Krzysztof w piątek: kariera Sebastiana Fabijańskiego, czyli sztuka złych wyborów
Obserwuj nas na instagramie:
Sebastian Fabijański dorobił się łatki pierwszego pieniacza naszego rapu. Ja jednak widzę w nim po prostu skrajnie pogubionego twórcę.
Na pokaz, w imię zasad
Jaka jest kondycja polskich mediów, można było przekonać się przy okazji rzekomej wizyty pana Westa w Warszawie. W tym miejscu mógłby pojawić się podbijający nam zasięgi link do stosownego tekstu, ale my akurat nie daliśmy się wypuścić. Mniejsza, to temat na inny felieton.
Raz na jakiś czas zdarza się, że coś, co w teorii miało obnażać krwiożercze mechanizmy serwisów, w praktyce staje się męczącym spektaklem promocyjnym, który do ostatniej chwili pozuje na poważny, choć nikt umiejący poruszać się po sieci nie bierze go na poważnie. Trudno w ten sposób nie postrzegać sztucznego, napędzanego obustronnymi dissami konfliktu między Człowiekiem Wargą a Sebastianem Fabijańskim. Od razu zaznaczam, choć to chyba oczywiste i bez tego – przekazanie fundacji Rak’n’Roll pieniędzy wygenerowanych dzięki kolejnym etapom akcji, jak również dołożenie większej liczby banknotów z własnych kieszeni, zasługuje na ogromną pochwałę. Tylko że to jedyny pożytek z tej beefowej inscenizacji. Duet pokazał, że część odbiorców łapie się na baity, bo ma zbyt słabo rozwinięte kompetencje cyfrowe i/lub nie chce się jej podchodzić bardziej analitycznie do kolejnych skandali. Ale to powszechna wiedza, żaden medialno-socjologiczny przełom. Podobnie jak to, że niezrozumienie sytuacji często budzi agresję.
O ile twórca kanału Z Dvpy odnalazł się w konwencji, która zgrywa się z jego prowokacyjnym, już kupionym przez odbiorców wizerunkiem, o tyle dawny reprezentant Asfalt Records raz jeszcze ściągnął na siebie uwagę branży w sposób, który nie przyniesie mu długofalowych korzyści. Warsztatowo nie pokazał niczego, co odczarowywałoby jego wizerunek czy udowadniałoby, że jego rzemiosło staje się coraz lepsze. Osobowościowo – znowu wyszedł na antypatycznego, pospinanego gościa, który znów wpadł na jakiś cudaczny, nieadekwatny do okoliczności pomysł. Ta nieustannie buchająca z uszu para, która stała się negatywnym znakiem rozpoznawczym Fabijańskiego, skutecznie kamufluje wszystko to, co robi muzycznie. A przecież polski rap widział i nadal widzi sporo gorszych karier, jeśli chodzi o same umiejętności. Żadna nie jest jednak aż w takim stopniu auto-sabotażem.
TYPOWY SEBA (FaBIjański diss) – Warga (prod. Dapanda)
Dobrze podprowadzony start, nieciekawy finisz
Pierwsze pogłoski dotyczące ewentualnego wejścia Sebastiana Fabijańskiego w świat rapu pojawiły się już w 2016 roku. Wszystko rozkręciło się na dobre we wrześniu 2019, gdy portale zaczęły kolportować wypowiedzi wspomnianego z wywiadu Macieja Karwowskiego, tworzącego stronę CineMaciej. Mogliśmy przeczytać, że gatunek zgubił swoją esencję, koncentrując się na autotune’owej komercjalizacji, a w środowisku roi się od pseudoraperów. Nie zabrakło za to ciepłych słów w kierunku Ostrego, z którym przyszły raper spotkał się nawet na scenie podczas finału Męskiego Grania.
To z pozoru michałkowe wydarzenie jest kluczowe w kontekście dalszej przygody muzycznej zainteresowanego. Przede wszystkim Fabijański zadebiutował dzięki singlowi towarzyszącemu kolejnej części filmu Psy, partnerując w nim łódzkiej legendzie. Jakby tego było mało, niedługo później pojawiła się informacja, że to Asfalt Records wyda pierwszy album artysty. Nie ma sensu zadawać pytania, czy to przypadek. Mówimy o dużym biznesie, w którym poważni gracze starają się ograniczać czynnik losowy na tyle, na ile mogą.
Postać łodzianina należy w przypadku bohatera tego tekstu ściśle powiązać z Quebonafide. Zestawienie ze sobą ważnych twórców naszej sceny dobrze wyjaśnia, co stało się najważniejszymi fundamentami tej kariery. Nie tłumaczy tego najprostsza opozycja: O.S.T.R. fajny, bo prawdziwy, Quebo niefajny, bo Candy, gdyż to ledwie wierzchołek góry lodowej.
O.S.T.R. & Sebastian Fabijański – Psy. W imię zasad
Premierowe pochwały i strzały ujawniły dwie bardzo istotne rzeczy. Pierwsza to ta, że mamy do czynienia z kimś, kto chce być prymusem i źle ukierunkowuje ambicję, działając na własną szkodę. Lwia część dopiero zaczynających raperów dałaby się pokroić za błogosławieństwo takiej instytucji jak Ostry – i nie ma co się dziwić, to znakomita legitymacja do szerokiego działania na wymagającym rynku. Nie wystarczyła jednak Sebastianowi Fabijańskiemu, który widocznie potrzebował jeszcze jaskrawszego, jeszcze bardziej swojego pozycjonowania się w branży. Gdy już miał w niej umocowanie, i tak nie skończył brnięcia w wojnę podjazdową z szefem QueQuality. Ten go wyczekał i zaserwował blitzkrieg, bez wdawania się w dłuższe przepychanki.
To łączy się z drugą sprawą, a mianowicie niezrozumieniem, o co ma właściwie chodzić w rapowym evencie i kogo ewentualnie powinno się szturchać, by można było coś ugrać. Przebieranie się za oponenta, tworzenie na tę potrzebę doraźnego alter ego, próba prowokowania do starcia freestyle’owego, publiczne przyznanie się do błędu i późniejsze atakowanie – dużo tych przeciwskutecznych pomysłów. A wszystkie trafione jak kulą w płot, bo zahaczające gościa z długą, bardzo hip-hopową historią, o czym pisałem tutaj.
Mimo rzetelnego podprowadzenia także debiut Prymityw nie został pozytywnie przyjętym wydarzeniem. Krążek nie jest tak zły, jak zwykło się gremialnie twierdzić, za to razi przeciętnością. Jakoś niosą go porządne bity od producentów, o których wielu świeżych artystów mogłoby tylko pomarzyć. Choć zawieszone między czasami podkłady średnio pasowały do gospodarza, ten pokazał, że ma predyspozycje do nawijania. Główną wadą był patos w wersach i głosie. Minęły jednak raptem cztery miesiące i autora nie było już w macierzystym labelu. Najpewniej nigdy nie poznamy pełnej, rzeczowej narracji obu stron. Asfalt zdążył ograniczyć się do zdawkowego komunikatu, ale można podejrzewać, że koniec tej współpracy był dla wytwórni uwalniający. W końcu zaryzykowała i nie zyskała wizerunkowo, musząc zerkać, czy jej okopany artysta znów się z kimś nie pożre. Fabijański nie omieszkał za to wspomnieć, że tak po ludzku się poróżnili, a budżet na kolejny projekt był niezadowalający.
Przeczytaj także inne felietony cyklu: sprawa Sobla i koniec Quebonafide
Skandaliczny anachronizm
Prymus poszedł dalej, ale to nie znaczy, że wyżej. Reset ukazał się już pod skrzydłami Off Raw, acz z dystrybucyjnym wsparciem Agory. Kiedy pojawiło się ogłoszenie dotyczące powstania labelu, znalazło się w nim parę słów o wypuszczaniu muzyki na własnych zasadach, a także sugestia, że ktoś mówił raperowi, iż musi odświeżyć bity. W domyśle: wiadomo kto i najpewniej po to, by lepiej odnaleźć się na rynku. Chwilę później swoją działalność zainaugurował skład Skandal, który tworzą również Młody Jimm oraz Amek Krebs. Na razie skupmy się jednak na drugiej płycie.
Jest ona dużo szerzej adresowana i wspierana ad-libowymi dopowiedzeniami wersów. Ogółem brzmi tak, jakby gospodarz chciał udowodnić postronnym, że poradzi sobie w nowocześniejszym klimacie. W domyśle być może także, że jest w stanie zrobić wielki krok poza utartą branżową ścieżką, działając na własny rachunek. Jego pisanie okazało się zbyt mało obrazowe, by korespondować z produkcjami Tobiasza Fryzowicza i KARBIDA, dodatkowo częsty patos przemienił się w częste niezgrabności. Muzycznie warszawiak nie stał się tym, z czym walczył, ale z pewnością podkręcił osoby, które chciałyby zarzucać mu niespójność.
Fabijański – Huśtawka
Prawdziwie nowym podejściem do kwestii wydawniczych stał się album R.A.P. wspomnianej już grupy i to on powinien uchodzić za twardy reset artystyczny jej najbardziej znanego pomysłodawcy. Sebastian Fabijański zszedł bowiem do podziemia, stawiając na muzykę, która zupełnie nie pasuje do swoich czasów. Nie chodzi bynajmniej o sam pomysł stylistyczny. Po prostu kawałki Skandalu są anachroniczne i łopatologiczne, nawet jeśli machniemy ręką na rozwinięcie skrótu jak z lat 90. (Rapowana Anatomia Prawdy). Ot, choćby roi się tu od linijek z gatunku: Mam ochotę na taco, ale nie Hеmingway / To tak jak ja na Kubę, a-ale nie nafide czy Minus dwadzieścia jest na termometrze / Moja refleksja to: bywało cieplej. Całościowo jest to pójście wręcz absurdalnie na przekór branży, znamionujące miotanie się, a nie zmierzanie w dobrym kierunku. Profesjonalizm został wyparty przez chałupniczość, która w tym przypadku nie jest wartością dodaną.
Nie można Fabijańskiemu odmówić tego, że faktycznie kocha ten rap. Nie słychać, by znalazł się w nim przez chęć zysku. Z różnych źródeł dobiegają do mnie także informacje, że jest inteligentnym, sympatycznym człowiekiem. Na razie jednak wyspecjalizował się nie w nagrywaniu dobrej muzyki, tylko robieniu sobie koło pióra. Przez angażowanie się w niepotrzebne awanturki, przez brak spójności artystycznej, przez szukanie kwadratowych jaj. Ja tymczasem przesłuchałem jego najnowszy kawałek z Dudkiem P56, po czym przeczytałem komentarze, które się pod nim pojawiły. Aktor-raper jest chwalony bardziej niż zwykle. Spokojnie, mogliście nie wiedzieć. Szybko przykrył ten fakt nie-beefem.
Dudek P56 x Fabijański – Wysoko (prod. Czaha)
Sebastian Fabijański dorobił się łatki pierwszego pieniacza naszego rapu. Ja jednak widzę w nim po prostu skrajnie pogubionego twórcę. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Na pokaz, w imię zasad […]
Obserwuj nas na instagramie: