fot. zosia zija & jacek pioro

“Teraz czujemy się bardziej legitni” – wywiad z duetem Atlvnta


24 września 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Co łączy duet Atlvnta z zespołami Joy Division, New Order, REM i Kanye Westem? Dlaczego teksty piosenek nie powinny być pisane wierszem i co jest tak pociągającego w hip-hopowych nielegalach z wczesnych lat dwutysięcznych? Zajrzyjcie z nami za kulisy niecodziennego debiutu Atlvnty!

Atlvnta debiutuje!

I to jest absolutny news tego dnia! Z okazji niecodziennego debiutu duetu Atlvnta porozmawiałam z tworzącymi go Kasią Golomską i Kamilem Durskim, znanymi wcześniej jako Lilly Hates Roses, o kulisach i źródłach ich muzycznej rewolty, której zwieńczeniem jest ich pierwszy album, zatytułowany po prostu Atlvnta, który właśnie dziś ma swoją premierę.

Atlvnta wywiad
Atlvnta – “Atlvnta”, artwork: Angelika Bujak

Atlvnta – wywiad

Weronika Szymańska: Nie sposób rozmawiać o Atlvncie bez wspomnienia o źródle Waszej muzycznej rewolucji. Jak ten projekt rodził się w Waszych głowach?

Kasia: Atlvnta zaczęła się jak graliśmy jeszcze jako Lilly Hates Roses, tylko trudno wyznaczyć moment, w którym jedno się skończyło, a drugie zaczęło. To było dość płynne. Wszystko się tak zmieniało – my, nasza twórczość, sposób pracy – że w końcu zaczęliśmy odstawać od Lilly i czuliśmy się z tym coraz gorzej. Od razu wiedzieliśmy, że nie chcemy robić nowych rzeczy pod szyldem Lilly Hates Roses.

Kamil: Ze względu na konceptualność naszego grania postanowiliśmy zamknąć wątek Lilly i nie rozwadniać idei zespołu folkowego na kolejne, odmienne etapy. Atlvnta nie jest już tak konceptualna jak Lilly jeśli chodzi o brzmienie, bo dajemy sobie więcej wolności w skakaniu po różnych gatunkach. Są tu rapsy, techno i wiele innych. Dzięki temu ten zespół nie ma określonej daty ważności.

Sprytnie to rozegraliście, bo nie próbowaliście zmieniać na siłę Lilly i wciskać w nią jakichś nowatorskich rozwiązań, które nijak by pasowały do tamtych założeń muzycznych. Zamiast tego powiedzieliście sobie stop, odczekaliście chwilę, przemyśleliście to i wróciliście z czymś zupełnie nowym, z jednej strony trochę opuszczając Lilly, z drugiej pozwalając jednak tamtemu projektowi wciąż żyć swoim własnym życiem.

Kamil: Co prawda jeden z zespołów, które lubię, Deafheaven, zrobił niedawno taki zwrot o 180 stopni. Ich nowa płyta jest czymś zupełnie innym niż wcześniejsze rzeczy i jest świetna, ale faktycznie, rzadko kiedy to się udaje. Wydaje mi się, że w przypadku Lilly byłoby to sztuczne. Od pierwszych demówek czuliśmy, że to, co ostatecznie stało się Atlvntą, absolutnie nie będzie pasować do poprzednich płyt Lilly.

Lilly Hates Roses i Atlvnta jak Joy Division, New Order… i REM

Dla mnie oczywistym jest, że to, co robicie teraz, nie powinno być w ogóle porównywane do Lilly, bo to dwa różne projekty, ale tak sobie myślę, że pewnie nie ominą Was te porównywania.

Kamil: Przede wszystkim nie uważam, żeby to było skrajnie inne z samego faktu, że tworzą to te same osoby. Atlvnta jest po prostu osadzona w nowym kontekście. Lilly i Atlvnta są trochę jak Joy Division i New Order – z jednej strony są inne, z drugiej są kontynuacją pewnej myśli, która jest podobna. Pytanie: czy New Order było zupełnie inne czy tak naprawdę było ewolucją, ale na tyle mocną, że potrzebowała nowej nazwy i nowego opakowania? Trudno, żeby pewnych wspólnych elementów między tymi projektami nie było, skoro tworzą je ci sami ludzie.

Za każdym razem gdy piszę „Atlvnta” muszę to kilka razy literować i zastanawiam się, czy na pewno w dobrym miejscu wpisałam „v”. Poza tym, przecież to jest okropne pod Google’a!

Kamil: Mój słownik już się nauczył, a nawet poprawia mi w drugą stronę.

Kasia: Mi też! Chciałabym powiedzieć, że byliśmy w Atlancie i coś niezwykłego się tam wydarzyło, ale niestety nie mam żadnej ciekawej historii związanej z tą nazwą. Atlvnta po prostu wpadła mi do głowy i stwierdziłam, że to fajne słowo. Z kolei “v” było pomysłem Kamila, chcieliśmy ładnie to ograć graficznie.

Kamil: Kiedyś czytałem wywiad z członkami zespołu REM, którzy zostali zapytani dlaczego sugerowali się nazwą fazy snu. Okazało się, że nie mieli o tym pojęcia, po prostu wybrali trzy przypadkowe litery, które do siebie pasowały, a ich nazwa nie znaczy zupełnie nic. Pomyślałem wtedy, że w sumie dlaczego nazwa miałaby cokolwiek znaczyć? Może po prostu fajnie brzmieć. Atlvnta jest cool!

Kasia: To jak z tatuażami – dla niektórych mają symboliczne znaczenie i z każdą dziarą wiąże się jakaś historia, a niektórzy, tak jak ja, lubią mieć po prostu ładny obrazek, który jest ozdobą.

Kamil: Nazwa Lilly Hates Roses wiązała się z historią, więc stwierdziliśmy, że kolejną częścią tej rewolucji będzie inne podejście do nazwy. Tym razem nie chcieliśmy żadnej wyszukanej, a jakąś prostą, tylko z tym “v”. W gruncie rzeczy to jednak ułatwia trochę googlowanie, bo gdybyśmy nazwali się normalnie, przez “a”, to zawsze wyszukiwałoby się miasto.

Atlvnta wywiad
Atlvnta – “Atlvnta”, okładka albumu

Atlvnta – debiut, który ma dwie twarze

Fakt, że mieliście już jakąś pozycję na rynku muzycznym i porzuciliście ją aby powalczyć o siebie od zera z nowym projektem, pomagał Wam czy trochę ciążył?

Kamil: Dzięki dwóm płytom, które wydaliśmy jako Lilly, byliśmy bardziej wkręceni w te wszystkie procesy wydawnicze, więc już sama ta wiedza była dla nas sporym ułatwieniem. Spotkaliśmy się też z pewnym utrudnieniem w postaci tego, że w branży muzycznej światło jest jednak skierowane na tych zupełnie nowych debiutantów. Tę kwestię trzeba było przewalczyć i udowodnić, że jednak da się zadebiutować drugi raz, z nowym projektem. Zdobycie takiego kredytu zaufania od ludzi z wytwórni było najtrudniejszym zadaniem.

Kasia: Mimo wszystko moment, w którym podjęliśmy decyzję o tym, że zmieniamy nazwę i zaczynamy od początku tchnął w nas zupełnie nowego ducha. Jako Lilly byliśmy już przygaszeni, traciliśmy do wszystkiego zapał, trochę błądziliśmy i podejmowaliśmy dziwne decyzje, a po tej zmianie znowu nam się chciało i poczuliśmy taką energię, jak na samym początku Lilly.

Mam wrażenie, że w tym albumie jest wiele rzeczy, którymi przesiąkliście w okresie między Lilly a Atlvntą. Co się u Was działo w tej przerwie?

Kasia: To był przede wszystkim czas ogromnego rozwoju osobistego, a gdzieś w tle tego wszystkiego działy się takie rzeczy, jak rozwiązanie kontraktu z jedną wytwórnią, poszukiwanie drugiej czy zmiana nazwy. To wszystko z pewnością wpłynęło na fakt, jaka jest Atlanta i o czym są te utwory.

Kamil: To były trzy lata, w trakcie których strasznie dużo się działo. Trzeba było wyrwać korzenie i zmienić całe otoczenie, które wpływało na to, jakie było Lilly, zaczynając od muzyki, przez zdjęcia, aż po teledyski i wizerunek. Przez osiem lat pracy nad Lilly zawiązaliśmy też wiele współprac i przyjaźni z ludźmi, których również musieliśmy opuścić, co było najtrudniejsze, ale czasem niektóre rzeczy muszą się wydarzyć, żeby pójść dalej. Najważniejsze, że nigdy nie żałowaliśmy żadnej z tych decyzji, mimo że świadomie zostaliśmy przez jakiś czas na lodzie. Później trzeba było znów powalczyć, zdobyć kolejny kontrakt i nabrać trochę pokory w ponownym debiutowaniu.

Oczywiście słuchaliśmy też wuchtę różnej muzy. To ciekawe, bo często inspirujemy się zespołami, które nie istniały jeszcze nawet kiedy graliśmy jako Lilly, więc jest to w jakiś sposób intuicyjne.

Zobacz również: Metal skończył się na Anthrax? Sprawdźcie, co na to duet Atlvnta!

Atlvnta: “Słuchaliśmy Kanyego Westa, a graliśmy folk”

Można to zamknąć w tym, że Waszych inspiracji powinno się szukać właśnie na albumie Atlvnty?

Kamil: Na pewno jest dużo takich połączeń. To są inspiracje zarówno na przestrzeni tych ostatnich trzech lat, choć na przykład w utworze Umrzesz tak jak ja jest sampel, który przypomina mi trochę starego Pezeta, coś w stylu numeru Ukryty w mieście krzyk. Tam też jest taka zsamplowana gitara, która gra w kółko. Bardzo chciałem, żeby na Atlvncie pojawił się ten polski, truskulowy hip-hop, który cały czas we mnie rezonuje. Po raz pierwszy mogłem tu wykorzystać właśnie ten sposób samplowania, który znam już od lat, ale nie miałem wcześniej okazji by go użyć. W gruncie rzeczy czujemy się bardziej autentycznie w Atlvncie niż na samym końcu w Lilly, gdzie przestaliśmy już nawet być tą dziewczyną w swetrze i chłopakiem we flaneli. Wracaliśmy do domu i słuchaliśmy Kanyego Westa, a graliśmy folk, to było dziwne. Teraz się czujemy bardziej legitni.

Ja z kolei ten klimat Pezeta, poczułam w Srebrze – stary, dobry, polski rap.

Kamil: Ostatnio rozmawiałem w studiu z kolegą na temat tego, dlaczego hip-hop z tamtych lat jest taki oryginalny i może w zasadzie funkcjonować jako subkategoria hip-hopu w ogóle, nie tylko jako polska odpowiedź na zagraniczne brzmienie. Sedno tkwi w tym, że w Polsce długo nie było dostępu do zachodnich sampli ani do instrumentów, na których można było te rzeczy nagrać, więc producenci wycinali sample z polskich winyli. Fajnie, że ta aura jest też słyszalna w Atvncie.

Od Opola, przez Sopoty, Pitchforki, Coachelle aż po Atlvntę

Mam wrażenie, że Atlvnta jest takim lustrem wszystkich rzeczy, które rządzą dzisiejszymi trendami w muzyce. Obok hip-hopu, jest tu też dużo muzyki klubowej, którą przemycił pewnie DJ Heavy Metal.

Kamil: To się zawsze przenika. Myślę, że przez ostatni czas oboje nauczyliśmy się trochę bardziej wykorzystywać swoje inspiracje. Zbudowaliśmy sobie też domowe studio, przez co nie mamy unormowanego czasu pracy, ale nie mamy też ograniczeń i możemy rozwijać się producencko. Kasia bierze czynny udział w tych rzeczach, i chciałem, żeby miała jak najwięcej do powiedzenia, zwłaszcza przy utworach techno, żeby nie robić z nich swoich solowych rzeczy, co do których mam dokładnie wypracowany proces twórczy. Szukałem sposobu, by zdefiniować go na nowo, więc zderzałem to z pomysłami Kasi, żeby to nie był DJ Heavy Metal tylko Atlvnta. Interakcja między nami była absolutnie najważniejsza.

Jesteśmy też trochę pierdolnięci pod kątem sprawdzania muzy. Lubimy oglądać wszystko, od Opola, przez Sopoty, Pitchforki, Coachelle… co się da. Staramy się być na bieżąco, dużo czytamy, żyjemy dramami raperów. Obczajamy sobie to wszystko w ramach codziennej rutyny i nawet nie zdajemy sobie sprawy, kiedy to ma wpływ na naszą twórczość. Ciągłe inspirowanie się wszystkim wokół.

Mamy też to szczęście, że możemy filtrować nasze pomysły przez postać producenta, z którym pracujemy, czy to był Bogdan Kondracki na początku czy potem Fox. Zawsze zostawiamy sobie furtkę w postaci tego, że jest ktoś jeszcze, kto nas nakierunkuje i zadba, żeby poziom inspiracji był odpowiedni. Fakt, że ta płyta brzmi właśnie tak nie jest wyłącznie naszą zasługą, ale też w dużej mierze pracą Foxa.

Tak sobie teraz myślę, że przecież ostatnia trasa, którą zagraliście jako Lilly, to było The Smiths, czyli koncerty nie z Waszym materiałem. To nie był ten moment, w którym szukaliście już innych bodźców w muzyce?

Kamil: To mógł być faktycznie moment, w którym po raz pierwszy zdecydowaliśmy, że musimy odejść od konwencji. Ta trasa sporo nam uświadomiła, bo trzeba było nauczyć się tych numerów The Smiths i wymyślić je tak, żeby pasowały do wokalu Kasi i moich ograniczonych umiejętności gitarowych. Nie myślałem o tym wcześniej, ale chyba masz rację.

Kasia: To był zalążek zmiany. Niektórzy grają ten sam hit przez 30 lat i podziwiam takich artystów, bo to musi być trudne. Zobaczyliśmy wtedy jak fajnie jest odświeżyć materiał, grając nawet covery.

Wasze brzmienie jest też dość uniwersalne, bo ta muza po prostu dobrze buja, ale jak ktoś szuka jakichś istotnych statementów i przekazu, to też je tu znajdzie. Chociażby singiel Od Jutra jest właśnie przykładem takiego przebojowego brzmienia, pod którym kryje się jakiś istotny przekaz.

Kamil: Na tej płycie jest kilka takich komunikatów. Jedne wynikają ze mnie, inne z Kasi, a przez to, że tak długo razem tworzymy – one się zazębiają, bo raczej nie mamy skrajnych opinii. Po raz pierwszy pozwoliliśmy sobie na śmielsze wyrażanie tych swoich opinii. W Lilly nie było na to miejsca przez sam charakter muzyki, a w Atlvncie piosenki są trochę bardziej osadzone w jakimś światopoglądzie.

Zobacz również: „Od jutra” – wakacyjny, (nie)grzeszny przebój od duetu ATLVNTA

Atlvnta. Z nostalgii do hip-hopowych, wczesnych lat dwutysięcznych

Podoba mi się też to, jak zbudowaliście ten album, że to nie jest tylko zbiór piosenek, ale przez skity, które pojawiają się między utworami, tworzy się z tego jakaś pełna, muzyczna historia. Ta stylistyka jest kojarzona raczej z hip-hopem i mam wrażenie, że Wy w ogóle zrobiliście się trochę hip-hopowi.

Kamil: Ja przesiąkałem hip-hopem od dziecka. Na tym albumie w końcu mogłem spełnić swoje małe marzenie i trochę porapować. Co prawda nigdy nie sądziłem, że mam hip-hopowy temperament, ale w dzisiejszych czasach już każdy może to robić, bo wbrew pozorom dziś jest więcej luzu w hip-hopie niż kiedyś. Wcześniej, żeby robić rap, trzeba było być prawilnym, itd. Ja jestem raczej introwertycznym gościem, więc mój temperament nigdy nie nadążał za raperami i nie sądziłem, że to się kiedykolwiek uda. Dziś wiem, że w przyszłości postaram się robić tego więcej.

Fakt pojawienia się na tym albumie skitów wynika w zasadzie z tego samego – z nostalgii do wczesnych lat dwutysięcznych. Chcieliśmy, żeby to było coś na wzór mixtape’ów, starych bootlegów, czegoś półlegalnego, jak CD-ki z dziesięcioma najlepszymi piosenkami, które nagrywało się znajomym w 2002 roku. Miał być w tym wyluzowany klimat, a z tego co mówisz, chyba nam się to udało. Poza tym, Tame Impala też ma skity na swoich płytach, więc okazuje się, że to wcale nie musi być tylko i wyłącznie hip-hopowa stylistyka.

Kasia: Podczas pandemii mieliśmy też dużo czasu na przemyślenie koncepcji tego albumu. Co prawda na początku nie byliśmy zadowoleni z przesunięcia daty premiery, bo mieliśmy wrażenie, że to wszystko trwa już za długo, ale ostatecznie czas zadziałał na naszą korzyść.

Atlvnta. Poza gatunkowymi ramami

Rzuciłam ten hip-hop, bo on mi się od razu skojarzył, ale faktycznie w ostatnim czasie wszystkie te charakterystyczne dla konkretnych gatunków rzeczy zaczęły wyskakiwać poza swoje ramy. Co zresztą też ma odwzorowanie na Waszym albumie.

Kasia: Chyba żyjemy w takich czasach, kiedy wszystko można i te granice się zacierają. Jedyne co, to ludzie mogą na to potem różnie reagować.

Kamil: Myślę, że dzięki temu muzyka w ogóle pcha się naprzód. Tylko jakieś skostniałe gatunki zaczynają się i kończą równie szybko. Wiadomo, że są takie trendy, które muszą być realizowane w określony sposób i one najczęściej są właśnie bardzo szybkie, intensywne i krótkie, na przykład vaporwave, który jest bardzo zdefiniowanym gatunkiem. Na Atlvncie korzystaliśmy z vaporowych brzmień do klawiszy, ale nie wyobrażam sobie pracować nad całą vaporwave’ową płytą. To by było dla mnie ekstremalnie nudne doświadczenie. Atlvnta jest raczej z tej drugiej bańki. Koncepcja koncepcją, ale niech ona będzie na miarę naszych możliwości oryginalna.

Odzwierciedlenie tego co mówisz widać też w różnych gitarowych gatunkach. Nie bez powodu mówi się przecież, że rock czy metal powoli umierają. To są gatunki, które niestety w dużej części zamknęły się w swoich szczelnych ramach i niekoniecznie chcą z nich wychodzić.

Kamil: Wiele gatunków cierpi na tę przypadłość. Jazz też trochę taki jest, house taki bywa, chociaż ostatnio zaliczył swój mały powrót, bo został zredefiniowany przez takich twórców jak Ross form Friends czy Mall Grab, którzy robią przester na wszystkim i to im nadało jakiś nowy kolor. Z kolei słyszałem ostatnio, że nawet lo-fi house robi się już trochę cheezy. To potwierdza tę teorię, o gatunkach, które są szybkie i mocno zdefiniowane, przez co mają krótki żywot.

Atlvnta wywiad
Atlvnta, fot. zosia zija & jacek pioro

Atlvnta – spryt, którego nie ma i schodzenie z ego

Oboje pisaliście teksty na tę płytę. Stawialiście sobie jakieś założenia jak to ma wyglądać, ustalaliście, w jakiej stylistyce będziecie się obracać, żeby to było spójne i się zazębiało?

Kamil: Cały czas staram się rozwijać i próbować nowych rzeczy w pisaniu tekstów. Atlvnta zrodziła się w momencie, kiedy starałem uprościć swój język do takiego, jakim mówię na co dzień. Jako słuchacz mam ambiwalentne podejście do ludzi, którzy inaczej śpiewają niż mówią. Wydaje mi się to mniej autentyczne. Tutaj znów wracamy do hip-hopu, który najczęściej tego nie robi. Próbowałem przenieść to na swoje pisanie – korzystać ze słów, które znam, których używam na co dzień i układać je w taki sposób, żeby same w sobie miały jakąś poetykę. Artyści często cierpią na taką przypadłość – blokuje ich sama myśl, że tekst powinien być napisany zupełnie innym językiem niż ten, którym mówią i – co ciekawsze – że powinien być osadzony w innych realiach, niż te, w których żyją. To oczywiście absolutna bzdura, bo piszesz głównie o swoich obserwacjach czy przeżyciach, więc powinieneś też używać do tego swojego języka.

Podczas pracy nad Atlvntą, Kasia podsuwała mi tematy i pomagała w momentach, kiedy szedłem w jakieś przekombinowane rejony. Tak było z Od jutra. To Kasia powiedziała, żeby wrzucić tam po prostu „Od jutra będę dobra”. Sam szukałbym tu pewnie jakiejś metafory, czegoś bardziej sprytnego, a czasem ten spryt polega właśnie na tym, że go nie ma i nie starasz się wynaleźć koła na nowo. Podczas pisania trzeba trochę zejść z ego, nie próbować popisywać się wyszukanym słownictwem, tylko od serca napisać coś, co będzie pasować do linii melodycznej.

Atlvnta album
Atlvnta, fot. zosia zija & jacek pioro

Less is more, czyli o tekstach niepisanych wierszem

Jakbym miała przeczytać ten wers na kartce papieru, to pewnie stwierdziłabym, że jest nieco tandetny i kiczowaty, ale okazuje się, że jak pod te same słowa podłoży się dobre brzmienie, to nagle nic więcej już tam nie potrzeba. Jest to proste, chwytliwe, łatwo i szybko można się z tym utożsamić. O to przecież chodzi!

Kamil: Zdarza się, że jestem na koncercie i mam wrażenie, że ten przekaz nie jest do mnie, że nie jestem jego odbiorcą. Pewnie czasami faktycznie tak jest, że jestem za głupi na to, co się dzieje na scenie, ale często jest to jakaś poza. Ostatnio byliśmy na koncercie Belmondo. To jest koleś, co do którego mam pełne zaufanie, że on dokładnie w ten sposób mówi na co dzień i uważam, że jest bardzo dobrym tekściarzem.

Cały czas mam też z tyłu głowy, że chciałbym, żeby ludzie spróbowali na koncertach śpiewać te teksty. Jednocześnie nie chciałbym, żeby ktoś czuł się zażenowany tym, że musi powtórzyć frazę, która jest z kosmosu.

Kasia: Na przykład „W pustej szklance pomarańcze”. :)

Wychodzenie z tego lirycznego patosu w piosenkach i ze świadomości, że tekst musi być jakiś wyniosły, napisany wierszem, jest chyba jakimś wskaźnikiem przyszłości w muzyce.

Kamil: Ja uważam, że wiersz jest zupełnie innym gatunkiem pisania niż tekst piosenki. Zawsze czuję mały zgrzyt, gdy któryś z twórców mówi, że jego tekst jest wierszem, który się śpiewa. Sam fakt, że się go śpiewa sprawia, że to nie jest wiersz. Wiersz powinien bronić się bez muzyki, powinien mieć taką rytmikę i konstrukcję, żeby był interesujący tylko jako coś na papierze. Tekst piosenki jest jak scenariusz do filmu, a wiersz jest jak książka. Oczywiście można wykonywać poezję śpiewaną, tak samo, jak można ekranizować książki, ale sam tekst z założenia powinien być po to, żeby to się śpiewało albo rapowało, żeby był wsparty muzyką.

Cieszę się, że na Atlvncie słyszymy sporo głosu Kamila, bo jak patrzyłam na Was jako Lilly, to – mimo że staliście zawsze w jednej linii – miałam wrażenie, że jednak Kasia jest liderką, a Kamil raczej tym człowiekiem od muzyki. Tutaj tworzycie równoprawny kolektyw, gdzie nie da się wskazać lidera, co też jest Waszą siłą.

Kamil: To bardzo ciekawe, bo dynamika była dokładnie odwrotna. Lilly było w 90% materiałem, który przygotowywałem, a Kasia go interpretowała, zwłaszcza przy pierwszej płycie. W Atlvncie Kasia odpowiada za muzykę bardziej niż ja. Na przestrzeni lat nauczyliśmy się ze sobą współpracować, więc jesteśmy bardziej skuteczni. Kasia ma dużą lekkość w wymyślaniu melodii i zostawiam to jej, ja czuję się lepiej w innych rzeczach i wtedy Kasia zostawia je mi. Ale faktycznie oboje chcieliśmy, żeby w Atlvncie było mnie trochę więcej, co też miałoby odróżnić ten projekt od Lilly. W gruncie rzeczy nie chciałem być już dłużej szarą eminencją, która siedzi z tyłu i klei bity, tylko kimś, kto też bierze mikrofon i przejmuje inicjatywę chociaż na chwilę.

Kasia: Dodam tylko, że chciałabym, żeby na drugiej płycie Kamila było jeszcze więcej!


Atlvnta – Atlvnta, posłuchaj albumu!


Atlvnta w Miastosferze

Nie przegapcie również odcinka naszego podcastu Mistosfera, którego pierwszymi gośćmi był właśnie duet AtlvntaKasia Golomska i Kamil Durski porozmawiali wraz z prowadzącymi, Noviką i Mr. Lexem, o realiach debiutowania w dzisiejszych czasach. Subskrybujcie również nasz kanał na YouTube IDEWTANGO, aby nie ominąć kolejnych odcinków Miastosfery!

Co łączy duet Atlvnta z zespołami Joy Division, New Order, REM i Kanye Westem? Dlaczego teksty piosenek nie powinny być pisane wierszem i co jest tak pociągającego w hip-hopowych nielegalach z wczesnych lat dwutysięcznych? Zajrzyjcie z nami za kulisy niecodziennego debiutu Atlvnty! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →