“O aktorze, który chciał zostać raperem” – Sebastian Fabijański – “Primityw” – recenzja płyty


18 czerwca 2020

Obserwuj nas na instagramie:

Sebastian Fabijański debiutuje na rynku muzycznym. Jednak czy samozwańczemu “zbawcy rapu” udało się naprawić polski hip-hop? Sprawdźcie naszą recenzję.

Jakiś czas temu Sebastian Fabijański stwierdził, polski hip-hop zszedł na psy i pokaże wszystkim, jak powinien wyglądać prawdziwy rap. Ponadto, na każdym kroku podkreślał, że młodzi wykonawcy nie zasługują na prawo, aby nazywać ich raperami.

Początkowych zapowiedzi dotyczących nagrania albumu przez aktora nikt nie brał na poważnie, jednak Fabijański się nie poddawał, czego efektem jest Primityw, wydany nakładem Asfalt Records.

Sebastian Fabijański - PRIMITYW - Cover
Sebastian Fabijański – Primityw – okładka albumu

Do promocji swojego debiutanckiego wydawnictwa Fabijański obrał strategię nieustannej kontrowersji i skandalu. W swoich wypowiedziach, niczym mantrę powtarzał frazesy o degrengoladzie polskiego hip-hopu w sukurs myśli – kiedyś to było, nie to co teraz.

Ponadto Fabijański stwierdził, że najbardziej opłacalnym sposobem będzie zaczepienie Quebonafide. Obecnie o Kubie wystarczy tylko wspomnieć aby kliknięcia się zgadzały. Jak widać ten sposób opłacił się w 100%, bo gdyby nie to, o albumie nie usłyszałoby tyle osób. Dodatkowo pomógł też fakt, że Quebo na swojej ostatniej płycie odpowiedział na zaczepki aktora. To wszystko jeszcze bardziej podsyciło krucjatę Fabijańskiego wobec Quebo, o czym pisaliśmy tutaj i tutaj.

Jednak nieważne jakich kontrowersyjnych tematów nie poruszałby autor Primitywa, to i tak na końcu zweryfikuje go muzyka. A ta pozostawiała wiele do życzenia. Pojawił się jednak mały promyk nadziei, że album nie będzie aż tak tragiczny, dzięki całkiem niezłej zwrotce w ramach #Hot16Challenge2.

Sebastian Fabijański – #Hot16Challenge2

O aktorze, który chciał zostać raperem

Nie wiem czy ktoś faktycznie czekał na ten krążek. Jednak, jeżeli były takie osoby, mają one święte prawo czuć się rozczarowanymi. Bowiem debiutancka płyta Fabijańskiego to jedna z gorszych rzeczy jakie ostatnio było mi dane usłyszeć.

Zdecydowanie największą zaletą tego albumu jest produkcja muzyczna. Swoje podkłady dostarczyli konkretni i zasłużeni dla sceny gracze. Mamy tu między innymi produkcje od Auera, który znany jest z tworzenia mocnych, syntetycznych brzmień. Ślady na albumie pozostawił także niesamowicie zdolny LOAA, współtworzący wraz z Gedzem kolektyw 808 bros. Jednak co z tego, skoro starania wszystkich osób zajmujących się produkcją muzyki spełzły na niczym, gdy do mikrofonu podszedł Sebastian Fabijański.

No i właśnie, tutaj niestety kończą się dobre strony tego krążka. Naprawdę chciałbym napisać, że aktor spełnił choć w części te wszystkie obietnice o tym, że krążek będzie czymś, co pokaże słuchaczowi prawdziwy hip-hop.

Kto mieczem wojuje, od miecza ginie

Tymczasem sam Fabijański krytykujący na lewo i prawo nową szkołę, na swoim debiutancki krążku dużo częściej rapuje pod syntetyczne i nowoczesne bity, aniżeli pod te klasyczne, o których non stop opowiadał.

Ponadto flow gospodarza pozostawia wiele do życzenia. Powiem więcej ono praktycznie nie istnieje. Zapomnijcie o jakiejkolwiek zabawie rytmiką, czy stylem. Surowość i monotonia nawijki jest tak ogromna, że podczas trwającego zaledwie 37 minut albumu, autentycznie musiałem robić sobie przerwy żeby dotrwać do końca.

Sebastian Fabijański – Dirty Dancing ps. Sory

Tak jak pisałem wyżej, krążek w niewielki sposób ratują bity. Szczerze nie mam pojęcia kto miałby zająć się produkcją, żeby Fabijański brzmiał przyzwoicie, skoro nawet takie postacie jak Auer, czy LOAA nie są w stanie nic zrobić.

Przejdźmy może do warstwy lirycznej, bo tam też dzieją się bardzo ciekawe rzeczy. Na krążku Fabijański porusza chyba każdą możliwą kwestię. Zaczynając od krytyki środowiska hip-hopowego, na przewałkowanej krytyce social mediów kończąc. Zaskakujący jest jednakże fakt krytykowania celebrytów, oraz świata medialnego, do którego przecież sam należy.

Ponadto, na przestrzeni całego albumu pojawiają się liczne motywy martyrologiczne. Sebastian Fabijański próbuje nas przekonać, że to on jest tym, który bierze na klatę cierpienie wszystkich słuchaczy rapu. Ponadto, stawia się na równi z takimi postaciami jak chociażby Konrad z Dziadów Adama Mickiewicza.

To, że ego Fabijańskiego jest wybujałe, wszyscy wiedzieliśmy od dawna, jednak słuchając tej płyty można porównać je do słupków poparcia dla Andrzeja Dudy pokazywanych w Wiadomościach TVP.

Sebastian Fabijański – Primityw – odsłuch albumu

Słowem podsumowania

Sebastian Fabijański stworzył wokół siebie otoczkę osoby, która niczym rycerz w lśniącej zbroi, siedzący na białym koniu uratuje polski hip-hop z rąk mainstreamu. Natomiast, po przesłuchaniu Primitywa, jego gospodarza można porównać bardziej do chłopa siedzącego na osiołku, który startuje do trzygłowego smoka. Szkoda czasu.

Natomiast do ludzi w Asfalcie mam małą prośbę, może przy następnej okazji lepiej będzie zaproponować kontrakt komuś, kto naprawdę na to zasługuje, a nie tylko ma głośne nazwisko i poza tym nic innego do zaoferowania.


Sebastian Fabijański – Primityw – ocena 2/10

Sebastian Fabijański debiutuje na rynku muzycznym. Jednak czy samozwańczemu “zbawcy rapu” udało się naprawić polski hip-hop? Sprawdźcie naszą recenzję. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w remiksie Jakiś czas […]

Obserwuj nas na instagramie:


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →