożami i Kiss Prince’a było zestawem prawie wymarzonym, brakło tylko What I Am – czy to po prostu atmosfera tego miejsca i obecna wtedy widownia tak zadziałała. Wykonane wtedy Polsko było niesamowicie energetyzujące, a ilość kurzu, jaką miałem w ustach pamiętam do dziś. Energii tej nie poczułem już rok później, kiedy Zalewski zamienił Małą Scenę na Dużą. Na setliście znalazł się wówczas chociażby Początek, Kurier czy cover Maanamu w postaci Lipstick on the Glass, jednak to już nie było to.

Krzysztof Zalewski – Polsko, Pol’and’Rock Festival 2018

Krzysztof Zalewski – fajny styl sportowy

Zainspirowany filmikami z Jarocina, a zwłaszcza tych nagranych podczas utworu Zabawa, postanowiłem wybrać się na wrocławski koncert Krzyśka w ramach cyklu Letnie Brzmienia. Przez długi czas zastanawiałem się, jak logistycznie zostanie rozegrana kwestia miejscówki – plac przed Impartem wydawał mi się dosyć małą przestrzenią na koncerty, jednak moje wątpliwości zostały prędko rozwiane, kiedy znalazłem się na miejscu. Wygospodarowano wystarczająco kawałka trawy i na scenę i na strefę gastro, a i tak sporo jeszcze zostało.

Koncert rozpoczął się około dwudziestu minut po czasie, jednak nie przeszkadzało to publiczności, co można było usłyszeć już po pierwszych dźwiękach otwierającego występ Kuriera. Tutaj przypomnę to, o czym już wszyscy wiemy: Krzysztof Zalewski jest scenicznym zwierzęciem. Wszędzie było go pełno, przyciągał wzrok, nieustannie się ruszał i był niesamowicie charyzmatyczny, co tylko pomagało mu w tym, co robi. Nieważne, czy miał ze sobą gitarę i grał Na apatię, Na drugi brzeg czy Jak dobrze. Każdą sekundę, kiedy nie musiał grać i śpiewać jednocześnie wykorzystywał na jakiś jeden, dwa charakterystyczne dla siebie ruchy. I wiecie, to nie jest też jakieś bezmyślne bieganie po scenie, a jego działania mocno korespondują z tym, co akurat się dzieje. Nawet stojąc przy mikrofonie i śpiewając, że coś spadnie mu na głowie na moment spoglądał przerażony w górę lub chował się pod gitarą.

A teraz pomyślcie, co działo się przy na wpół rapowanej Luce czy tryskającymi energią Jaśniej i Zabawie. Mam wrażenie, że Zalewski uwalnia całkowicie swoje pokłady energii, kiedy nie ogranicza go gitara i statyw mikrofonu. Krzysiek chyba nie ma przy sobie telefonu komórkowego przy graniu koncertów, ale gdyby było inaczej, to mógłby sobie nabić całkiem pokaźną liczbę kroków. Ten facet dosłownie czerpał energię z publiczności i grania muzyki w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo nie wiem jak inaczej to wyjaśnić patrząc na całkiem napięty terminarz koncertowy. Od zawsze miał świetny kontakt z publicznością, co potwierdził również na wrocławskim koncercie, zachęcając zgromadzonych do wspólnych tańców czy angażując nas do wokalnych zabaw a’la Freddie Mercury na Live Aid.

Krzysztof Zalewski – Zabawa

W zespole siła

Chociaż wiemy doskonale, że Krzysztof Zalewski to człowiek-orkiestra i mógłby w zasadzie sam wszystko zagrać, to nie możemy zapominać o zespole, którego trzonem już od dobrych paru lat są perkusista Bolesław Wilczek oraz basista i klawiszowiec Andrzej Markowski. Panowie jak zawsze byli w formie i jak zawsze zaprezentowali się profesjonalnie, dając z siebie 101%. W zespole zabrakło Szymona Paduszyńskiego, który z powodu wyjątkowego dla jego brata dnia, nie mógł wziąć udziału w koncercie. Zastąpili go gitarzysta i klawiszowiec Maciej Knop oraz wokalistka Marta Kołodziejczyk. Muszę przyznać, że chórki w wykonaniu Marty bardzo dobrze korespondowały z głosem Zalewskiego i świetnie uzupełniały jego utwory.

Rzeczą, która rzuciła mi się w uszy, był utwór Polsko. Kiedy ostatni raz słyszałem ten kawałek na żywo, jedyną gitarą w piosence była ta, którą dzierżył Zalef. Granie jej na dwie gitary bardziej podkreśla jej charakter, czyni ją jeszcze mocniejszą i wyszło jej to zdecydowanie na plus.

Słowo na koniec

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to pewnie byłaby to setlista. Oczywistym jest, że na koncercie plenerowym artysta raczej prezentuje swoje bardziej znane kawałki. Zalewski przecież w dodatku promuje krążek Zabawa, więc wiadomym było, że utwory z tej płyty zdominują koncert. Brakło mi jednak Uchodźcy, a także miałem jakąś małą nadzieję na jeszcze jedną piosenkę z Zeliga.

Mógłbym pewnie też przyczepić się do braku przestrzegania obowiązku noszenia maseczek, ale wszyscy jesteśmy już tym zmęczeni i chcemy po prostu, żeby było tak, jak przed marcem 2020.

Krzysztof Zalewski spędził we Wrocławiu 10 lat. Wielokrotnie podkreślał swoje przywiązanie do stolicy dolnośląskiego i to przywiązanie było widoczne: zarówno do miejsca – Krzysiek mieszkał całkiem blisko lokalizacji koncertu – jak i w pewien sposób do ludzi, co manifestował dosyć często, pozwalając nam zastępować go przy wokalu, a na jego twarzy często malowała się radość. Nie brakło także politycznych akcentów, na które publika reagowała entuzjazmem. Gdzieś w tym wszystkim naszła mnie refleksja, że przecież jeszcze dwa miesiące temu nie mieliśmy zbyt wielu okazji bawić się przy muzyce na żywo. Na koncert Zalefa zdecydowałem się trzy dni przed wydarzeniem, wcześniej nawet w ogóle go nie rozważając. Nie będę Was zachęcał, żebyście chodzili akurat na koncerty, bo nie o to chodzi, ale warto zastanowić się nad tym, jak sytuacja może szybko się zmienić i nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja do korzystania z najróżniejszych rozrywek. Ponownie cytując jednak Tilt, miejmy nadzieję, że „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”.

Krzysztof Zalewski zagrał swój drugi koncert we Wrocławiu w przeciągu dwóch tygodni. Tym razem artysta wystąpił w ramach cyklu Letnie Brzmienia i na wstępie powiem tylko tyle, że ten kogo nie było, może żałować. Co to był za koncert! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →