Ciągłe rozwijanie skrzydeł. Recenzja albumu „NIC” Sokoła
Obserwuj nas na instagramie:
Sokół, mimo niezachwianej pozycji na scenie, ciągle dba o to, by jego twórczość ewoluowała i pisała kolejny rozdział bogatej kariery.
Pójście własną drogą
Gdyby spojrzeć na częstotliwość wydawniczą polskich raperów, Sokoła należałoby określić mianem twórcy niedzisiejszego. W czasach, gdy serwisy streamingowe i media społecznościowe skutecznie wymuszają na artystach wypuszczanie licznych singli i zawieranie mniej lub bardziej doraźnych sojuszy artystycznych w walce o cyfrę, warszawski weteran stoi, że tak powiem, z boku, spokojnie się przygląda i nie daje sobie narzucić presji związanej z ciągłym przypominaniem się słuchaczowi. Praktyka pokazuje, że w jego przypadku mniej naprawdę znaczy więcej. Że ma to sens. Nie ma za to u nas drugiego rapera po czterdziestce, który tak rozsądnie zarządzałaby swoją karierą, zdając sobie sprawę, że w pewnym wieku trzeba podchodzić do przygody muzycznej jak do maratonu, nie sprintu. Rozkładanie sił jest kluczem do sukcesu. To ono z pewnością mocno wpływa i na odbiór kolejnych projektów, i scenową długowieczność.
W czasie pandemii, głównie za sprawą drugiej edycji akcji Hot16Challenge, sporo mówiło się o jego ewentualnym wspólnym krążku z Pezetem. Ba, gdzieniegdzie pojawiały się nawet informacje, że niedługo możemy być świadkami powstania większej super grupy, złożonej z raperów dwóch pokoleń i łączącej fanbazy. Logika rynkowa kazała wziąć to całkiem na poważnie, uważne prześledzenie losów członka ZIP Składu – włożyć na razie między bajki. Niecałe trzy lata temu, po ponad dwóch dekadach w grze, wydał pierwszą solówkę, która miała znakomity odbiór. W takiej sytuacji choćby częściowe oddanie wolności artystycznej zasygnalizowałoby, że niezależność jednak w jakiś sposób go uwiera. Byłoby to, używając większych słów, czymś na kształt częściowej, szybkiej kapitulacji. A warszawiak kapitulować nie zamierza, o czym przekonuje jego drugi solowy album. Niemal równie dobry jak późny debiut.
Sokół – Cześć feat. Sarius
Odczarować narratora
Nie jest jednak tak, że Sokół uparcie podąża pod prąd. Jak niemal każdy raper, który chce zwrócić uwagę na swój nowy materiał, zapowiadał premierę paroma singlami. Po reakcjach choćby na Burzę podejrzewam, że część słuchaczy mogła pomyśleć, iż nowy krążek raczej nie przypadnie im do gustu, więc można sprawdzić go w tzw. dalszej kolejności. Czy jestem zdziwiony? Nie. Trochę dziwi mnie za to fakt, że NIC nie tyle nie pojawiło się znienacka, ile że było promowane tyloma kawałkami. To przecież bardzo zwarta, sumiennie poprowadzona płyta, w której elementy wynikają z siebie. Wyciągnięcie któregokolwiek z nich z kontekstu poważnie osłabia jego wymowę, a nierzadko wręcz skutecznie zabija sam pomysł formalno-treściowy.
Poprzednie zdania sugerują, że mowa o albumie konceptualnym, ale tak bym go mimo wszystko nie nazwał. Mamy po prostu do czynienia z rozpisaną na kilkanaście utworów spójną opowieścią, która za sprawą poruszania się po różnych płaszczyznach czasowych wymaga od odbiorcy skupienia i nieustannego pamiętania o większym obrazku. Zewnętrznie otwieracz, czyli Cześć, jest tylko dynamicznie zarapowaną, benefisową wyliczanką podkreślającą pozycję autora, zaś wewnętrznie – szybkie podsumowanie zdań kolejnych ludzi o wiadomej postaci, które daje szansę na pójście dalej i skonfrontowanie się z samym sobą. Na zasadzie: pogadali, popletli, ale na końcu jestem ja, którego znam tylko ja. A wnioski nie są dla mnie szczególnie przyjemne.
Sokół – NIC
Przeszłość bez mitologizacji, przyszłość niekoniecznie świetlana. Tak tu jest. Najważniejsza staje się więc teraźniejszość, bycie tu i teraz. Teraźniejszość, dodajmy, rozumiana jako stan niepokojącego, blokującego zawieszenia między jednym a drugim, z uporczywymi próbami szukania wspólnego mianownika. Już przeżyci Wojtuś-dzieciak i Wojtek-wczesnodorosły prowadzą ożywiony dialog z nadal, mimo upływu lat, niedookreślonym Wojciechem-dorosłym. Często się przekrzykują, próbują na niego wpłynąć, uwypuklają słodkie akcenty, przykrywają gorzkie. Ten najstarszy z trójcy przeżywa całą gamę emocji, których nie wypada podsumowywać wyłącznie słowem: chłód. Siedemnaście razy stara się pogodzić ze sobą, szperając we wszystkich materiach życia. A co do narracji – osobowe rozróżnienie jest ważne, choćby dlatego, że ten pośredni człowiek był już twórcą. To też staje się przedmiotem obserwacji.
Opowieści Sokoła stały się już cokołowe, a samo ich założenie – prowadzenie reporterskiej, niestroniącej od naturalizmu narracji – weszło na stałe do kanonu gatunku. Wpływ sokołowego obrazowania słychać u każdego, kto przyszedł po nim i wziął się za relacjonowanie brukowych historii. Nawet jeśli ten czy inny raper nie czerpał bezpośrednio z jego dokonań, większość i tak słyszy wiadome echa. Był pierwszy, dla wielu doprowadził formę do perfekcji. W najnowszej realizacji storytellingowej warto szczególnie wspomnieć o trzech utworach. Ty też to na pozór tylko grubo ciosany żart, może easter egg. Im dłużej go słucham, tym bardziej skłaniam się ku zdaniu, że ten szybki obrazek jest wentylem bezpieczeństwa i jednocześnie sugestią: przestańcie zamieniać mnie w symbol, ja żyję. Nawija tu innym głosem niż zwykle, nie tylko relacjonuje, ale też uczestniczy, wrzuca dowcipne, acz powiedziane z powagą wyjaśnienie tytułu, oddala się od konkretu. Wychodzi z roli, odejmuje sobie powagi.
Poniekąd podobnie robi w Afterze, który ma w sobie coś z Zen WWO. Z esencją stylu kontrastuje klimat zwyczajnej rozmowy na ulicy, normalność. Żeby jednak nikt nie zapomniał, dlaczego może się bawić własnym pomnikiem bez obaw o odbiór, wręcza wetkniętego w Czarną białą magię Plastikowego tulipana. I wtedy zipowy sztorm zaczyna mieć właściwą, niesinglową wymowę.
Sokół – Plastikowy tulipan
Na cały głos
Choćby Sokół założył różową kominiarkę i zaczął robić głupiutkie bangery, i tak lwia część odbiorców muzyki będzie mu przypominać, żeby pamiętał, skąd jest. A przecież był już ulicznym raperem, zrobił w tym swoje, ten etap się zamknął. Co sądzi na temat wtłaczania go znowu w te ramy czy też prostego z nimi kojarzenia, można usłyszeć w Batonikach. Obserwacje zawarte w tym kawałku są więcej niż oczywiste, jaskrawe. Nie ma sensu się nad nimi rozwodzić. Warto zaś usłyszeć, jak zostały podane. Z delikatnym, leniwym wokalem Hodaka kontrastuje twarda, chamiarska przelotka gospodarza. Czy da się odważniej podsumować drażliwy temat niż za pomocą wcieleniówki? Pewnie tak, np. wyliczając ksywy. Ale chodzi o zjawisko, nie jednostkę.
Co zaś tyczy się jednostki – postęp w samym rzemiośle raperskim jest niezaprzeczalny. Choć Wojtek Sokół jest już, przynajmniej dla mnie, nowoczesnym klasykiem, to współpraca warszawiaka z bitami nie była tak ścisła, owocna i barwna warsztatowo jak tutaj. Zaczął pisać jeszcze mniej dokładnie niż ostatnio, za to wciąż równie precyzyjnie. Znalazł jeszcze odpowiedniejsze proporcje między rozmytym wzrokiem stu oceanów a gorzkim płaczem hardych skurwysynów. Jeszcze bardziej uelastycznił flow, jeszcze lepiej je kontroluje, pozwala sobie na więcej. Pozwolił sobie też wreszcie na auto-żarty, jak choćby ten związany z koncertowym okrzykiem: ręce. Jest swobodniej i bardziej celowo, a co za tym idzie – ciekawiej.
To właśnie celowość niesie chorągiew w najlepszym numerze na płycie. 52Hz nie zaczynają się ot tak. Najpierw słyszymy skit, który wprowadza w sznyt utworu przez kojarzenie ze sobą dziedzin. Dwa przemyślane patenty wersowe klejące ze sobą części historii, upiększanie słowem i tymże słowem brudzenie, niesamowite wprowadzenie wokalu do refrenu, rozrzewnianie go i konkretyzowanie… Wszystko na najwyższym poziomie, ale to nie wszystko. Najlepsze pomysły muszą mieć jak wybrzmieć. Ta płyta pokazuje, że polski rap słyszał dotąd zbyt mało naprawdę dobrze brzmiących płyt.
Sokół – 52Hz
Uszu SPA
Jeśli recenzent zaczyna nie od bitów, a tego jak się je słyszy, to wiedz, że coś się dzieje. I jest to coś dobrego, bo klarowne brzmienie złym podkładom nie pomoże, za to dobrym da coś ekstra. Przyznam szczerze – nie pamiętam, bym kiedykolwiek słyszał w naszych rymach i bitach album, który aż tak zaopiekowałby się dźwiękami i ich odbiorem. Cała magia kryje się w uprzednim zrozumieniu materiału, z którym się obcuje. Podejrzewam, że osoba bez tej podbudowy mogłaby pójść w wyostrzenie każdego składnika, przeinaczając sensy kolejnych produkcji, w których szmer odgrywa swoją rolę. Praca speców domagała się podmalowania z zachowaniem pierwotnych barw, nie włażenia z konfetti i syreną do głuchych pokoi. Wagę przyłożenia się słychać od progu. Umiem sobie wyobrazić, że po spartoleniu gwałtownie narastające, odbijające Cześć nie kojarzyłoby się w mig jako bliźniak Chcemy być wyżej w wydaniu Sokoła, a to ważny trop interpretacyjny – koniec jednego to początek drugiego.
Solowe wejście do gry przyniosło deklarację na temat bycia hybrydą. Czy podtrzymuje pan? Tak, podtrzymuje pan. Takie krążki zwykło się określać mianem: czego tu nie ma. Przy takich krążkach chce się po szkolnemu pisać o każdej produkcji. Szukanie jakiegoś łącznika (poza jakością i naturalnością przejść) musi spalić na panewce. Ale tego nie zrobię. No, może połowicznie, bo podczas pierwszego przedpremierowego odsłuchu wypisałem sobie hasłowo zachwyty, którymi chętnie się podzielę. Gospodarz wyliczał na początku, to ja sobie powyliczam niektóre na końcu, takie prawo autora. Batoniki – cloudowe zwieszenie i marszowe clapy. Zorro – szalony klawisz pod spadającymi blipami. Plastikowy tulipan – serialowy ejtis. Jak urosnę – wcale nie za łyse tło przy Fasolkach, zwracam honor. 52Hz – cała przestrzeń wypełniona, nałożenie się prędkości. Na cały świat – dźwięki spokojnie podchodzą, oswajają się. Ufff.
Sokół – Zorro
Nieprzypadkowo zatrzymujemy się właśnie tutaj. Tym, czym pozornie miało być Cześć, jest ostatni ze wspomnianych numerów. Spotkanie gigantów przebiegło w miłej atmosferze, choć poleciało trochę mięsa. Niestety raz jeszcze okazało się, że jeśli Sokół ma na kimś polegać, to na producentach i tych, którzy go wspomagają nierapowymi wokalami lub gadką. O ile zarówno Pezet, jak i Quebonafide polecieli po prostu solidnie, a Hodak zaprezentował niezły sposób układania rymów, więc chętniej wybacza mu się to wzruszanie jak patos, o tyle krótkie wejścia ZIP-ów spełniają na tej płycie funkcję czysto użytkową. Osobny występ zanotował Szpaku. Po pierwszych wersach można było podejrzewać, że tym razem nie zagra morąską kartą i zrobi wokalnie coś innego niż zwykle. Cóż, w drugiej części gra i nie robi.
Lepiej by się stało, gdyby, nieco przewrotnie, udzielili się tu wyłącznie faktycznie potrzebni członkowie legendarnego składu. Warszawski narrator jest samowystarczalny i mocny. Więcej – rozszerzona wersja udowadnia, że jest jeszcze mocniejszy. Nim wypije poncz z pomarańczy w ciemnym klubie, zaznacza w klasycznym Innym stylu: nie jest ważne, kto ile ma lat. W rzeczy samej, Panie Raperze.
Sokół – NIC – odsłuch albumu
Sokół, mimo niezachwianej pozycji na scenie, ciągle dba o to, by jego twórczość ewoluowała i pisała kolejny rozdział bogatej kariery. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Pójście własną drogą Gdyby […]
Obserwuj nas na instagramie: