Zagubieni chłopcy z Londynu – recenzja serialu „It’s A Sin”
Obserwuj nas na instagramie:
It’s A Sin jest pewną pętlą. Młodzieńczości, zabawy oraz wstydu. Konsekwencji – nie, one tam nie pasują. Skoro od piosenki zaczęłam, piosenką też skończę. Life Is life.
It’s A Sin – miłość w czasach zarazy
Format miniserialu jest dla mnie bardzo dogodnym doświadczeniem. Trzy do sześciu odcinków (uśredniając) to zazwyczaj czas akceptowalny do poświęcenia go w pełni produkcji, którą usilnie chce się pochłonąć na raz. Bo wciąga. Bo jest zakończona i wiesz, że nie poświęcisz kolejnych miesięcy nad łamaniem sobie głowy nad finałem i odliczaniu do kolejnego sezonu. It’s A Sin – jego po prostu nie mogłam obejrzeć od A do Z za jednym zamachem. Od L do T też nie. On się układał, mościł, szukał miejsca na poukładanie pewnych wątków, rozważenia ich może inaczej niż pod wpływem pierwszych emocji. A jest ich tam ogrom. Dobrych, złych, niezręcznych. Jakby walec przejechał po człowieku i wydusił z niego dosłownie wszystko, czego doświadczył, a później wgniótł to w schnący beton.
Bo to grzech jest tak trudny przez to, że jest tak łatwy. Niby łatwe jest życie bohaterów, łatwi są oni, łatwi jesteśmy my, bo daliśmy się złapać w tę siatkę pozorów. Nie mam o to do siebie pretensji, bo z ufnością pozwoliłam przeprowadzić się lewym poboczem i dać się zwieść tej łatwości. Do czasu.
Serial bierze na warsztat temat przecież niewdzięczny. Bohaterami produkcji są młodzi geje, którzy przyjechali do Londynu i zaczynają tam od zera. Studia, pracę, po prostu – życie. Akcja toczy się w trakcie pierwszej fali zakażeń wirusem HIV w latach 80.
It’s A Sin – to nie grzech
Podobno czytanie książek nie powinno być przyjemnością. Intelektualną rozrywką, owszem, przymuszeniem się do wysiłku, zaprzęgnięciem umysłu do pracy. Tutaj czuło się ten zgrzyt, który nie pozwala należycie skoncentrować się na zadowoleniu. Kolorowe treści, te pełne radości i beztroski, owszem, tą radość przekazują dalej, lecz… Mimo wszystko nie robią tego bezwiednie, ani bezmyślnie. Narracja It’s A Sin to solidna klasa średnia. Znaczy: braknie tu nabrzmiałej pompatyczności, nie będzie też hollywoodzkiego sznytu, który przegnie w jedną lub drugą stronę. Próżno tu szukać wymowy podniosłej, ci chłopcy z serialu, nie będą nigdy homoseksualistami narodów. Nie będą nimi z prostej przyczyny – takich, jak oni, było mnóstwo. I oni tak samo – tak samo umierali.
Twórcą serialu jest Russel T. Davis, który dał widzom genialne Queer As Folk, a ponadto stoi za zmartwychwstaniem Doctora Who. Jego oko poniekąd tłumaczy ten sposób ujęcia historii, bardzo humanistyczny, pod absolutnie każdym względem. W tym serialu wszyscy są ludźmi i wszyscy dokładnie tak są traktowani. Nie doświadczycie tu tekturowych podpórek rodziców – tutaj szczególnej uwadze polecam krewnych Ritchie’ego; zwłaszcza aktorską kreację Keeley Hawes, która wcieliła się w jego matkę – czy postaci obdarzonych jedną wyeksponowaną cechą, którą mają świecić i bić po oczach. Davis dobrze wie, za co szarpnąć, by odwołać się bezpośrednio do naszego człowieczeństwa. Co zrobić, byśmy czuli to, co, czujemy. Tam nie ma złych emocji. Są te kłopotliwe, które wychylają się nieśmiało już od pierwszego odcinka.
It’s A Sin – boys will be boys
Pokrótce, to serial o chłopcach i ich marzeniach, które zderzyły się z chorobą. To serial o fantazjach, planach, ambicjach, które zostały zeżarte przez strach. Jest poznaczony toną sentymentu oraz tęsknoty. Jest gloryfikacją młodości i szaleństwa. Dlatego zdaje się tak łatwy. Bo jest znajomy. Na ekranie widzimy to, co sami przeżywamy albo to, co chcielibyśmy przeżywać. Wyobrażamy sobie, że to jest życie. Imprezy przeciągające się do rana, studia, szkoła, praca, przyjaciele, wszystko zapętlone w jednym kołowrotku oświetlonym punktowym, różowym światłem. Wieczorami pocałunki w szyję, wpijanie się w miękkie usta, zatracenie, nieważne z kim. Przyjemność.
Oraz ssące poczucie winy. Wstyd. Kolebanie się ze swoją tożsamością. Wybory. Życie na na tej najlepszej granicy, dorosły, lecz nie dojrzały, dojrzały, ale nie dorosły. Wszystko słodko-kwaśne w tej idealnej proporcji, która nie zaważy na wiarygodności. Ta historia nosi zresztą w sobie autentyczność zebraną z doświadczeń Russela Davisa. Przemycony tam biografizm w żadnym wypadku nie jest laurką, raczej… pozakulisowym umocnieniem przekazu bazą z przeżyć, które są czyjeś. Już nie cudze, nie fikcyjne, a prawdziwej, żywej osoby. Jeśli ktoś o tym nie wie, nie szkodzi. It’s A Sin naprawdę to dźwiga w oderwaniu od twórcy. Możemy co najwyżej uśmiechnąć się, ze świadomością, że Pink Palace faktycznie istniał gdzieś tam w Londynie.
It’s A Sin – on mówił, ona mówiła, oni mówili… Oni zawsze coś mówią
Gatunek: dramat obyczajowy. Niemożliwe, jak dużo, w przypadku It’s A Sin wcisnęło się w te dwa zwarte słowa. Na ekranie widzimy rozpadających się ludzi, dużo rozpaczy, pewne tarcia na poziomie wręcz fundamentalnym, tym, które kogoś definiują. Do każdej łyżki dziegciu dają jednak i beczkę miodu, tej, udaje się nie zepsuć. Lecz poza tymi wątkami osobistymi, trzeba wskazać na motyw napędzający całą akcję, na to, co kładzie się cieniem na życiu tych chłopców – i tysięcy innych.
Wirus HIV pojawił się znikąd. Nagłówki gazet wspomniały o kilku zgonach, które te pojedyncze liczby zmieniały się w podwójne, potrójne i cały czas rosły. Media nie mówiły wiele. Lekarze – również. Panowała dezinformacja, Londyn nabrał wody w usta. Młodzi geje wiedzieli, oczywiście, że wiedzieli, lecz, dokładnie tyle samo, ile reszta. Mówiono, że to choroba homoseksualistów. Może kara.
Nie wiedziano, jak można się zarazić. Jak zarażenia uniknąć. Ludzie chorowali i umierali, nagle, po prostu, czasem po długim wyniszczeniu organizmu. Ale – oni, chłopcy, próbowali chronić się sami. Jak?
It’s A Sin: First look at Russell T Davies’ new drama
Argumenty, jakie wysuwa Richie Tozer (w tej roli świetny Olly Alexander, wokalista Years&Years) w początkowym etapie kryzysu, są właściwie nie do podważenia. Plotki, plotki i jeszcze raz plotki. Gejowski rak. Medialna manipulacja. Co z tego, że to Londyn, to lata 80. Nie było wówczas społecznego przyzwolenia na bycie homoseksualistą. Ktoś musiał być winny. Kogoś należało zgnoić, a że zachorowania początkowo odnotowano wśród wąskiej grupy mężczyzn o szczególnych preferencjach…
Rakiem nie można się zarazić. Łatwa kasa dla koncernów farmaceutycznych, dojenie z naiwniaków. Chorują tylko geje, a co z biseksualistami? Ich to omija, bo współżyjąc z panienką, czyszczą swoje konto z grzechów? Nie chcą, by chłopcy uprawiali seks. Apelują o czystość, o wstrzemięźliwość. Konserwatywna retoryka aż za bardzo pokrywała się z postulatami aktywistów, starających się edukować tamtejsze środowisko LGBT+ w zakresie profilaktyki. Chłopcy nie chcieli słuchać. Nic dziwnego, w końcu psuto im zabawę. Mieszano w życiu.
She said, he said, they said. They’re always saying something.
– Richie Tozer, It’s A Sin
Przypadkiem, zupełnym przypadkiem, Russel T. Davis postarał się dla swego serialu o drugie dno. Casting do It’s A Sin wystartował dwa lata temu – świat nie słyszał jeszcze o koronawirusie, a słowo pandemia odsyłała do abstraktów, do epidemii dżumy w 1346-1353 lub bliżej – pandemii hiszpanki w latach 1918-1920.
I proszę bardzo, okazuje się, jak ludzie są przewidywalni. Jak dużą skłonność mają do zaprzeczania i wypierania faktów. Że wcale nie wyciągają wniosków z przeszłości. Że wciąż lubią zamykać oczy i udawać, że problemu nie ma, że po zgaśnięciu światła – znika, że to, co niewygodne. Łatwiej uwierzyć w spisek, niż stanąć twarzą w twarz z realną trudnością, która może okazać się niemożliwa do przeskoczenia. A później, później pojawia się wdzięczność. Na końcu żal.
It’s A Sin – nie choruje się w pojedynkę
W pięciu odcinkach opowiedziano o splecionych losach czwórki chłopców. Richie pochodzi z Wyspy Wight i jest świeżo upieczonym studentem londyńskiego uniwersytetu, który zrezygnował z prawa na rzecz aktorstwa. Colin – mój osobisty faworyt, wyśmienicie zagrany przez Calluma Scotta Howellsa – to nieśmiały młodzieniec z Walii, wzięty na praktykanta w eleganckim zakładzie krawieckim. Roscoe (absolutnie bezbłędny Omari Douglas) jest synem nigeryjskich imigrantów, który za wszelką cenę chce uniknąć odesłania do domu, więc porzuca swoją rodzinę. Ash to młody nauczyciel indyjskiego pochodzenia, a ich spoiwem i dobrym duchem jest Jill, przyjaciółka Richie’ego z uczelni i również aspirująca aktorka. Przyglądamy się im przez kilka lat, od początku lat 80. i pierwszych zdiagnozowanych przypadków AIDS do 1991 roku.
It’s A Sin to serial o młodych ludziach, którym nagle ich młodość zostaje odebrana. Homoseksualiści są jego bohaterami, lecz prócz tej dosłownej wymowy oraz tragedii – która zadziała się naprawdę, z różnymi skutkami, dotknęła nie tylko gejów, a również ich przyjaciół oraz rodziny – ta historia nabiera uniwersalnego wymiaru. To znaczy, nie jest to tyle, co narracja zamknięta. Wewnętrzna, owszem, na pewno bardzo wnikliwa, jednakowoż nie wykluczająca.
I prócz tych wątków choroby, strachu, niepewności, które to przewijają się przez cały serial, pojawia się kolejny, właściwie – jeszcze ważniejszy. Wstyd.
Dlaczego jest taki ważny? Bo dziś wiemy o tym, że należy się badać. Że prezerwatywa nie chroni tylko przed niechcianą ciążą. Ale ten wstyd, wstyd wciąż w nas siedzi. Rodzice dalej nie znają swoich dzieci, dzieci dalej ukrywają się przed swoimi rodzicami. To też rzecz pokoleniowa – trzy lata w tył lub w przód starczą, by zupełnie inaczej patrzeć i mierzyć się ze swoją tożsamością, nie tylko seksualną czy płciową.
W serialu jest ich wielu. Prócz naszych chłopców mamy jeszcze Glorię, który jest stałym gościem Różowego Pałacu, Henry’ego Coltrane’a (Neilu Patricku Harrisie, proszę cię, częściej graj Brytyjczyków) i jego partnera, barmana z lokalu na Wyspie Wight, Donalda – rywala i kochanka Richie’ego, obleśnego przełożonego Colina (tutaj spisał się świetnie Nicholas Bane), właściciela klubu, w którym pracuje Roscoe, wpływowych polityków, zawsze pokazujących się z męską eskortą u boku (a jednego z nich gra aż nieprzyjemnie autentyczny Stephen Fry) Uczestników późniejszych protestów, twarze, które się powtarzają. Razem tworzą zamkniętą grupę społeczną, w której wzajemnie się akceptują – nawet, jeśli nie do końca akceptują samych siebie. Heteroseksualiści nie muszą tego robić – w domyśle ten szacunek mają na starcie.
It’s A Sin – człowiek na piedestale
Chciałabym powrócić na chwilę do wątku humanizmu w serialu, który jest w nim integralnym spoiwem przedstawienia postaci. Żadnej z nich nie mogę odebrać człowieczeństwa i każdą – po części – mogę zrozumieć. It’s A Sin nie stara się pozować, ujawnia zarówno piękno człowieczeństwa, jak i jego największe grzeszki i brzydactwa. Każda akcja przeciwko niemu, jest zarazem akcją, będącą jego manifestacją.
It’s A Sin – muzyczny majstersztyk
Zdecydowałam się osobny i nieco oderwany od całościowej recenzji akapit poświęcić muzyce z serialu. Również – genialnej i niesamowicie klimatycznej. Lata 80. w pigułce? Nie. Owszem, baza hitów zawiera te szalenie popularne przeboje, ale poza nimi są też takie, które po prostu wydają się znane, takie są swojskie, przyjemne i właściwie, kojące.
Nadmienić tu trzeba naturalnie o powiązaniu tytułu serialu z przebojem Pet Shop Boys, który naturalnie znalazł się na soundtracku. Olly Alexander i Years & Years nagrali jego cover w ramach promocji telewizyjnego show, a ja tutaj dodam – tonem zamknięcia – że It’s A Sin pierwotnie miał nosić tytuł Boys.
I szczerze – trochę tego żałuję. Wiedząc o tym, widzę potencjał tego słowa, które esencjonalnie zespawałoby wszystkie wątki. Chłopcy.
Bawili się dobrze.
It’s A Sin jest pewną pętlą. Młodzieńczości, zabawy oraz wstydu. Konsekwencji – nie, one tam nie pasują. Skoro od piosenki zaczęłam, piosenką też skończę. Life Is life. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz […]
Obserwuj nas na instagramie: