fot. RollingStone

Beyoncé“Renaissance” to album wokalistki czy po prostu projekt opatrzony jej nazwiskiem? [opinia]


03 sierpnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Beyoncé powróciła na muzyczne salony z przytupem, a jej nowy album Renaissance zbiera już swoje żniwa. Czy są one jednak zasłużone?

Spotkajmy się w połowie drogi

Może tak na początek rzucę słowem wstępu, bo mam wrażenie, że to stwierdzenie powinno wybrzmieć już tutaj. Nigdy nie byłem wielkim fanem Beyoncé. Oczywiście, z ręką na sercu przyznam, że jej album Lemonade był dla mnie naprawdę dużym muzycznym projektem, który niósł za sobą bardzo ważny przekaz. To również jeden z najlepszych albumów ostatnich lat – to nie podlega żadnej dyskusji.

Jednak jeśli chodzi o samą osobę Beyoncé, to nigdy nie grzała mnie ona jakoś potężnie. Na jej widok nie krzyczałem, nowe doniesienia o jej życiu prywatnym nie wprawiały mnie w osłupienie (no, chyba że te, w których przewodziła Kinga Rusin), a podejmowane przez nią akcje nie roztapiały mojego serca. Dla mnie od zawsze była po prostu wokalistką wydającą co jakiś czas muzykę, która wie, jak dobrze wypromować swoją twórczość i jak za jej pomocą trafić do ludzi. Robiła to w sposób dobry, a także wykorzystujący jej społeczny potencjał, jednak tak jak mówię – jej postać nie przyciągnęła mnie do siebie swoim “perfekcjonizmem”. Pozwalam sobie więc ułożyć na ten temat własną opinię, jako osoba, która nie żywi do niej urazy ani przesadnej miłości. Jestem gdzieś pośrodku drogi do serca twórczości wokalistki i z tego środka postaram się ocenić tą wydawniczą otoczkę najlepiej, jak będę umiał.

Beyoncé – BREAK MY SOUL, posłuchaj!

Od Lemonade minęło naprawdę sporo

No to fakt – minęło. Wydany w 2016 roku krążek Lemonade mimo upływu czasu stale jest albumem, który nie schodzi z ust muzycznego świata. Krążek kompletny, będący manifestem silnej kobiety, która mimo otaczającej ją sławy zmaga się z bólem dotykającym każdego z nas. Jej problemów nie naprawiły pieniądze, sława, czy też publiczny status, a ona sama również przeżywała chwile pełne niedoskonałości. Nic więc dziwnego, że nowe wydawnictwo (a także jego zapowiedzi) Beyoncé stale porównywane jest do Lemonade.

Przeczytaj także: Beyoncé zmieni słowa piosenki z powodu oskarżeń o niewrażliwość wobec niepełnosprawnych

Nowa płyta Beyoncé wyciekła przed premierą, artystka reaguje
fot. NME

Atmosferę przed wydaniem nowej twórczości podgrzewał również sam okres oczekiwań, który trwał przecież 6 długich lat. Wokalistce oczywiście nie można było zarzucić niewydawania muzyki lub też całkowitego zniknięcia ze świata show-biznesu – jak to na przykład dzieje się w przypadku Adele – bo dostaliśmy przecież takie produkcje jak Everything Is Love w duecie z mężem, Jayem-Z, Homecoming: The Live Album, czyli zapis występu artystki na festiwalu Coachella w 2018 roku oraz The Lion King: The Gift, ścieżkę dźwiękową do bajki Król Lew. Solowa kariera wokalistki została jednak niejako wstrzymana, by w miniony piątek ruszyć ponownie. Beyoncé powróciła, aby ponownie zatrząść rynkiem muzycznym.

Album dobry, jednak nie wybitny

W Internecie spotkałem się już z wieloma komentarzami opisującymi ten album. Jeśli chodzi o ich rozłożenie, to negatywnych opinii nie spotkałem prawie w ogóle, tych pośrodku przeczytałem najwięcej, a te wychwalające album są momentami trafne lub całkowicie przesadzone. W tych zasługujących na miano przesadzonych głównie mógłbym przyczepić się bowiem do stale wracającego słowa „wybitne”, które odnosi się do całości krążka.

Czy cały album jest więc wybitny? No kurde, nie. Nie można mu na pewno zarzucić tego, że jest on słaby. Zdecydowanie wyróżnia się na tle tegorocznej stawki, ale gdybym miał go już teraz umiejscowić na linii wydanych w 2022 roku albumów, to byłby on jednak gdzieś bliżej środka aniżeli samego szczytu.

Beyonce zdradza tracklistę nowego albumu
fot. NME

Na szczególne uznanie zasługują przejścia piosenek, które naprawdę ocierają się o perfekcję. Są płynne, zaskakujące i naprawdę rozbudzające, jeśli chodzi o ogólny przekaz wszystkich propozycji. Jednak to tak wszystko, co mógłbym ocenić na aż tak wielki plus.

Praca nad tym albumem pozwoliła mi uciec w sferę marzeń i znaleźć tam chwilę na oddech w tych strasznych czasach. Poczuć się wolną i spragnioną wyzwań w czasie, gdy byliśmy zamknięci w domach. Chciałabym, żeby Renaissance było bezpieczną przestrzenią dla wszystkich. Wolną od pędu ku doskonałości, oceny i wykluczenia. To miejsce, w którym można się wytańczyć, wykrzyczeć i choć na chwilę zrzucić z ramion ciężar tego świata. To była piękna podróż, która, mam nadzieję, da wam tyle radości, co mi wcześniej

– powiedziała o albumie wokalistka.

Sam album wedle zamiarów wokalistki został osadzony w bardzo tanecznych klimatach. Słyszymy na nim bardzo wiele wpływów – od tych queerowych po te celebrujące czarną kulturę. W tym aspekcie nic się nie zmienia, ponieważ poprzednie albumu wokalistki również były poświęcone owym społecznościom, mniejszościom, a także ogółem mówiąc – ludziom, którzy takiego głosu w przestrzeni muzycznej potrzebowali.

Jest to również album na pierwszy rzut oka bardzo prywatny, w którym Beyoncé otwiera się na swoje życiowe przejścia, które miały miejsce w dobie pandemii. Wszystkie te bóle wokalistka przekuła jednak w taneczną i upojną przygodę, która została zamknięta w albumowych ramach. Czy jest to szczerze przygoda? Ile w niej jest samej Beyoncé?

Prywaty w nim dużo, ale czy szczerej?

I to pytanie można sobie zadać po finalnym przesłuchaniu albumu. Ogólnie jest to chyba mój największy zarzut wobec niego. Będąc szczerym, trochę zmęczyło mnie już wydawanie muzyki przez Beyoncé, która nazywana jest przez nią jako twórczość autentyczna, prywatna, a także poruszająca wiele bliskich jej tematów. Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej czuję się lekko oszukany. Zmęczyło mnie już 100+ osób pracujących przy albumie Beyoncé. Zmęczyły mnie już lecące w jej kierunku nagrody i słowa uznania, które tak naprawdę okupione są tylko jej nazwiskiem. Czy wokalistka za ten album zgarnie muzyczne trofea? Tak, jestem w 100% pewien, że trafią do niej wszystkie nagrody, w walce, o które Beyoncé uzyska nominacje.

Beyoncé – I’M THAT GIRL, posłuchaj!

Jednak idąc do restauracji, w której gotuje słynny kucharz, nie liczę tylko na podanie mi przez niego talerza. Liczę jednak na to, by przyrządził on również znajdującą się na nim potrawę. Tak jak w przypadku Beyoncé i jej światowej renomy – nie liczę na krążek wydany przez połowę przemysłu muzycznego. Chciałbym, by był on po prostu jej (albo chociaż w większej części jej). Tutaj jednak czuję, że w tej muzycznej uczcie Beyoncé jest tylko mierną przystawką, która nie ma żadnego podejścia do dania głównego.

Mam też bardzo dziwne wrażenie, że jej muzyka celowo okrojona jest właśnie pod wspomniane wcześniej nagrody. W sumie ten aspekt tłumaczyłby potrzebę takiego dopieszczenia swoich albumów przez tak wielkie siły wsparcia. Chciałbym jednak uciec jak najdalej od takiego przekonania, bo nie wierzę w to, że ktoś taki jak Beyoncé tworzy muzykę dla glorii kosztem przekazu.

Dobrze, że mogę sobie ponarzekać

I z jednej strony wiem jednak, że to przecież ja dzwonię, a moje marudzenie może być po prostu pustym narzekaniem. Tak po ludzku marzy mi się jednak album nagrany po prostu przez samą Beyoncé i jej wąskie grono współpracowników. Mimo mojego braku miłości do niej szczerze doceniam jej działania prowadzone na naprawdę szeroką skalę. Doceniam jej otwartość, dobitny feminizm i wsparcie błagających o pomoc społeczności. Wizerunek wokalistki w niektórych aspektach jest czysty niczym łza i tego nie zmieni pewnie nic.

Beyonce
fot. Kevin Winter/Getty Images for The Recording Academy

Chciałbym jednak poczuć, że w jej twórczości jest po prostu dużo jej własnego serca. Jej pracy, jej emocji i jej przeżyć. Nie muszą być one podrasowane przez pracujących jak mrówki songwriterów, którzy dopieszczą każdą linijkę osadzonego w muzycznych bangerach tekstu. Wiem, że na tej muzycznej mównicy nikt nie musi trzymać Beyoncé mikrofonu – patrząc na jej renomę i umiejętności, bez dwóch zdań może zrobić to sama. Słowo SAMA jest tu jednak słowem kluczowym.

Beyoncé powróciła na muzyczne salony z przytupem, a jej nowy album Renaissance zbiera już swoje żniwa. Czy są one jednak zasłużone? Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w remiksie […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →