Tydzień z Vito Bambino – recenzja „Poczekalni”
Obserwuj nas na instagramie:
Nie tak dawno temu poszła plota, że Vito Bambino nagrywa solową płytę. Tydzień temu Poczekalnia rzeczywiście poleciała w eter, dla mnie osobiście będąc jednym z najbardziej wyczekiwanych krążków tego roku. Przez siedem dni zdążyłam co nieco oswoić się z tą płytą, skorzystać z języka, liznąć ją, posmakować, przecedzić. Jest słodko-kwaśna.
Wsi spokojna, wsi wesoła…
Zacznę od tego, że Bitamina absolutnie zasługuje na swoją wciąż rosnącą popularność i że na siatce polskiej muzyki jest zespołem wysokiej artystycznej wartości. Powiedzmy, że równej trzem działkom w Monopoly w tym samym kolorze z hotelami na każdej z nich. Muzycznie to wdzięczne skakanie po tematach, tu trochę jazzu, tam odrobinkę piwnicznych sampli, które czołowo zderzają się z przeszkadzajkami, szczypta palonego hip-hopu, a nad tym wszystkim unosi się kurtyna językowego zafiksowania. Bo obaj, tak Mateusz Dopieralski, jak i Piotr Sibiński, pokazują nam swoje fiksacje. W tym dobrym sensie: mieszczuchy, które nigdy nie były na wsi zaczynają tęsknić za bocianem i już-już w wyobraźni wiją sobie gniazdko gdzieś w szczerym polu. A ci wszyscy zwolennicy poprawnej polszczyzny i wysyłania ojczystego języka windą do nieba, niech słuchają i uczą się, o poprawności i jej braku, o swojskiej giętkości mowy i że właściwie te leksykalne niesubordynacje wychodzą na zdrowie.
… ojczyzno moja – w Bitaminie jej dużo, tak samo, jak dużo jest tam świata. Vito jest frontmanem o niezwykle pojemnym sercu, więc nie dziwne, że pakuje tam ile wlezie i z ledwością domyka ten cały koncept. Trochę jak kreskówkowe skakanie po walizkach, z jedną drobną różnicą: w zespole nic nie trzasnęło, nic się nie posypało, a cały ten bagaż właściwie niesie się sam. Zawadiacki luz, płynięcie przez grząskie recepty na złamane serce, gadka – taka z petkiem w ręce i pewno już wieczorem późniejszym niż późnym – o rzeczach ważnych i aktualnych i kumpelska niefrasobliwość: mają nas w garści, no. Z całym swoim zapleczem, Bitamina mogłaby wydać dziesięć płyt o wycieczkach na Kubę, a ja bym do nich dołączyła. Z biletem w jedną stronę.
Solo, ale jednak razem
Też z tego względu zastanawiałam się, dlaczego Vito Bambino nagrywa solową płytę. Bitamina jest przecież jego, ale broń Boże w znaczeniu posiadania. Jest jego, a on jej, więc to jak małżeństwo. Nie, nie jak. Po prostu, to małżeństwo. No i tak sobie dumałam, dumałam, ale dopiero po wysłuchaniu całej Poczekalni wydaje mi się, że wymyśliłam. Wcześniej wahałam się, czy ta płyta jest potrzebna. No i okazuje się, że jest. A na pewno dla Vito Bambino.
Wróćmy jednak do małżeństwa – to raczej symbioza, niż jedność. Partnerstwo, rozumiecie, spanie w tym samym łóżku, jedzenie z tej samej miseczki. Ale ulubiony kubek można chcieć tylko dla siebie i nie ma w tym nic złego.
Klimatycznie niedaleko padają poczekalnie od bitamin – chopoki z zespołu dzielnie przyłożyły się tak do muzyki, jak i do produkcji solowego krążka Vito. Przy uszach przytkanych jetlagiem wpadlibyście na trop esencji z, jak ja to nazywam, włóczęgowskiego vibe’u Moo Latte. Charakterystyka to toporna forma, więc darujmy ją sobie, dość, by rzecz, że Amar Ziembiński, Tomek Sołtys, Maciej Matysiak i Nikodem Bąkowski też tam są. „My bardzo się cieszymy na was i w ogóle, w ogóle”, ale…
Vito Bambino – Last Puff
Trochę mi niewyraźnie
Poczekalnia jest jak poprawna ekranizacja książki. Przyjemnie się jej słucha, noga synchronizuje się ze stopą perkusji, łeb się kiwa, jest wesoło. W pewnym momencie okazuje się jednak, że twoja wizja rozjeżdża się z całościowym produktem. Przyznam, że byłam głodna debiutu Vito Bambino i czekałam na coś kompletnie oderwanego, na pomysły wyjęte z pudełka, które kurzyło się na strychu dwadzieścia lat i na więcej Mateusza w wersji gangsta, prosto z rapowego półświatka. Stawianie wymagań artyście – w porządku, czy nie w porządku? Mamy do tego swoje święte prawo, zwłaszcza, że poprzeczka po zespole zawisła wysoko. Nie będę więc kryć nie tyle rozczarowania, bo to zdecydowanie za mocne słowo, ile pewnego nieusatysfakcjonowania. Bo że Mateusz Dopieralski potrafi – phi, ja doskonale wiem, że potrafi. Tylko szkoda, że temu odpuścił.
Coś tam wykipiało, forma nie do końca siadła – bliskość do Bitaminy to właściwie największa łyżka dziegciu, ale pierwsze koty za płoty. Dyktowanie warunków nikomu nie wychodzi na dobre, a przecież słychać, że Vito czuje się w Poczekalni absolutnie na swoim miejscu. Ktoś wcześniej pewnie wygrzał mu siedzenie, bo wszystkie numery brzmią jak on i nawet pachną jak on. Trochę zielonym, trochę fajurami, znajdzie się też napar z imbiru no i niemowlęcy puder. Za oknem z jednej strony jeżdżą U-bahny, z drugiej czołga się Ursus. Mówią tam w wielu językach ale to normalne, nie mieszajmy do tego Lucyfera – jego miejsce jest na Netflixie.
Vito Bambino – Rampage
Dziś mówimy jak Vito Bambino
Gdzieś można zarzucić, że to niepoważne, że już było, że lirycznie pozostały nieodkryte lądy. Że właściwie niektóre kawałki brzmią jak zwrotki sklejone na poczekaniu, żeby zabawić gości, gdy ubierają buty w przedpokoju.
To prawda, no i co z tego?
Absolutnie uwielbiam rozrost polskiej muzyki, zwłaszcza naciski na warstwę tekstową, lecz razi mnie napięcie, które powoduje, że kiełkuje nam z tego drugi złoty cielec. Dlatego potrzeba takich numerów jak Fikurazi (Luv), Wachania, czy je suis polonaise, by pokazywać, że tak też można. I że się tego słucha. I że w sumie o important things można mówić ze wszystkimi in verschiedenen Sprachen i na dodatek żując owocową gumę orbit. Znaczy: bez tego balastu emocjonalnego. Jak widać, da się go schować, nawet, jeśli tylko na chwilę. To zdrowe.
Płyta jakkolwiek niespójna muzycznie, zachowuje narracyjną ciągłość. To historia jednego typa, który się zakochał, przeżył swoje i opowiada o tym, siedząc na ławce pod kasztanem w pobliskim parku. Wcale nie górnolotnie i bez emfazy; słów Vito pewnie nie będą cytować za 20 lat. Ale robimy to teraz. Zatem: sukces?
Moim zdaniem, owszem. Niektóre numery robią w Poczekalni tło dla innych, ale mamy tam przecież takie skarby, jak wokalnie przefantastyczny Age of Detox, czy rozbuchany Rampage. Buja, kiedy ma bujać, wzrusza, kiedy się wsłuchasz. Wyrwane z kompletnie innej bajki Oddaj z Natalią Szroeder, mimo że wizerunkowo do Poczekalni pasuje jak pięść do nosa, jest przecież spełnieniem marzeń o tym innym Vito.
Vito Bambino – Age of Detox
Dobrze jest popełniać błędy
Wcześniej napisałam, że ta płyta jest potrzebna, że była potrzebna Mateuszowi Dopieralskiemu. Tylko hola, hola, żadne tam rozliczanie się z przeszłością. Poczekalnia to opowieść w pierwszoosobowej narracji o tym co ważne i szczególne, o tym co bliskie i o tym, do czego lepiej już nie wracać. Osobiste, a nie uniwersalne, nawet jeśli pominąć łańcuch szczególnych rekwizytów. Wdzięczne, bo mimo wszystko, nie mogę Poczekalni odmówić gęstej atmosfery i artystycznej konsekwencji. Błędy można popełniać zawsze, ale debiutuje się tylko raz, więc ostatecznie jestem skłonna wybaczyć Vito Bambino. Będę z nim wracać – pytanie brzmi, czy w całości, no i jak często?
zdjęcie główne: fot. Szymon Gosławski
Vito Bambino – Poczekalnia – odsłuch albumu
Nie tak dawno temu poszła plota, że Vito Bambino nagrywa solową płytę. Tydzień temu Poczekalnia rzeczywiście poleciała w eter, dla mnie osobiście będąc jednym z najbardziej wyczekiwanych krążków tego roku. Przez siedem dni zdążyłam co nieco oswoić się z tą płytą, skorzystać z języka, liznąć ją, posmakować, przecedzić. Jest słodko-kwaśna. Zobacz także Co obejrzeć po […]
Obserwuj nas na instagramie: