MENT: „Chcę być tam, gdzie nikt nie był” [wywiad]
Obserwuj nas na instagramie:
MENT bardzo rzadko rozmawia z mediami, ale gdy już to robi – aż roi się od wartych cytowania wątków. Nam opowiedział m.in. o psychicznych skutkach końca Rasmentalismu, przyszłości (czyli przeszłości) Flirtini, nieprzybiciu piątki z Kendrickiem Lamarem i nadziei na zagraniczną karierę.
Krzysztof Nowak, Rytmy.pl: Rzygasz już pytaniami o koniec Rasmentalismu?
MENT: Nie, bo wcale nie było ich tak dużo. Pojawiło się ich trochę i to dawno, więc jeśli nawet rzygałem, to znowu mogę odpowiadać. Odpocząłem po rzyganiu.
Obiecuję, że nie będziemy wałkować tego tematu ponad miarę, nie po to się tu spotkaliśmy. Właściwie interesuje mnie głównie to, czy poczułeś pustkę.
MENT: Pustka to dobre słowo. Wpadłem w trzymiesięczną depresję, podczas której zmuszałem się do wyjścia z chaty. Wszystko robiłem na siłę. Wiedziałem, że tak trzeba, bo polecę jeszcze mocniej za planszę. Okazało się, że jednak była to dla mnie śmierć czegoś, co mnie definiowało, dawało poczucie wartości, no i najbanalniej – zajęcie, które sprawiało, że ten czas leciał, a nie stał.
Jak wyglądały te trzy miesiące?
MENT: Trochę ich nie pamiętam, to czarna albo blada plama. Chodziłem do studia, tylko nie wiedziałem po co. Zacząłem ćwiczyć jogę – taki self care, ale totalnie bez self love, bo wtedy nic się w tobie nie klei. Dosłownie nic! No więc wrzuciłem sobie jeszcze pianino – sorry Aga, niedługo wrócę – i hiszpański, żeby jak najmniej myśleć o tym, że się nie nadaję do niczego.
Można powiedzieć, że wcale nie chciałeś tego końca?
MENT: Nie chodzi o to. Jak masz kogoś bliskiego w szpitalu i wiesz, że on umrze, to jesteś przygotowany na ten moment, ale nie wiesz, jak zareagujesz emocjonalnie, psychicznie. Nie miałem nagle punktu zaczepienia z dowartościowaniem siebie.
Czemu tak o sobie myślałeś?
MENT: Straciłem tożsamość po 15 latach. To tak, jakby wycięto połowę albo nawet więcej mnie. W przeciwieństwie do Arka [Rasa – red.] nie miałem na siebie planu na zakładkę. Nie pomyślałem np. zajebiście, że kończymy, jadę na pół roku na wakacje i mam wszystko w dupie. Poczułem, że jestem zerem i nie wiem, co dalej. Cierpiałem, po czym przeżyłem żałobę – nie odepchnąłem tego syfu żadnymi ucieczkami. Zmierzyłem się z całym tym gównem i znojem, który gdzieś tam ciągle siedział we mnie uśpiony od dawna. To był najgorszy okres w moim życiu. 17 grudnia 2021 roku stanąłem na nogi. Pamiętam ten dzień. Wjechały leki, wjechała terapia, wjechały kolory. Zacząłem cokolwiek czuć i mieć jakąkolwiek radość.
Movin’ On feat. Alicja
Czułeś żal do Arka?
MENT: Zupełnie nie. Arek miał życie poza duetem i chyba niewiele czasu, by porozkminiać to, co się wydarzyło. Ja przeciwnie – miałem go za dużo.
To jak teraz jest między wami?
MENT: W sumie to nie ma już spoiwa, które tworzyło całą naszą znajomość. Już przy Geniuszu mieliśmy duże różnice zdań, nie hamowaliśmy się w opiniach. Prywatnie, od jakiegoś czasu, w ogóle się nie widujemy. Jesteśmy dorośli i nie mamy żadnych bólów dupy, po prostu żyjemy w różny sposób, inaczej spędzamy życie. Arek pracuje sporo, ja staram się mniej. Dbam o komfort psychiczny jak nigdy wcześniej.
Czyli nie doradzacie sobie zawodowo?
MENT: Nie bardzo. Zresztą ja zawsze zawodowo bardzo ufałem wyczuciu np. Janka [Jedynaka – red.], więc jeśli mam jakieś problemy w tej materii, to częściej idę do niego. Obaj jesteśmy bardzo wymagający wobec samych siebie, więc dobrze się rozumiemy. Co nie znaczy, że nie uważam Arka za wujka dobrego radę w dziedzinie muzyki. Myśmy przez lata po prostu robili razem rzeczy, a radziliśmy się na zewnątrz naszego związku.
Próbowałeś analizować te 15 lat czy dałeś sobie spokój?
MENT: Mam wrażenie, że wszystko zrobiliśmy za wcześnie w stosunku do tego, co się działo. Ale to było super i widocznie tak miało być. Nie ma co wracać.
Nie wspominasz o koncertach. Nie brakuje ci ich?
MENT: Może to źle zabrzmi, ale czuję ulgę, że ich nie ma. Niby nigdy się zbytnio nie stresowałem, ale uwaga: kojarzą mi się z niewyspaniem, cholernym zmęczeniem, obsuwami i brakiem godzin w dniu. Wiesz, jak fajnie jest się w końcu wyspać kilka tygodni ciągiem? Wiesz, jak fajnie nie czekać dwie godziny wkurwionym na akustyków? Wiesz, jak fajnie nie jechać osiem godzin do Gorzowa Wielkopolskiego? Wspomnienia z tych lat mam super, ale te rzeczy często odpalały stres, który na zmęczce działał trzy razy bardziej. Do tego nie byliśmy ludźmi, którzy nie pili. Nie chciałbym wracać do sytuacji, w której wyjeżdżamy z Torunia o 17:00, bo wszystkim trzy razy świeci się pomarańczowa kontrolka na komisariacie. Chyba już wyrosłem z tego typu kolonii.
Skoro ty zarzucasz anegdotkami, to i ja postaram się jedna zweryfikować. Jest nieprawdopodobna i wiąże się z waszą aktywnością festiwalową…
MENT: Czy to ta, po której będzie mi przykro?
Nie wiem, ty mi powiedz. Podobno mało brakowało, a Kendrick Lamar nie zagrałby przez ciebie koncertu w Polsce.
MENT: Anegdota jest prawdziwa, ale widzę, że jej sens trochę dostał turbo. Było tak: Kendrick schodził po koncercie ze sceny podczas Kraków Live 2018, mieliśmy obok siebie backstage. Czekaliśmy na niego. Nie myśląc za bardzo, podszedłem do niego po koncercie, kiedy schodził ze sceny, i rzuciłem: high five! On do mnie: no fucking way – i zaczął się śmiać. To ja raz jeszcze: high five! Różnica wzrostu nie podziałała na korzyść. Nie wiem, czy wtedy sam się też zdenerwował, czy tylko zdenerwowali się organizatorzy. Wiem, że usłyszeliśmy, że już nigdy nie zagramy na Open’erze i innych festiwalach Alter Artu. Kendrick miał wpisane w riderze, że nie można poruszać tematu jego wzrostu. Ma do tego prawo, pełna zgodność, ale ja o tym wtedy nie wiedziałem! Nieświadomie wjebałem się w coś, co było zakazane.
Kendrick, wiem, że to czytasz: apologies to you, if you wanna visit Hajnówka – just call me, we will be waiting for you with gołąbki.
Chyba można powiedzieć, że odczuwasz ulgę, gdy już nie jesteś blisko sceny rapowej.
MENT: Ja w sumie nigdy nie byłem jej blisko. Musiałem odrabiać prace domowe, czyli pojawiać się tu i tam, ale nigdy mi to niczego nie dało wewnętrznie. Ani nie nakarmiło ambicji, ani nie pomogło w czymkolwiek.
Czyli na 99% nie zrobisz płyty producenckiej z raperami?
MENT: Na 100%. Nie chce mi się użerać i czekać po trzy miesiące na zwrotki. Zresztą 15 lat robiłem hip-hop, który polegał na szesnastce, refrenie, szesnastce, refrenie i goścince. Ciągle to samo równanie. Może kiedyś wrócę do schematu kawałków: hajs-trap-daj-masz-pa-pa. Aktualnie polski rap, czy coś takiego, zupełnie mnie nie interesuje – i nie chodzi wcale o pogardę. Uprzedzę też twoje ewentualne pytanie – raperzy nie pytają mnie o bity, bo nie ma mnie w tym obiegu. Chociaż ostatnio np. wysłałem skromną paczkę do ziomków z 2020, bo wiem, że zrobią z tego coś fajnego. Muzycznie komponuje się to z naszym nowym projektem HAUST. Taka reklama.
Co to?
MENT: Chcieliśmy z Jankiem zrobić fajne imprezy, na których wszyscy będą się czuli jak u znajomych, na które przyjdą ludzie, którzy zostają w weekend w domu, bo nie mają gdzie iść. Wcale nie dlatego, że są starzy, tylko dlatego, że zanikła kultura klubowo-muzyczno-towarzyska, w której dobrze się czuli, czują, czujemy. Kluby muzyczne to zanikająca lepsza przeszłość. W sumie od pierwszej edycji dołączył do nas Maciek Konca – buziaki Maciuś. Jako HAUST zrobiliśmy w tej trójcy dwie edycje w Jassmine, mieliśmy też dwie w Cafe Podrygi. Niebawem nowe miejsca, nowi goście, nowa muzyka. Ciekawostka – nazwę wymyślił nam Dizkret. Chcieliśmy odróżnić się od imprez Flirtini, które gramy ponad 10 lat.
A nie myślałeś o tym, by uciąć Flirtini? Jak zmiany, to zmiany.
MENT: Flirtini umiera śmiercią naturalną, nie ma czego ciąć. Tu nie będzie oficjalnego zamknięcia, bo to nie była aktywna działalność, która wymagałaby przecięcia wstęgi nożyczkami. Gramy od czasu do czasu, pojawiamy się tu i tam. To taki projekt zamknięty, ale otwarty.
Z czego to wynika? Składaki nie mają już racji bytu?
MENT: W czasach, gdy wielu artystów ma trzech managerów, dwóch tour managerów, bookera, zajęty kalendarz wydawniczy na 2 lata do przodu, dziesiątki koncertów… Nie mamy tyle czasu, żeby przebijać się przez te wszystkie formalności. Każda składanka była mocnym półrocznym zapieprzem, lawirowaniem między m.in. planami wydawniczymi gości i łączeniem ludzi, którzy się wcześniej nie znali. To my np. poznaliśmy ze sobą Bitaminę i Dawida Podsiadłę. Ale mamy nowe pomysły, które realizujemy, jak chociażby wspomniany HAUST, nie chcemy kurczowo trzymać się starych, bo kiedyś było coś fajnego to teraz też musi. Nie musi (śmiech)
A wyobrażasz sobie, że w ogóle przestajecie grać imprezy pod tym szyldem?
MENT: Oczywiście, że tak. To już się powoli dzieje.
MENT – MOTHO
Stad pomysł, by pójść na rynek zagraniczny? To już chyba nie tajemnica. Nie wiadomo za to, czy będziesz działać tylko tam czy głównie?
MENT: Tylko, głównie – bez różnicy. Na pewno tam celuję, bo nie mam nic do stracenia.
Już zaczynasz machać Polsce z samolotu?
MENT: Dopiero szykuję się do startu. To wszystko za sprawą szukania swojego miejsca, żeby się nie znudzić. Przez te 15 lat zagrałem kilkaset koncertów i imprez, średnio 70-80 w roku. Wiesz, mamy sześć, może osiem miast, które jeszcze jakoś się trzymają muzycznie. Mało, jeśli nie chcesz grać w remizach jak niektóre zespoły. Z całym szacunkiem do remiz. Chcę czegoś więcej i nie będę tego odkładać na nie wiadomo kiedy. Razem z Karoliną, moją menadżerką, budujemy sensowny plan na przyszłość. Plan, w który wierzę. Nie kastruje się przy tym artystycznie. Robię, co lubię.
W kuluarach chodzi anegdotka, że jak twój pierwszy singiel usłyszeli ludzie z BBC Radio 1, to nie mogli uwierzyć, że jesteś z Polski.
MENT: A to tego nie słyszałem. Takie rzeczy znaczą dla mnie bardzo dużo. Zabrzmi to może mało skromnie, ale też nie o skromność tu chodzi, ale czuję, że moja muzyka nie odstaje od tej, która jest wydawana w Stanach albo Wielkiej Brytanii. Ba! Myślę, że mamy wielu artystów tutaj, którzy robią to lepiej. Chcę tego spróbować.
Chcesz iść na rynek anglosaski czy globalny?
MENT: Opcja numer jeden. Na razie pracuję z polskimi artystami, ale nagrywamy po angielsku. Movin’ On z Alicją Szemplińską to pierwszy singiel, mamy też kolejne szkice, moim zdaniem jeszcze fajniejsze. Mamy drugi singiel z Julią Wieniawą o tytule What’s Your Feeling, z moim tekstem, co też jest dla mnie super cool, że mogę sobie pisać do swojej muzyki. Mam szkice z Ofelią, które pewnie będą następnymi singlami. W ogóle Ofelia – co za talent! Chcę popracować z polskimi wokalistkami i wokalistami, bo są na miejscu, ale też żeby pokazać im, że fajnie jest, gdy słuchają cię gdzieś indziej. Nie musimy grać na jednej planszy, muzyka jest multikulti. Mamy takie czasy, że mogą nas słuchać wszędzie.
Na płycie będą też wokaliści?
MENT: Tak, ale na razie nagrywałem z tą trójką. Rzeczy dzieją się na bieżąco i you newa know homie.
Podejrzewam, że pod względem twórczym jest to trudniejsze do ogarnięcia niż lokalnie.
MENT: Jak patrzysz tylko biznesowo, to pewnie tak. Ja patrzę też pod kątem tego, co daje mi frajdę, co mi karmi łeb. Z drugiej strony jesteś w 100 procentach sobą i machasz skrzydłami jak pojebany. Nie ma ryzyka, że o coś zahaczysz, Jasne, trudniej się wyróżnić, bo codziennie wjeżdża na streaming 60000 nowych kawałków. Trzeba kombinować, by zostać zauważonym. Zbudowanie siebie na nowo to też wyzwanie. Tak jak zmiana ksywy. Przez to XXL mój fanpage obserwowali aktorzy porno z jakiegoś Lichtensteinu – lepiej tego nie googluj. Albo oznaczały mnie marki odzieżowe z Aliexpress przy ciuchach w dużych rozmiarach. No i został MENT.
Masz już plany na czas po udanym transferze?
MENT: Jak najwięcej grać – i w ogóle grać na całym świecie. To chyba jedyny słuszny plan i kierunek, w którym chcę iść.
Przygotowałeś jakąś bombę promocyjną?
MENT: Jesteśmy w trakcie zaawansowanych rozmów z pewnym cyklem…
Ooo, Tiny Desk w drodze?
MENT: Blisko. Nie wierzę w zapeszanie, ale nie chce jeszcze o tym mówić, bo jak nie wyjdzie, to będzie mi głupio przed samym sobą. Ja po prostu chcę być tam, gdzie nikt nie był. Albo przynajmniej czuć, że tak jest.
MENT bardzo rzadko rozmawia z mediami, ale gdy już to robi – aż roi się od wartych cytowania wątków. Nam opowiedział m.in. o psychicznych skutkach końca Rasmentalismu, przyszłości (czyli przeszłości) Flirtini, nieprzybiciu piątki z Kendrickiem Lamarem i nadziei na zagraniczną karierę. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego […]
Obserwuj nas na instagramie: