Taco Hemingway – kto jeszcze słucha “Marmuru” po czterech latach od premiery?


11 listopada 2020

Obserwuj nas na instagramie:

Taco Hemingway cztery lata temu puścił w obieg swój pierwszy długogrający album. Marmur zakozaczył, ale trzeba również przyznać, że podzielił fanów rapera. Wybitny albo wybitnie nudny, wskazówka waha się jedynie po ekstremach. Jak dziś się ma Marmur do reszty dyskografii artysty?

Taco Hemingway szybki jak GTA Vice City

Pogardliwie się mówi, że słuchają go dzieci z podstawówki, co najwyżej – że słucha siebie sam. Jego numery generują jednak dobre cyferki, w zeszłym roku był najpopularniejszym artystą wśród polskich słuchaczy, jeżeli wierzyć rachunkom Spotify, z prędkością światła wyprzedaje koncerty no i co roku nagrywa płytę. Trochę taki rapowy Stephen King – tylko sama nie wiem, czy King jest pisarzem, czy już tylko pisarczykiem. Jak to się ma do Taco Hemingway’a?

U niego od początku chodziło o tekst. Jest jednym z raperów lirycznych, tych, którzy pieszczą się ze słowem i traktują je jako wdzięczny budulec oraz wyzwanie. Taki inteligentny hip-hop: nawet jeżeli służy do rzucenia zasłony na ćpuństwo, pijaństwo i powtarzające się co i rusz wirujące biodra, robi to z pewną emfazą. Nie to, że gładzi powierzchnie i głaszcze po główkach, pozując na wysublimowanego z intertekstualnością skierowaną ku kulturze – niższej i wyższej. Bo to nie do końca tak: oczywiście, pławi się w tej samoświadomości, ale nie kreuje się na przesadnie pozbawionego tych bardziej prymitywnych instynktów. Bywa(ł?) też ostry, wartki i sprytny, jak współczesny jeździec miejskiej hulajnogi. Czy cięty język rapera aby się nie stępił?

Taco Hemingway – piewca kultury w tych trudnych czasach

Marmur definitywnie zamyka okres w twórczości rapera, kiedy ten zdawał się tylko na siebie. Czysty i nieskalany autotune’em Taco – wszyscy pasażerowie którzy za nim tęsknią, proszeni są na peron 9 i ¾ z którego odjeżdża pociąg w kierunku lat 2013-2016. Czy ta ewolucja wyszła mu na dobre? Senne, brudnawe sample jeszcze z okresu Trójkąta, późniejsza monotonia (poza wyjątkami, które oczywiście się zdarzają i wpadają w dyskografię, jak np. Tsunami Blond) idą na czołowe z prędkim warkotem i zdecydowanie trapowym klimatem, w jakim ostatnio ugrzązł Hemingway. Ugrzązł, ponieważ po tej stylistycznej przesiadce z Marmuru na Szprycer grana jest właściwie jakaś wersja playback-show. Co roku i to od paru dobrych lat.

Taco Hemingway – Tsunami Blond

Siedzi i siedzi. No, bo siedzi, wyświetlenia same się nie generują. Bity są takie o, akurat pod nóżkę, teksty wciąż trzymają umiarkowany poziom, ba, nawet mogą wydawać się światłe. Taco pasie nas kulturą homogenizowaną – o której sam zresztą nawinął w numerze Italodisco, odwołując się do tekstu Dwighta Macdonalda Teoria kultury masowej – po polsku rozpowszechniony w tłumaczeniu Czesława Miłosza. W dużym uproszczeniu: chodzi o zestawienie treści, gryzących się między sobą obiektywną wartością. Jak kwestie istotne społecznie zestawione z szuraniem na mieście, no bo jak ma się Mazowiecki do wciąganych kresek? Z lewej Stanley Kubrick, z drugiej Patryk Vega, a to wszystko na dokładkę puszczane z głośnika telefonu.

I to uważam za zjawisko przyjemne, bo pompatyczność nie robi dobrze ani wizerunkowo, ani artystycznie. Wprawdzie zakrawa to o przetwórstwo i mielenie, ale ci, którzy są dociekliwi (albo zafiksowani) sprawdzą sobie na Geniusie, czemu Taco jedząc homara czuje się akurat jak Colin Farrell. Dalej niestety – bieda. Hemingway wystrzelał się z najlepszych linijek, a każdy kolejny album jest bardzo wtórny. W głównej mierze: ja, ja i ja. A może to nawiązanie do Dzienników Gombrowicza? Jeśli tak – wyszło mu znakomicie.

Taco Hemingway – samotny jak Bill Murray?

Taco wypłynął na storytellingowej EP-ce, więc oczywista, że fani czekali na coś w podobnym guście. Na rapową historię, spokojnie robiącą za urban legend, osnutą na znanej nitce warszawskiego śródmieścia i mocno uniwersalnej fabule. Z początkiem listopada 2016 roku na streamingi wleciał Marmur, który jednak nie do końca był tym, czego można by się spodziewać.

Premierowo byłam zachwycona, aczkolwiek tanie zapętlenie historii Szcześniaka w postaci spotkania z jego alter-ego, cóż… To jakby zakończyć nieoczywistą książkę zdaniem “a wtedy się obudził”, które nigdy nie powinno trafić dalej niż na Wattpada. Brnijmy w to jednak dalej: słabe zakończenie to nie powód, by scancellować ten album. Gra o Tron mimo potwornego ósmego sezonu obiektywnie wciąż jest świetnym serialem.

Taco Hemingway – Żyrandol

Wyrobiłam sobie nawyk słuchania całych płyt, więc podchody do Marmuru nie są w żadnej mierze selektywne. Włączyłam go po raz pierwszy od, hm, dawna, no i od razu przypomniało mi się, dlaczego już do niego nie wracam. Na dłuższą metę album robi się niestety nużący, a godzina odsłuchu to zdecydowanie za dużo, jak na ten przewidywalny zwrot akcji i brak wokalnych akrobacji, która ta z kolei żonglerka przyjdzie do Hemingway’a w późniejszym etapie. Żałuję, ale już nie czuję tam klimatu Sopii Coppoli.

Taco Hemingway – w Marmurze jeszcze w formie

Na te swoje wakacje do Trójmiasta, Szcześniak przyjechał faktycznie napakowany – znaczy, natchniony. Tekstowo to kopara opada i to tak, że słychać tylko dzwonienie zębów na tym Marmurze. Wers jeszcze z tytułowej piosenki …na przyszłość będę starał się latać // brak pojęcia za co znów spotyka kara mnie taka to tylko jedno ze sprytnych nawiązań i obrotów słowem – a jest tam takich mnóstwo, mięsistych i niekoniecznie oczywistych.

Taco Hemingway – Marmur

Raz więc, że przyciągamy tą kulturę, Kafkę i Monty Pythona, a dwa, że Taco nie poprzestaje tu tylko na pluciu porównaniami. Kolejne płyty lirycznie nawet nie podskoczyły do Marmuru, który jako taki, broni się wzorcowo. Rap jednak nie jest gatunkiem, który pozwala wyłącznie na hołubienie języka – ekspansję w zawłaszczaniu treści przez styl pozostawił (i słusznie) – literaturze. Z perspektywy czasu Marmur jest dla mnie jak słodycze drugiego, czy trzeciego wyboru. Śliwki w czekoladzie, które zawsze dostaję od cioci i które wciągnie się, właściwie nawet i z przyjemnością, kiedy nic innego nie ma już pod ręką.

Taco Hemingway skończył z bajkami

Marmur nie jest płytą ani przełomową, ani też najgorszą w dorobku rapera. Czy na nim skończył się stary Taco Hemingway? W pewnym sensie – owszem, ale przecież mogło być gorzej. Wszyscy doskonale wiemy, co się stało ze Star-Warsami. Eksperymentowanie ze stylem nigdy nie będzie regresem, aczkolwiek faktycznie wypada tu umieścić granicę, między Hemingway’em bajarzem, a Hemingway’em cwaniakującym i robiącym WRRM WRRM na Narodowym.

zdjęcie główne: fot. Piotr Tarasewicz, CGM

Taco Hemingway cztery lata temu puścił w obieg swój pierwszy długogrający album. Marmur zakozaczył, ale trzeba również przyznać, że podzielił fanów rapera. Wybitny albo wybitnie nudny, wskazówka waha się jedynie po ekstremach. Jak dziś się ma Marmur do reszty dyskografii artysty? Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →