Oddech dla synaps. Recenzja albumu „LOWPASS”
Obserwuj nas na instagramie:
Czteroosobowy kolektyw LOWPASS znalazł niszę, której nikt jeszcze nie zagospodarował, po czym rozgościł się w niej po królewsku.
Efekt przemian
Domów bym na to nie stawiał, ale jednak mam całkiem spore przekonanie, że jeszcze parę lat temu, skład taki jak ten, nie wydałby płyty pod skrzydłami majorsa, tylko został undergroundową ciekawostką od kumatych dla kumatych. Ba, może w ogóle by nie powstał? Przecież lwia część lat 10. była czasem solistów, którzy dzięki tworzeniu muzyki i dopracowywaniu wizerunku stawali się coraz więksi i więksi. Ewentualne działanie w kilkuosobowych przedsięwzięciach w trakcie gremialnych prób związanych z przekonaniem słuchaczy o własnym self-made-maństwie uchodziło za robienie kreciej roboty PR-owi i wyświetleniom. No, polskiemu rapowi przytrafiły się też duety nazywane tu i ówdzie zespołami, ale to tylko wyjątki potwierdzające regułę. A taka UNDADASEA, skupiona bardziej na dobrej zabawie niż monetyzacji, w ogóle może uchodzić za błąd w rapowym ekosystemie.
Dopiero pod koniec dekady do głosu zaczęły dochodzić większe współprace, początkowo jako grupowe labele sumujące fanbase’y jego reprezentantów. Stąd był już oczywiście krok do nastania czasów super ekip, jak OIO, ale też przekonania, że nawet mniejsze, odpowiednio dopracowane składy mają rację bytu, bo tort jest wielopiętrowy. I jeszcze tylko obgryziony ze wszystkich stron, a nie pożarty.
LOWPASS – Jesteś bydłem (feat. Siles)
Mylenie tropów
Wypuszczenie takiego kawałka jak Jesteś bydłem musiało sprowokować komentarze. W końcu Miłemu często wypominano, że rapuje o niczym, za to działającego niszowo Marcelego Bobera brano za wiecznie zwieszonego introwertyka, który może nigdy nie wyjść poza swój bezpieczny świat. A tu proszę – wraz z Miroffem, Wują HZG i Silesem niespodziewanie pokazali światu spokojny track-manifest, komentujący sytuację w kraju i taki raczej łączący niż dzielący. Całe szczęście, że nie przemieliły go mainstreamowe, nieklejące kontekstów media, które w takich przypadkach szybko grają kartą „głosu pokolenia” . To była pierwsza zmyłka ze strony kwartetu.
Seriozność pierwszego singla została kilka miesięcy później skonfrontowana z Patrz jak tańczę, czyli trackiem do rozgrzewania parkietów, z cudownym feelingiem, funkowym pierwiastkiem i niemal rewiowym zaśpiewem Michała Szczygła. Dobra, fragment o jebaniu korporacyjnych lunchów jakoś tam wpisuje się w manifestową stylistykę, ale cała reszta świadczy o niczym nieskrępowanej radości tworzenia i bezpretensjonalności. Żadnego grzmienia, wygrażania palcem i załamywania rąk, tylko hawajskie koszule. To była zmyłka numer dwa.
Taneczny krok grupy LOWPASS zmienił się jednak w chód za sprawą utworu Idę z prawdą. Trzecia rzecz, po raz kolejny z innego kręgu. Raperzy niczym wyrwani ze snu w zadymionym pokoju, z wolna się rozpędzający. Na produkcji klimatyczny cykacz z charakterystyczną gitarą basową. Gdzieś w tle wspierające wszystko wokale CatchUpa i Michała Anioła. No to jak, kolejna zmyłka? Otóż nie, moi mili. To już uderzenie koncepcją w twarz.
LOWPASS – Idę z prawdą
Własny wszechświat
Ostatni przedpremierowy numer był przystawką, ten otwierający album – wyłożeniem kawy na ławę. Trudno zresztą, żeby było inaczej, gdy daje mu się tytuł Koncept. Tę kompozycję łatwo zamknąć w rzadko używanym w dziennikarskie rapowym słowie: piękna, ale jednak nieco to rozwińmy. Mamy tu bowiem do czynienia z aktem założycielskim lowpassowego uniwersum.
Bardziej niebiosa to, czy kosmos? Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Z pewnością jednak otwieracz przenosi w inny wymiar, z miarowym rytmem, nienachalnymi, trochę rozmytymi blipami i subtelnym basem. Gdy się chwilę w nim pobędzie, deklaracje dotyczące emocji, jako kompasu i bycia audiofilami, romantykami i czubami nabierają mocy. A im dalej w tę przestrzeń, tym w niej przyjemniej. Odrealnione produkcje są przestrzenne i nigdzie nie pędzą, dzięki czemu nie gniotą raperów, lecz dają im szansę nawinąć coś bez ciśnienia, a czasem wręcz pogadać. Zdarzają się też odstępstwa, jak choćby wspomniane wcześniej Patrz jak tańczę, ale też Cierpliwość, gdzie z miejsca wpada się w brytyjską, dopaminową pętlę czasową, by płynnie wejść w agresywniejsze tony albo przedziwny, niepokojący Pato Styl z głuchymi uderzeniami, szumami i ogólnym sznytem, który sugeruje, jak mógłby brzmieć Dziki Zachód, gdyby nie był na Ziemi, tylko na Marsie. Wciągająco, ale i odprężająco.
Najważniejsze jednak, że produkcja ani nie pachnie naftaliną, ani nie wchodzi w wizjonerskie, niekomunikatywne rejestry. Nie pod prąd, nie z nurtem, lecz w poprzek. Wielka robota.
LOWPASS – Patrz jak tańczę (feat. Michał Szczygieł)
Upaleni astronauci
Co najmniej od roku, czyli premiery Hot16Challenge Marcelego Bobera, wiadomo, że wspomniany i Miły ATZ stanowią dobrany duet i pod względem muzycznym i przyjacielskim. Można wręcz powiedzieć, że powstanie takiego krążka jak LOWPASS było tylko kwestią czasu. By tak się jednak stało, Atezeciok musiał się wyszaleć na solowym Czarnym Swingu, a Marceli nieco odtajać po przegapionej płycie Świat stanął na głowie. Już na pierwszy rzut ucha słychać, że obaj weszli w ten projekt z czystymi głowami. Tylko że bardzo szybko usmażyli je sobie na zielono.
Dobrze zresztą, że tak się stało, bo takie podkłady nie potrzebują krzykaczy, pieniaczy i gaduł. Wyważenie naprawdę jest w cenie. Tym oto sposobem możemy sobie posłuchać dwóch gości, którzy brzmią, jakby siedzieli na zadymionym kwadracie i komunikowali się ze sobą nie tyle pełnymi zdaniami, ile zbitkami skojarzeń z kalejdoskopu szybko przemykających myśli, z rzadka będąc wyrywanymi ze zwiechy. Czasem wpadają na coś całkiem błyskotliwego, czasem bliżej im do zwały, ale dajcie spokój, zawsze im o coś chodzi. Do tego życzyłbym sobie, żeby częściej polscy MC’s pisali teksty, które mają taką melodię słowa, a później rapowali je, grając głosem adekwatnie, a nie od rzeczy.
Żeby jednak przypadkiem gospodarze nie zagnieździli się za bardzo w fotelach, po ramieniu klepią ich goście. Paulina Przybysz wjechała cała na mięthowo, a jednocześnie zasugerowała w towarzystwie luzackiego Dr. Slaloma, że może być zaginioną członkinią Undy. Sobel wyjaśnił, co to znaczy być umęczonym, ale nie jęczącym na bicie. Olszak wygrał wszystko dwuwersem: „My to czyste niebo nad fabryką / A nasza miłość to już chyba pomnik z lastryko”. Otsochodzi ponownie wszedł na slamową drogę. A Peja? Żwawy, uważny i z opowieściowym zacięciem. Booking idealny.
Takimi płytami jak ta nie podbija się list sprzedaży ani tym bardziej serwisów streamingowych, nawet jeśli czuwa nad nimi duża wytwórnia. Zamiast więc rozdmuchiwać podsumowanie, na koniec krótki apel: po prostu przesłuchajcie ten krążek. A jak się spodoba – katujcie. Takim projektom zawsze przydaje się tego typu mecenat.
Czteroosobowy kolektyw LOWPASS znalazł niszę, której nikt jeszcze nie zagospodarował, po czym rozgościł się w niej po królewsku. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Efekt przemian Domów bym na to […]
Obserwuj nas na instagramie: