Pomnik w przyciasnym hoodie. Recenzja albumu „FEAT.” Magiery
Obserwuj nas na instagramie:
Herod nigdy nie był młody, a Magiera chyba nigdy nie będzie stary. Szkoda tylko, że raperzy bywają bardzo niepomocni.
Wyga szuka nowego
Zazwyczaj w karierze muzycznej, która trwa ponad dwie dekady, łatwo dostrzec momenty zniżki formy. Nic w tym dziwnego, w końcu nawet długodystansowa kreatywność, mimo pasji i najlepszych chęci jest stale narażona na zadyszki. Magiera nigdy jednak nie wpadł do szufladki z napisem: ujdzie w tłumie. Gdy już gdzieś się pojawiał – czy to jako współtwórca jakiegoś projektu, czy też gość odpowiedzialny za jedną z pozycji w trackliście – można było mieć pewność, że zaprezentuje się co najmniej bardzo porządnie, czymś wzbogaci nowość. Dawno temu stworzył warsztatową bazę, po czym zawiesił sobie poprzeczkę na sporej wysokości i przy kolejnych próbach jej nie strącał. Oczywiście czasem miewał mniej zapasu, ale wciąż nie strącał.
W ostatnich latach wyprodukował solowo albumy kilku ważnym graczom, ale najczęściej współpracował z Peją. To w nim poznański weteran znalazł artystyczną przystań po perypetiach z DJ-em Decksem. Sam wybór okazał się długofalowo trafiony – początkowe wydawnictwa duetu to definicja radości tworzenia i zrozumienia obustronnych potrzeb rapowych. Ostatnio, przy okazji premiery krążka Ricardo, dało się jednak wyczuć, że to zestawienie niechybnie zbliża się do wyczerpania formuły. Paradoksalnie byłoby lepiej, gdyby coś tu się ze sobą gryzło. Kocioł artystyczny mógłby się wtedy zagotować, a nie znów lekko podgrzać. Dla związanego z Wrocławiem producenta poruszanie się w tym okrzepłym ekosystemie przestało być wyzwaniem, doświadczenie i zmysł stały się wystarczające, by razem z partnerem nie rozczarowywać, lecz również nie wzruszać. Tylko że w taki sposób funkcjonują sezonami sprzeciętniali z biegiem czasu twórcy, którzy pazurami trzymają się rynku, żeby z niego nie wypaść, bo już nie mogą inaczej.
Przecinkę z poznaniakiem można określić muzyką zimnej głowy, zaś tegoroczne bity, które pojawiły się u Sobla czy Tymka – gorącej krwi. W teorii FEAT. powinien częściej parzyć żyły niż obniżać temperaturę, bo ostatnie ze wspomnianych produkcji brzmiały jak wyczekiwana przez autora urwisowska ucieczka z ustalonej formy. W praktyce producencki materiał rzadko dziwi formalnie, za to demonstruje kunszt rzemiosła i charyzmę pomysłodawcy.
Magiera ft. Szczyl, Sarius – Naszyjnik
Sztuka robienia sobie współpracowników
Człowiek tak mocny branżowy jak Magiera raczej nie spotka się z odmową, gdy wyśle jakiemuś raperowi zaproszenie na krążek. No, chyba że ktoś ma z nim na pieńku w sferze osobistej, to co innego. W tak wygodnej dla twórcy sytuacji istnieje spore zagrożenie, że zestaw ksywek będzie raził przewidywalnością, a sama produkcja skupi się na mniej lub bardziej wiernym odtworzeniu kontekstów muzycznych, w których działają nawijacze. FEAT. starał się uniknąć tej biznesowo-artystycznej pułapki, jednocześnie nie utrzymał równego poziomu przez wyliczone niemal co do sekundy 46 minut.
Na czym wypada zawiesić ucho? Rytm, mający jazzowy wstęp i rozlewający się bas dostał kompana w postaci allschoolowego Gverilli, którego wysiłki rzetelnie dopełnił Kuba Karaś. Następujący od razu po nim Naszyjnik, wielkomiejski sentymental, sprawnie połączył zimnego Szczyla z rozedrganym, pokrzykującym Sariusem. Wyciągnięty z podziemia Koneser ogarnął pochmurny, przyciemniony bit do Powietrza półgębkiem, ale charakternie. Deliryczny Bonson może brzmieć w Pyk pyk jak facet, któremu wszystko jedno, lecz stilo broni się w quasi-trapowej fortecy. Połyskujący, mocny perkowo Platynowy Polaroid wyróżnia się na tle reszty, unosząc się lirycznie ponad dosłownością. I jest jeszcze Sobel w Drobnej zabawie, czujący gitarę elektryczną i obłaskawiający zaraźliwą linię melodyczną delikatnym wokalem.
Na tych produkcjach dobrze prezentują się gracze rozumiejący, iż chodzi o występowanie gościnne, nie gospodarzenie na czyimś podwórku. To Magiera rządzi, dobierając barwy głosów i sugerując zmiany kierunków, by dostać coś innego niż na co dzień. Zupełnie tak, jakby wszystko już przemielił sobie wcześniej w głowie. No i widział wyraźnie, jaki efekt chce uzyskać przy pomocy każdego z osobna. Na nieszczęście dla niego spora część graczy okazała się zbyt mało elastyczna, by mógł zmaterializować swoje wizje.
Magiera feat. Sobel – Drobna zabawa
Opór materii
Kto jak kto, ale Magiera nigdy nie potrzebował poklepywania po plecach i mówienia: dziś nie wyszło, jutro będzie lepiej. On wciąż dostarczył konkrety, przyłożył się do swojej producenckiej jak należy. Nie wrzucił uniwersalnych odrzutów z odmętu dysku, by panowie raperzy dali mu cokolwiek i podbili liczniki wyświetleń. Owszem, gdyby do części z nich bardziej się dopasował, pewnie wyszłoby troszkę lepiej, lecz czy doraźny, uzyskany w niezgodzie z samym sobą efekt byłby tego wart? Sprzedażowiec powie, że tak, na końcu chodzi mu o cyferki. Uczciwy artysta powinien mieć inne zdanie na ten temat.
Nawijacze nie są częścią, a całością problemu krążka FEAT. Czasami chodzi o to, że nie umieją bądź nie chcą nawet na chwilę wyjść z roli, jak chociażby Kukon i Malik Montana w narkotycznej, rozpędzonej Polityce czy Jetlagzi w przedziwnym brzmieniowo O tym. Niekiedy potencjalnie porządne zestawienia osobowe nie przynoszą niczego ciekawego przez bezpieczne rapowanie nie ze sobą, lecz obok siebie, jak trójca w oldschoolowym Na już czy czwórka w knajackim To nie są twoi (tu akurat mamy jeszcze na dokładkę zbyt mało Fokusa). Momentami wybory personalne są zbyt życzeniowe, gdy poważnie zastanowimy się nad obecnym poziomem MC’s. Mutujący Błysk zostałby pewnie hitem, gdyby oporządził go Tymek, nie Wiatr, a rozcykane MSW rozwadniają basicowi wersokleci.
Do rangi negatywnego symbolu urasta Całe życie uczą mnie kontroli, które niczym w soczewce skupia wszystko to, za co nie da się lubić sporej części wiadomego albumu. Zakładam, że pomysłodawca zaprosił Okiego, bo podobają mu się jego barwa głosu i energia, ale sorry, to nie jest wystarczające. Przeszarżowanie formalne, wata słowna, niezgrabność, nieuzasadnione napuszczenie, miałkość przemyśleń. Jeśli tym właśnie kończy się rzekome wpierdalanie całego serca w teksty, to strach pomyśleć, co byłoby, gdyby tego nie robił.
Magiera feat. Kukon, Malik Montana – Polityka
Nowy początek na końcu?
Dwa numery wydają się szczególnie ważne, jeśli chodzi o zmysł kompozycyjny Magiery, a także jego kolejny możliwy etap w grze. Pierwszy to trzeci w kolejności Hit the Road, gdzie w gościnę wpadli m.in. O.S.T.R. i Hades. Ten duet, choć lubiany przez całkiem sporą rzeszę odbiorców i nazywany przez niektórych legendarnym, nie był zazwyczaj szczególnie elektryzujący. Zbyt często zdarzały mu się babole tekstowe i niezręczności, które rzutowały na projekty. Tym razem wypadł za to przeciętnie, choć producent zrobił wiele, by ubarwić monotonię zestawienia raper/raper. Na pierwszy rzut ucha nic tu do niczego nie pasowało, na czele ze zwariowaną, jamującą końcówką. Ostatecznie jednak dostaliśmy ciekawy rytmicznie podkład, który lepiej zadziałałby jako instrumental.
To, co nie wyszło tuż przy wejściu, udało się tuż przed zatrzaśnięciem drzwi. Syf dostał bowiem kosmiczny, niespodziewany bit, niczym Lowpass na sterydach, a Miły poszedł jak po swoje. Zrobiło się świeżo. Przede wszystkim jednak Atezeciok znalazł lekarstwo na największą bolączkę całości, czyli brak wyobraźni w linijkach; to cholerne ciążenie ku ziemi, które w tym przypadku znamionuje tekstową niemoc, a nie ciekawe opisywanie rzeczywistości w konkretnych słowach.
Nie powiem, że jest to płyta straconych szans. Z pewnością reprezentant Wrocławia powinien się jednak zastanowić, na kogo może liczyć, gdy chce odbić stylistycznie od bieżączki. Albo raczej – czy naprawdę powinien trwonić cenny czas na twórców, którzy mają nieprzepuszczalne pancerze, czy może, po udanej współpracy z Miłym, poszukać kogoś głodnego i z nieco bardziej otwartą głową? Kultowy, wciąż rozwijający się artysta, który nawet samą okładką sugeruje łączenie starego i nowego, patrząc na tle sedesowca przed siebie w ciemnych oksach, ma prawo chcieć czegoś więcej niż tylko obecności. Ma prawo wymagać zaangażowania i zrozumienia dla swojego lotu.
Herod nigdy nie był młody, a Magiera chyba nigdy nie będzie stary. Szkoda tylko, że raperzy bywają bardzo niepomocni. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Wyga szuka nowego Zazwyczaj w […]
Obserwuj nas na instagramie: