Niedoprawiona papka – recenzja filmu „Venom 2: Carnage”
Obserwuj nas na instagramie:
Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czego oczekiwałem po drugiej części przygód Eddiego Brocka, któremu towarzyszy przybyły z kosmosu Venom. Jedynka wytyczyła raczej kurs na produkcję typu buddy, w której dwaj kumple przeżywają rozmaite przygody, a nie na coś utrzymanego w ciężkim, poważnym tonie (a szkoda). Element buddy movie został zachowany, ale zabrakło całej reszty.
Venom i jego relacje ze Spider-Manem
Podejrzewam, że spora część widzów, w tym także ja, pierwszy raz spotkała się Eddiem Brockiem i Venomem w kreskówce o Spider-Manie z 1994 roku. Chociaż był to serial przeznaczony raczej dla młodszej widowni, tak postać Venoma i jej wpływ najpierw na Petera Parkera, a później na Eddiego, robi na mnie wrażenie także dzisiaj. Nadal doskonale pamiętam scenę, kiedy Venom karmiący się nienawiścią dziennikarza do Pajączka, odgrażał się bohaterowi albo kiedy Eddie prowadził z symbiotem dialog za pomocą lustra w łazience. Nie obyło się także bez elementów komediowych, bo nadal bawi mnie scena, w której Venom jedzie ciężarówką i trąbi na Spider-Mana.
Tamten obraz przybysza z kosmosu utkwił mi w głowie na tyle, że kompletnie nie przyjmuję do wiadomości wersji z filmu Spider-Man 3. Pamiętny taniec Petera Parkera, który dziś jest obiektem wielu przeróbek, dziwny design i po prostu spłycony wątek sprawiły, że z jednego z najpoważniejszych przeciwników Pajączka, Venom stał się wymyślonym na szybko, generycznym złolem. Przechodząc już dalej, pierwszy film o przygodach Eddiego i symbiota był produkcją dość specyficzną. Pokazał, że Venom może funkcjonować bez Spider-Mana i w niektórych momentach po prostu dobrze pokazywał, jaki wpływ kosmita ma na swojego nosiciela. Nie obyło się także bez wielu wad, ale koniec końców był to moim zdaniem całkiem niezły popcorniak. Z drugą częścią sprawa ma się już nieco gorzej. Składniki na dobry film były: wykreowane już postaci Eddiego i Venoma, główni przeciwnicy w postaci Cletusa Kassady’ego i Carnage’a, udowodnienie, że uniwersum działa bez Parkera. Zabrakło szefa kuchni.
Maraton
Eddie i Venom dogadują się coraz gorzej. Przybyszowi z kosmosu nie podoba się podstawowa zasada ich wspólnego życia, narzucona przez jego nosiciela: nie jemy ludzi. Brock ma jednocześnie szansę rozpędzić swoją dziennikarską karierę za sprawą Cletusa Kassady’ego – osadzonego w więzieniu psychopaty i seryjnego mordercy, który upatrzył sobie Eddiego jako osobę odpowiednią do opowiedzenia swojej historii. Nieporozumienia na linii Eddie – Venom sprawiają, że Kassady staje się nosicielem symbiota i ucieka z więzienia.
Produkcja dość szybko rzuca nas w wir historii i to szybkie tempo towarzyszy widzom w zasadzie przez cały czas trwania filmu, co jest jedną z jego najpoważniejszych bolączek. Nie daje po prostu czasu na odpowiednie zaznajomienie się z postacią Kassady’ego i idzie na skróty, aby jak najszybciej odznaczyć poszczególne punkty z wprowadzenia postaci. Jest też w tym pewnie kwestia czasu trwania filmu, bo niecałe półtora godziny to zdecydowanie za mało.
Wewnętrzne problemy Venoma
Film dzieli się zazwyczaj na trzy akty, jednak Venom 2: Carnage w zasadzie kompletnie pomija środek całej historii i od przedstawienia problemu, od razu pędzi ku finałowi, nie dając jakiegokolwiek szerszego kontekstu czy fabularnego wypełnienia. Szkoda, bo oprócz historii, kompletnie zabija to potencjał postaci Kassady’ego i Carnage’a, sprowadzając tego drugiego tylko do większej i silniejszej wersji Venoma. Jest co prawda zarysowany i przedstawiony problem Cletusa oraz jego ukochanej. Film nawiązuje tu trochę do historii Bonnie & Clyde’a, co wydaje się być dość zabawne w kontekście tego, że Woody Harrelson, wcielający się w Kassady’ego, podobną rolą grał w Urodzonych mordercach. Podobnie jest z Eddiem i Annie, gdzie wątek ich relacji został potraktowany po macoszemu i jeśli mam być szczery, kompletnie mnie nie interesował.
Mimo mojej niechęci do takiego rozwiązania, na plus wypadła relacja Eddiego i Venoma. Przełożenie ich życia do ram komedii w zasadzie ciągnie ten film i jest jego najlepszym elementem. Obaj sobie dogryzają, kłócą się, ale kiedy trzeba, potrafią działać razem. Szkoda, że jest to jedyna zaleta scenariusza.
Tom Hardy i Venom to duet idealny
Dwie główne role przypadły oczywiście Tomowi Hardy’emu, który jest jednocześnie najjaśniejszym punktem spośród aktorskich kreacji w filmie. Rola Eddiego nie wymagała co prawda nie wiadomo jakich nakładów pracy, ale Hardy miał chyba po prostu frajdę prowadząc dialogi ze swoim kosmicznym alter-ego. Na tym w zasadzie kończy się to, co dobre, bo Woody Harrelson wypadł tak, jak się tego obawiałem. Aktor wczuł się chyba aż zbyt mocno i jego kreacja jest mocno przesadzona, często na granicy bardzo nieudanej groteski. O ile miałem z tyłu głowy poczucie, że Woody może jednak aż tak nie przeszarżuje, tak z każdą sekundą żałowałem, że w roli Kassady’ego nie obsadzono Camerona Monaghana, którego typowało wielu fanów. Podobnie sprawa ma się z Naomi Harris, która zagrała Frances Barrison, ukochaną Kassady’ego. Postać Annie miała w zasadzie jedynie epizodyczny występ i Michelle Williams zagrała, co miała zagrać. W produkcji gościnnie pojawiła się także Little Simz, która zagrała samą siebie.
Światełko nadziei zgasło
Poprawa w stosunku do Venoma objawia się w postaci efektów komputerowych, zwłaszcza w trakcie walk. Bolączką poprzedniej części był fakt, że w trakcie pojedynków Venoma i Riota nie do końca dało się ogarnąć, co w zasadzie dzieje się na ekranie. Druga część robi to mądrzej. Również design Carnage’a zasługuje na pochwałę, bo widać, że zostało mu poświęcone trochę pracy i moim zdaniem wyciśnięto maksimum, jak na te warunki.
Venom 2: Carnage mógł być całkiem niezłą przekąską, jednak film został stworzony jakby na kolanie. Za kamerą stał Andy Serkis (tak, ten Andy Serkis) i mam wrażenie, że aktor nie do końca ogarniał, co się dzieje. A przede wszystkim nie zauważył, że brakuje mu środka scenariusza. Po pierwszych napisach jest także dosyć ciekawa scena i wydaje mi się, że zamysłem twórców było tylko odhaczenie produkcji, całej historii i fabuły, aby tylko dojść do tej ostatniej minuty filmu. Szkoda, że Venom 2: Carnage miał w moim odczuciu ogromny potencjał, który został mocno pogrzebany, w efekcie czego, zamiast pięknego devolaya, zaserwowano nam rozmemłane, niezidentyfikowane coś.
Recenzja filmu powstała dzięki współpracy z siecią kin Cinema City, która umożliwiła udział w seansie.
Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czego oczekiwałem po drugiej części przygód Eddiego Brocka, któremu towarzyszy przybyły z kosmosu Venom. Jedynka wytyczyła raczej kurs na produkcję typu buddy, w której dwaj kumple przeżywają rozmaite przygody, a nie na coś utrzymanego w ciężkim, poważnym tonie (a szkoda). Element buddy movie został zachowany, ale zabrakło całej reszty. Zobacz także Co […]
Obserwuj nas na instagramie: