Rap to nie tylko mainstream. Startujemy z cyklem Orient ekspresem
Obserwuj nas na instagramie:
Orient ekspresem pozwoli wam poznać polskie płyty rapowe, które są warte uwagi, ale mogliście je przegapić.
Orient, ekspresem – kulisy wyboru
Jest koniec listopada, a ten tekst miał się ukazać w pierwszych jego dniach. Wciąż z tyłu głowy siedziała mi jednak myśl: a co, jeśli coś przegapiłem? Nie ma mi się co dziwić. W rejonach, które przeczesywałem przez dobre półtora miesiąca, dzieje się naprawdę dużo, choć nie tak dużo osób o tym wie. Najwyższa pora, by spróbować dołożyć małą cegiełkę do zmiany tego stanu rzeczy.
W dawnych czasach prowadziłem podobny cykl na łamach śp. T-Mobile Music. W Pulsie Podziemia wybierałem jednak bodajże po trzy płyty, które wnikliwiej opisywałem. Tym razem będzie inaczej. W lekkiej, osobistej formie powiem wam kilka słów o większej liczbie krążków, które w jakiś sposób ujęły mnie w danym miesiącu, no i nie będę zafiksowywać się na samym undergroundzie. Potraktujcie to więc jako zbiór krótkich poleceń, bez rankingozy. Dodam przy tym, że chciałem, by w premierowym artykule pojawiło się 10 krążków, lecz ostatecznie postawiłem na siedem, pozostawiając trzy wolne miejsca. Celowo, na zachętę dla ciebie, ciebie oraz ciebie. Jeśli jesteście twórcami rapu, śmiało wysyłajcie mi swoje projekty na maila: krzysztofnowak@rytmy.pl. Chętnie rzucę na nie uchem, o ile już tego nie zrobiłem.
Akademia – Parentela
Tak się alfabetycznie złożyło, że pierwszy krążek opisywany w wyjściowym odcinku cyklu Orient ekspresem jest zarazem tym najmniej znanym. Jeśli ktoś ma do mnie niewyartykułowane pytanie: jak natrafia się na materiał artystów, którzy mają 130 słuchaczy miesięcznie w serwisie Spotify?, to spieszę z odpowiedzią: nie do końca pamiętam, skąd wytrzasnąłem tercet Akademia. Podejrzewam za to, że jego singiel mignął mi na grupie Sajko (którą pozdrawiam, to szybkie i konkretne źródło informacji o mniej i bardziej znanych nowościach).
Przechodząc do meritum – w Parenteli słyszę śmiałe zalążki ciekawego pomysłu, który ma duże szanse na rozwinięcie się w co najmniej solidną awangardę z całkiem wysokim poziomem wejścia dla słuchacza. To muzyka łącząca dwa porządki. W warstwie produkcyjnej nie stroni od zagmatwanych przestrzeni, uporczywego huku, ujmującego rozedrgania i gęstych pop-hiperlinków, zaś w wokalnej bazuje na dobitności z blokerskim sznytem oraz wkładaniu w podkłady słów tylko wtedy, gdy wydają się konieczne. Odpalcie Jerry Mane Video Game i miejcie na nich oko.
Deobson / Mario Kontrargument – Klisze
Do momentu publikacji pierwszego Orient ekspresem weteran o tym nie wiedział, bo jak dotąd zamieniliśmy raptem kilka zdań w przestrzeni internetowej. Muzyka Deobe, znanego obecnie jako Deobson, kojarzy mi się w jakiś sposób z ważnymi wydarzeniami w życiu. Ba, pokazuje jego całkiem naturalny rozwój, tak długa to kariera. Gdy on w 2004 roku wydał płytę z Deną, ja byłem już myślami w gimnazjum i coraz mocniej wchodziłem w rap. Gdy on dziewięć lat później wypuścił Oddycham, ja zbierałem się do przeprowadzki z rodzinnego Lublina do Krakowa, widząc w tym szansę na zrobienie pracy z hobby. A gdy on, po kolejnych ośmiu, zaprezentował Klisze, ja akurat zacząłem się mierzyć z największym wyzwaniem w życiu zawodowym.
Tytuł albumu warszawiaka jest trafny. Na szczęście nie chodzi o odtwórczość, tylko o szukanie siły w obrazkach, które dla postronnych są zwyczajne, a dla samego zainteresowanego – niezwykłe. Choć pokusa ku temu była zapewne spora, Deobson nie idzie w sentymentalne, uładzone kadry. Niegasnąca miłość do nagrywania rapu przecina się z radosnymi i bolesnymi doświadczeniami w życiu osobistym. Próbowanie (z różnym skutkiem) nowych stylistyk muzycznych spotyka się z szerszymi obserwacjami, które siedzą na karku na styku trzeciego i czwartego krzyżyka. Potrzeba odreagowania pracy za pomocą piłkarskiej pasji pozostaje w kontakcie z nadzieją na jeszcze przyjemniejsze jutro dla siebie i rodziny. Nie ma eskapizmu, jest chęć bycia. Gwóźdź programu? Wierzę, że sobie poradzisz. Wzruszyłem się.
Fillomatic – Fillomatic LP
Grown man rap kojarzy się najczęściej z ludźmi, którzy mają ustabilizowane życie poza grą i wpadają do niej raz na jakiś czas, by niemal z ambony wygłosić trochę prawd na temat tego, co powinno być ostatnie, a co pierwsze (follow-up zamierzony, niebędący szpileczką). I okej, można tak stawiać sprawę, gdy nie szuka się odpowiednio głęboko. A że warto jednak kopać z uporem, udowadnia album kolektywu, którego historia jest jedną z najbardziej zajawkowych, jakie widział nasz rap w ostatnich latach.
Porozrzucani po różnych stronach Polski, znający się tylko lub głównie z Internetu i niedostatecznie docenieni przez lata artyści postanowili połączyć siły, po czym nagrali album w myśl zasady: co mam robić – rap jest, kurwa, fajny! Tak oto część słuchaczy poznała Fillomatic, barwny skład, który umie i lubi nawarstwiać rymy, nie gryzie się w język oraz wie, jak powinien pognać sampel, by nie ciągnął się za nim zapach naftaliny. Tych siedmiu różniących się gości nie skacze sobie do gardeł, żeby wyrwać jak najwięcej uwagi dla siebie. Efekciarstwo zostawiają innym, ich historie i style się dopełniają. Nic nie muszą, bo branie się za bary z rynkiem to już nie na ten etap, wiele mogą, bo są pewni swoich umiejętności i nieskrępowani. Moralizatorstwo mają gdzieś, garść melanżowych opowiastek – tutaj. Bawią się tym. Sporo słuchaczy tęskniło za takim podejściem do tworzenia, więc niech tęskniący się ruszą i dadzą uśmiech.
Kedyf / Cyga – Zawsze coś
Wśród postaci złotych czasów polskiego undergroundu znajdziemy nie tylko te, które na lata rozgościły się w pamięci odbiorców, dzięki czemu każdy, nawet najmniej znaczący ruch z ich strony powoduje spazmy u fanów. Dużą grupę stanowią ci, którzy swego czasu znaczyli sporo, ale popadli w zapomnienie. Jedną z takich postaci jest Kedyf, który niewątpliwie przeszedł do historii choćby za sprawą podwójnego udziału na EP-ce Smarka, lecz w 2021 roku znajduje się na obrzeżach zainteresowania. Niesłusznie, bo z każdym kolejnym krążkiem ma jeszcze więcej do zaoferowania, o czym za chwilę w Orient ekspresem.
Zawsze coś nie znalazło jak na razie zbyt wielu entuzjastów, podobnie jak wydane trzy lata wcześniej Patrzę, obserwuję. A przecież nówka to kolejny materiał udowadniający, że nasz dorosły rap nie zawsze jest stateczny i skoncentrowany na roli przewodnika. Materiał stworzony wraz z kojarzonym w podziemiu producentem Cygą jest odważny, jeśli wziąć pod uwagę staż raperskiej połówki duetu. Szczęśliwie tryb fellow kids nie został odpalony. Ked trzyma rękę na pulsie i wprawnie szuka swojego miejsca pośród cykaczy i modyfikacji wokalu. Nie każdy pomysł wchodzi jak woda, ale każdy ma coś w sobie. Podążając za zdaniem: c**j, czy masz płyty Dżemu, czy Def Jamu, prowadzi słodko-gorzką narrację, mieszającą pół na pół pewność i wątpliwość. Niby proste tematy gryzie autorsko, nie pobrzmiewa w nim nikt. Patrząc całościowo, jest to elegancja na poziomie albumu Spinache sprzed paru sezonów. To bardzo dobra rekomendacja.
Mordor Muzik – MORDOR CD
Nostalgłem, przyznaję. Zanim zasiadłem do pisania króciaka o najnowszym wydawnictwie spod szyldu Mordor Muzik, przypomniałem sobie zarówno mixtape Dzieci Basu, jak i album Własne Zdanie, czyli zjawiskowe materiały Wuzeta sprzed już (naprawdę!) wielu lat. Ci, którzy trafili na nie w okolicach ich premier, nie sądzili raczej, że brytyjski lot dawnego Rzepy szczególnie przyjmie się w nadwiślańskich rymach i bitach. Nie ma co się czarować – polskie ucho ma opory, gdy słyszy tak nieregularne, wyrosłe z nierapowych korzeni flow. Zdecydowanie przystępniejsza była późniejsza jazda tercetu: Ginger, Miły ATZ i Majkizioom, lecz i jej szło jak po grudzie w starciu z rynkiem.
Długo wyczekiwany debiut, za który odpowiadają już tylko pierwszy i trzeci ze wspomnianych, stara się pogodzić fundament muzyczny z prądami branży. Natrafiłem na głosy tych, którzy poczuli się zdradzeni, i jestem w stanie je zrozumieć. Tyle że wiecie, na końcu chodzi o to, czy dany twór ma odpowiednią jakość, a nie czy znajduje się głębiej, czy też płycej w upupiającej szufladce. Myślę, że to, co dowiózł duet, świadczy o jego rozwoju, nie pragmatyczności. Pozostali wierni sobie, lecz stali się bardziej uniwersalni i chodliwi. Uderzyli w kierunku hybrydowej, nierzadko autoironicznej muzyki miejskiej, a ta nie odwdzięczyła im się gongiem, za to powitała ich z otwartymi ramionami. Silne style, charakterystyczne linijki, bezkolizyjne łączenie inspiracji, repeat value – wyszło jak należy. Teraz tylko pójść za ciosem i rozkręcić cyfrę, ciągle trochę uśpioną.
NATURA2000 – 2000mixtape
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – w następnych latach będzie postępować wielka kolektywizacja polskiego rapu. Fanbase’y same się nie połączą, a gra idzie o dużą, liczoną w poważnie wyglądających banknotach stawkę. Najwięksi soliści będą chcieli urosnąć dzięki szerszym współpracom, przytulając się do streamingowych algorytmów, nieco mniejsi, o ile mają głowę na karku, podążą tą samą drogą. Przypadek wspomnianego wcześniej w Orient ekspresem Fillomatic nie jest jednak jedynym w ostatnim czasie, który wynika nie z prawideł biznesu, lecz koleżeństwa.
Od pierwszych dźwięków 2000mixtape miałem przekonanie, że NATURA2000 może być kolejnym składem na naszej scenie, który na prawo myśleć o odniesieniu sukcesu nie tylko tego w wymiarze artystycznym. Jest to o tyle ciekawe, że witalny materiał kilkuosobowej grupy to zbiór różnorakich tropów, nie gotowy produkt. Biorąc pod uwagę przelot i sposób dzielenia się mikrofonem, na myśl przychodzi oczywista etykieta: Lil’ UNDA. Nie ma co jednak brnąć w to określenie, bo rozpiętość stylistyczna jest zdecydowanie większa, a damska reprezentacja ma zadatki ku temu, by zdobywać słuchaczy większą liczbą barw w rapowaniu i śpiewaniu. W tym momencie trudno ustalić, w jakich rejonach poradzą sobie najlepiej – na razie w każdym prezentują się co najmniej solidnie. Zainteresowanych odsyłam przede wszystkim do Spod znaku dęba, Ping ponga, Naszego morza i Mamy plan. Sądzę, że zzieleniejecie, ale pozytywnie.
Ziomcy – Ziomcy EP
Mniej lub bardziej wyraźne odwołania do kinematografii pojawiają się w polskim rapie niemal od zawsze. Warto jednak zauważyć, że zazwyczaj funkcjonują one na zasadzie wymieniania w linijkach tytułów ulubionych filmów czy wspominania o szeroko kojarzonych postaciach. Ten, kto jest z gatunkiem od lat, może z głowy wymienić żelazny kanon zainteresowań naszych raperów. Bardzo rzadko doświadcza on jakichkolwiek roszad.
Grupie Ziomcy udała się rzecz, której nie słyszałem na rodzimym podwórku od czasu Życia na parkingu EP. Mianowicie: nagrała króciutki materiał, który nie tylko podchodzi obrazowo do zwyczajnego życia, ale również automatycznie przywodzi skojarzenia z ważną produkcją. Mowa o Sprzedawcach. Goście widzą się przez gęsty dym, rozprawiają o przyziemnych sprawach, bez spięcia relacjonują swoje nieodstające od normy losy, nie tracąc przy tym humoru, naturalności i bystrości. W tym wielopoziomowym niedopracowaniu (które ma swoją funkcję i się broni) pobrzmiewa chęć zrobienia czegoś więcej, ale nie za wszelką cenę. EP-ka raczej nie odpręża, bardziej zastanawia, czy będzie jakaś kontynuacja. Liczę na to, że tak. Kolejny Orient ekspresem czeka.
Orient ekspresem pozwoli wam poznać polskie płyty rapowe, które są warte uwagi, ale mogliście je przegapić. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Orient, ekspresem – kulisy wyboru Jest koniec listopada, […]
Obserwuj nas na instagramie: