Krzysztof w piątek: legenda Chady, czyli trudności w akceptowaniu mozaiki
Obserwuj nas na instagramie:
Po śmierci Chady nie tyle zaczęto pisać na nowo jego życiorys, ile eksponować tylko to, co pasuje do skonstruowanej narracji.
Przywrócona pamięć
Pewnie już zdążyliście zauważyć, że w moim cyklu staram się rzucać nieco inne światło na poczynania postaci polskiej sceny rapowej. Wymaga to ode mnie wielu godzin przygotowań jeszcze przed pisaniem felietonu, czasu, by temat przegryzł się w głowie, a także spokojnej pracy w edytorze tekstowym, upewniającej mnie w przekonaniu, że czegoś nie pominąłem. Tym razem było inaczej. Pomysł na publikację, którą właśnie czytacie, zrodził się nagle i odsunął inne plany w cień. Wciąż będzie, mam nadzieję, merytorycznie, ale zdecydowanie bardziej od serca.
Kiedy usłyszałem w całości bardzo dobry i bardzo emocjonalny kawałek Tomasz Tedego, 19 marca 2018 roku wrócił do mnie jak bumerang kolejny raz w ciągu ostatnich miesięcy. Nie miał zresztą daleko, bo ten dzień nadal gdzieś we mnie siedzi. W tamtym czasie pracowałem etatowo w niewielkiej (pod względem liczby dziennikarzy) redakcji, która obsługiwała trzy pisma dla mężczyzn. Od świtu robota dosłownie paliła się w ręka, deadline’y goniły każdego. Nie było nawet czasu, by zrobić gruntowny research i zorientować się, co dzieje się na świecie. Istnieją jednak takie pogłoski, które dotrą do człowieka niezależnie od jego obłożenia zawodowego. Messenger dosłownie płonął od wiadomości, więc chwyciłem za telefon, by spróbować skontaktować się z ludźmi, którzy mogą wiedzieć coś więcej o losie Chady. Szum informacyjny skutkował rosnącym niepokojem. Po długich minutach byłem już pewien, że reprezentant Step Records odszedł od nas dzień wcześniej.
Tede – Tomasz
Mam przekonanie graniczące z pewnością, że opowiadałem to podobnymi słowami Hubertowi Kęsce, współautorowi książki Za drinem drin, za kreską kreska, którą napisał razem z Krzysztofem Kozakiem i którą to niezmiennie wam polecam. Nasze kontakty, co mnie zresztą bardzo cieszy, nabrały na intensywności, gdy świetny wywiadowca poprosił mnie o napisanie kilku słów na okładkę. Zgodziłem się od razu i w mig zabrałem się za czytanie. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej po skończeniu lektury dostałem pytanie: czy widzisz tu jakąś postać, która nie wypada korzystnie? O ile dobrze pamiętam odpowiedziałem, że w sumie to nie. Mojemu koledze chodziło rzecz jasna o bohatera tego tekstu. Odtwarzane przez Kozanostrę historie z nim w roli głównej do lekkich nie należą. Niezależnie od tego, czy w nie wierzymy, czy też nie – słuchacze polskiego rapu, jak również osoby działające w nim po stronie organizacyjnej, i tak cierpią na coś, co można nazwać nimbozą.
Pierwszy i ostatni raz
Domyślam się, że spora część z was nie wie, dlaczego właściwie tak mocno uderzyło mnie odejście Chady. Spieszę z wyjaśnieniem: zrobiłem z nim pierwszy wywiad po tym, jak skończył odsiadkę, będący zarazem ostatnim w jego życiu. Było to też nasze pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie twarzą w twarz. Później tylko korespondowaliśmy, by zautoryzować materiał, zdzwoniliśmy się też w sprawie, której już nie pamiętam. Ciągle uważam to za wyjątkowo makabryczne.
Chociaż znaliśmy się dosłownie chwilę, szybko złapaliśmy dobry przelot. Przyznaję – stało się tak głównie dzięki Tomkowi. Był serdeczny, otwarty i roześmiany, narzucił koleżeńską gadkę. Czuł się gotowy na trudne pytania. Czy taki był zawsze? Tego nie wiem. Czułem jednak, że nastrój wynika przede wszystkim z obecności narzeczonej Karoliny, która siedziała z nami w studiu fotograficznym i barze mlecznym. Nad rozmową ciążyło jednak coś niewysłowionego, ale z pewnością groźnego.
Chada – Żyć aż do bólu
W momencie, w którym zeszło nam na budowanie przez niego domu, odniosłem wrażenie, że czuje się mniej pewnie. Zaczęło się jednak od ognia w oczach, doceniania polskich gór i upragnionej przeprowadzki w okolice miłości życia. Wiedziony dziennikarskim instynktem poprosiłem o trochę dokładniejsze określenie lokalizacji. Nie to, że od razu miejscowość, wystarczy region. Atmosfera zgęstniała, radość zastąpił strach. Zupełnie tak, jakby powiedzenie jednego słowa za dużo miało być kuszeniem losu. Wiedząc, że mam do czynienia z osobą z niełatwą przeszłością, a także przez wzgląd na nić sympatii i porozumienia – przestałem drążyć temat.
Muszę również dodać zakulisowo, że nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w trudniejszej sesji zdjęciowej. A przecież zaczęło się świetnie. Pomysł z szachami, który zaproponowało kierownictwo magazynu CKM, przypadł Chadzie i jego managerowi do gustu. Sok jabłkowy dobrze wcielał się w rolę whisky, bo trzeba wiedzieć, że weteran nie pił w tamtym czasie alkoholu i odpuścił sobie także koncerty, bo stronił od zakrapianych imprez. Nikt nawet nie robił awantury o kopcenie fajek w budynku. Twarz rozmówcy była jednak opuchnięta, a my nie mogliśmy przesunąć spotkania. Tradycyjny tryptyk fotograficzny to mały pikuś, bo kłopoty maskowała bandana. Program graficzny działał na wysokich obrotach.
Chada – Dla niej
Co z tą mozaiką?
Wszyscy ci, którzy poznali Chadę jako rapera nie za sprawą jego śmierci i rzeczy, które wydarzyły się później, zdają sobie sprawę, iż jego losy nie były łatwe. Nawijał o ciężkich, ulicznych tematach nie dlatego, że coś gdzieś usłyszał, podpatrzył i postanowił podać dalej. Nie, on faktycznie tym w jakimś momencie żył. Dopiero później rap dał mu dobre, napędzane koncertową adrenaliną życie. Ba, swoje miejsce w grze wywalczył dzięki bezkompromisowości i temu, że nigdy nie bał się mówić wprost o sobie.
Tego jednak najprawdopodobniej nie wiedzą liczni widzowie, którzy obejrzeli film Proceder. Początkowo uległem jego urokowi i napisałem bardzo entuzjastyczną recenzję. Aż do tej pory nie pojawiła się okazja, by zaznaczyć, że moja opinia na jego temat drastycznie się zmieniła. Obecnie uważam, że ta produkcja zrobiła więcej złego niż dobrego, choć u jej zajarania były, jak sądzę, całkiem czyste intencje. Abstrahując od absurdalnych wypowiedzi dotyczących Marka Grechuty czy niejasnego połączenia z postacią Magika – całość na ogół ledwie prześlizguje się po temacie ciemnych wątków z życia warszawskiej legendy, a kiedy już bierze je na warsztat, to hollywoodyzuje i romantyzuje, zmiękczając wymowę scenami takimi jak ta z siedzeniem na oknie, słuchaniem bitów i pisaniem. Do tego końcówka pozostawia (głównie tego doraźnego) odbiorcę z poczuciem, że tak naprawdę nie wiemy niczego o odejściu artysty.
Przez takie, a nie inne potraktowanie kinematograficzne filaru Stepu, nad głową Chady pojawia się nimb. Czy byłby z tego zadowolony? Któż to wie. Po stylistyce twórczości można jednak podejrzewać, że facet bazujący na przedstawianiu siebie bez filtra mógłby się na to nie zgodzić. Warszawski raper, jak wielu z nas, to mozaika złożona z jaśniejszych i ciemniejszych fragmentów. Dla jednych przewaga leży po stronie tych pierwszych, dla drugich – wiadomo. Uczciwość nakazuje jednak patrzeć szerzej, a nie wybierać sobie co komu pasuje. Niech przykładem dla wybiórczych będą raperzy, którzy nadal nagrywają tracki dla zmarłego ponad trzy lata temu kolegi. Skoro oni, wiedząc dużo więcej niż my, umieją nie pudrować, to umie każdy. Ale nie każdemu to na rękę.
Chada x RX – Jak nie być szczęśliwym
Po śmierci Chady nie tyle zaczęto pisać na nowo jego życiorys, ile eksponować tylko to, co pasuje do skonstruowanej narracji. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Przywrócona pamięć Pewnie już […]
Obserwuj nas na instagramie: