Tam, gdzie Disney łączy się z Foo Fighters i światem westernów, zrodziła się Lola Marsh [wywiad]
Obserwuj nas na instagramie:
Co może powstać z połączenia inspiracji Foo Fighters, światem Disneya i szczyptą westernów? Lola Marsh – izraelski zespół, który z Polską łączy więcej niż mogłoby się wydawać. Poznajcie ich!
Lola Marsh lepsi od The Cure i Florence and the Machine
Ten izraelski duet, tworzony przez Yael Cohen oraz Gila Landau, odkryłam w 2019 roku podczas czeskiego festiwalu Colours of Ostrava. Artyści wraz ze swoim zespołem zagrali tam fenomenalny koncert, który zapadł w mojej głowie najsilniej na tle całego line-upu wydarzenia, w którym widniały również takie nazwy jak The Cure, Florence and the Machine, Years & Years, Ólafur Arnalds i wielu innych. Co tak bardzo ujęło mnie w tym izraelskim duecie?
Zobacz również: 7 nieoczywistych, najlepszych koncertów na festiwalu Colours of Ostrava 2019
Pomijając fakt, że wokalistka zespołu wygląda jak Penelope Cruz sceny muzycznej i absolutnie ujmuje swoją personą już od pierwszych sekund, kiedy staje na scenie, Lola Marsh to miks wszystkiego, co w muzyce dotyka moich najczulszych strun — balladowej melancholii, delikatnych, wrażliwych brzmień, ale jednocześnie niezwykłej, stadionowej wręcz energii scenicznej, która porywa tłumy.
Lola Marsh – Only For A Moment, posłuchaj!
Lola Marsh z nowym albumem na dwóch koncertach w Polsce
W Ostrawie zespół prezentował dopiero swój debiut, ale w międzyczasie ukazał się ich drugi album — Someday tommorow maybe, który jest nie tyle kontynuacją działań przedsięwziętych na debiucie duetu, a przypieczętowaniem kunsztu Loli Marsh i tego, że mamy do czynienia z absolutnym, muzycznym fenomenem wyłamującym się spoza gatunkowych ram. Pandemia wstrzymała działania promocyjne wokół tego albumu, ale zespół w końcu wraca na koncertowy szlak. Ich europejską trasę zainaugurują dwa koncerty w Polsce — 20 kwietnia 2022 roku w Warszawie (klub Niebo) oraz dzień później, 21 kwietnia we Wrocławiu (Stary Klasztor). Nie może Was tam zabraknąć!
Zobacz również: Lola Marsh na dwóch koncertach w Polsce
Lola Marsh — wywiad
Kilka dni temu udało mi się zdzwonić z Yael i Gilem, aby porozmawiać zarówno o ich nadchodzących koncertach, najnowszym albumie oraz tym, o którym świat jeszcze nie wie, a który nadchodzi coraz większymi krokami, ale też o sytuacji na świecie. Choć finał tej rozmowy nie wybrzmiewa zbyt optymistycznie, to spędziliśmy w swoim towarzystwie przeurocze pół godziny! Oto efekty:
Weronika Szymańska, Rytmy.pl: Lada chwila rozpoczynacie trasę koncertową, która wystartuje w Polsce. Do tej pory nie byliście tu częstymi gośćmi. Jakie emocje towarzyszą Wam wobec tego?
Yael: Jestem niezwykle podekscytowana! W zasadzie to wracamy do Polski, bo właśnie kręciliśmy teledysk w Warszawie. Poszliśmy wtedy do naprawdę fajnego baru. Pamiętasz, Gil, jak się nazywał?
Gil: Nie pamiętam, ale to był super wyjazd! Pyszne jedzenie, mili ludzie… Niestety nie wiem, czy tym razem będziemy mieli czas, żeby pójść do tego baru jeszcze raz.
Yael: Tak, zazwyczaj widzimy tylko miejsce koncertu, hotel i lotnisko…
Gil: No i ludzi, którzy przychodzą na koncerty – to najważniejsze!
(Myśl o barze, w którym byli, nie daje Yael spokoju)
Yael: Naprzeciwko była chyba restauracja o nazwie Tel Aviv…
Gil: Beirut!
Yael: Tak, byliśmy w Beirucie!
Gil: Ha! Znamy Warszawę, co?
Lepiej niż ja! Jeździcie sporo po świecie, bo nie tylko po Azji czy Europie, ale również po Stanach, więc spotykacie się z różnymi kulturami i gustami muzycznymi. Doświadczyliście odmiennych reakcji na Waszą muzykę w zależności od różnych miejsc na świecie?
Yael: Absolutnie! Nawet wewnątrz państw.
Gil: Co więcej — nawet w samym Izraelu! Ludzie, którzy mieszkają na przedmieściach, reagują na muzykę w zupełnie inny sposób niż ludzie, którzy mieszkają w głównych, dużych metropoliach. W zasadzie każde miasto jest zupełnie inne.
Yael: Mentalność ich mieszkańców jest inna i bardzo mi się to podoba. Występowanie niemal każdego wieczoru przed publicznością z zupełnie inną energią nadaje temu, co robimy, dynamizmu. To wszystko czyni życie w trasie niezwykle interesującą, wyjątkową przygodą. Nigdy nie jest tak samo!
Debiutanckie przewrażliwienie, czyli 7 gitar i 24 wersje jednej piosenki
Pierwszy album zawsze jest swego rodzaju autoprezentacją, a co dało Wam wydanie tego drugiego? Praca nad nim zmieniła coś w Was jako artystach?
Yael: Myślę, że na pierwszym albumie byliśmy zdenerwowani, bardzo dramatyzowaliśmy…
Gil: Nawet więcej — na pierwszym albumie byłem autentycznie przerażony. Pamiętam, że kiedy chcieliśmy nagrać do piosenki gitarę akustyczną, to przynieśliśmy chyba z siedem różnych gitar, żeby wypróbować wszystkie. Zanim zaczęliśmy nagrywać Remember Roses, nasz przyjaciel, Daniel, powiedział, że przecież nie potrzebujemy tego wszystkiego, ale nie posłuchaliśmy go (śmiech).
Yael: Bardzo chcieliśmy spróbować wszystkiego. Ostatecznie mieliśmy multum wersji piosenek. Na przykład Wishing Girl miała na pewno ponad 20.
Gil: Dokładnie 24. Bawiliśmy się tym wszystkim i próbowaliśmy różnych rzeczy, byliśmy też jeszcze bardzo młodzi. Myślę, że właśnie to jest wyjątkowe w debiutowaniu. Z kolei przy drugim albumie byliśmy już bardziej skoncentrowani i wiedzieliśmy, czego chcemy. To trochę tak jak z dziećmi – popełniasz wszystkie błędy przy pierwszym, ale to zawsze będzie ten wyjątkowy dzieciak. Przy drugim już się tyle nie zastanawiasz, nie robisz researchu wszystkich szkół w mieście, tylko posyłasz go tam, gdzie pracuje nauczyciel, którego lubisz.
Yael: Myślę, że pracowanie nad drugim albumem było dla nas przede wszystkim zdrowsze. Zaczęliśmy bardziej kontrolować swoje emocje i ekscytacje, nie błądziliśmy już tak.
Gil: Dużo nagrywaliśmy też w moim domowym studiu, co bardzo ułatwiło cały proces. Przy pierwszym albumie, gdy nagraliśmy cokolwiek w moim domowym studiu, myśleliśmy sobie – spoko, ale musimy pójść do fajnego studia i nagrać to porządnie. Przy drugim albumie wiedzieliśmy już, że nieważne gdzie nagrywamy, skoro brzmi to dobrze!
Lola Marsh – Wishing Girl, posłuchaj!
Pandemiczna płodność Loli Marsh, czyli nowy album już niedługo!
Pandemia przerwała promocję albumu Someday Tomorrow Maybe. Teraz, po dwóch latach, wracacie na trasę promującą ten materiał. Jest on dla Was wciąż aktualny, czy muzycznie jesteście już w innym miejscu?
Yael: To dobre pytanie. Tak naprawdę nie mieliśmy zbyt wiele czasu na koncertowanie z tym materiałem, a podczas pandemii napisaliśmy wiele nowych piosenek. Właściwie to napisaliśmy cały nowy album, który jest już prawie gotowy. Oczywiście na tej trasie wystąpimy jeszcze z albumem, który wydaliśmy przed pandemią.
Gil: Kto wie, być może damy zajawkę kilku nowych piosenek… Ale wracając do pytania – na koncertach wykonujemy nawet utwory, które napisaliśmy około dziesięciu lat temu. Mimo upływu lat, gdy je gramy, na scenie i wśród publiczności pojawia się szczególna energia… To naprawdę niesamowite. Gramy na przykład She’s a Rainbow z naszego debiutanckiego albumu – uwielbiam tę piosenkę!
Yael: Jest w niej taki moment, w którym Gil i ja patrzymy na siebie, i wiemy, że to jest to – dzieje się coś magicznego. Tak to chyba wygląda — artyści zawsze mają jakieś stare piosenki, które będą grać już zawsze.
Gil: Przede wszystkim, niezależnie od setlisty, bardzo chcemy znów ruszyć w trasę, zobaczyć publiczność pod sceną, odwiedzić miejsca, w których nie byliśmy przez długi czas. To nasze życie, nasza rutyna.
Nowa Lola Marsh po staremu
Widziałam post na Waszym Facebooku, w którym napisaliście “Nowy album będzie…” i tu mamy pięć emotek: wzruszoną, serce, ogień, śmieszną minę i łuk ze strzałą. Jak powinniśmy to odczytywać?
Yael: Wow. Jesteś jak Sherlock Holmes (śmiech)!
Na tym polega moja praca!
Yael: Nowy album to mieszanka kilku motywów. Przez ten okres czasu, kiedy świat niemal całkowicie się zamknął, czuliśmy się bardzo… porzuceni? Czuliśmy, że wszystko, co zbudowaliśmy, przepadło.
Gil: To był czas ogromnego niepokoju.
Yael: Dopiero co wydaliśmy album, chcieliśmy ruszyć z nim w trasę koncertową po całej Europie, która była zresztą wyprzedana. Udało nam się zagrać zaledwie siedem koncertów, po czym wróciliśmy do domów na kwarantannę. Zdecydowaliśmy wtedy, że skoro nie możemy koncertować, w zasadzie nie możemy zrobić nic, to wykorzystamy ten czas, żeby nagrać nowy album. Na szczęście, mimo okropnego czasu, inspiracji nie brakowało. Mamy na tym albumie wiele piosenek o tym, jak się wtedy czuliśmy. To album o nas, próbujących przetrwać ten naprawdę dziwny czas.
Gil: Daj im najpierw usłyszeć ten album (śmiech)!
Yael: Racja! Dodam tylko, że ponieważ jesteśmy romantycznymi ludźmi, będzie tam również kilka romantycznych, nostalgicznych piosenek. Czyli w zasadzie typowe “Lola Marsh vibes”.
Słyszę „Lola Marsh vibes” i od razu wiem, że już uwielbiam te piosenki!
Gil: Czuję, że ten album jest przede wszystkim niezwykle szczery. Włożyliśmy w niego całe swoje serca. Oczywiście, zrobiliśmy to również na poprzednim albumie, ale przy tym czuję to wyjątkowo intensywnie. Jak sama widzisz, jesteśmy aktualnie bardzo zaangażowani w cały ten proces. Ciągle słuchamy miksów, chodzimy dogrywać jakieś ostatnie rzeczy…
Yael: Pewnie nawet podczas trasy będziemy odsłuchiwać miksów. Muszę zabrać jakieś dobre słuchawki…
Foo Fighters + Disney + western = Lola Marsh
Waszą muzykę można w skrócie nazwać indie-popową, ale włożenie Was do jednej szufladki jest naprawdę trudne. Jak już ustaliliśmy, w Waszym brzmieniu głównie słychać melancholię, melodyjność i folkowość, ale czerpiecie nawet nieco z westernowych brzmień. Z kolei kiedy widziałam Was na żywo podczas festiwalu Colors of Ostrava, na scenie był totalny rock’and’roll! Któraś z tych Waszych brzmieniowych odsłon jest Wam szczególnie bliska?
Gil: Pierwsze, co połączyło mnie i Yaeli to Foo Fighters i Disney, więc wiesz… Myślę, że ten mix można wyczuć w naszych albumach i na naszych koncertach. Jesteśmy bardzo zróżnicowani i eksplorujemy wiele gatunków. Fajnie jest nagrać piosenkę w klimacie Disneya, a potem uczynić ją bardziej rockandrollową podczas występu na żywo. To dla nas niezwykle odświeżające, myślę, że dla publiczności również.
No właśnie, wiem, że ten czynnik filmowy jest dla Was bardzo istotny. To jest coś, co mieliście w sobie zawsze, czy pojawiło się, dopiero gdy zaczęliście tworzyć muzykę razem?
Yael: Myślę, że jedno i drugie. Jako dziecko oglądałam z rodziną mnóstwo filmów. Szczególną więź miałam z moim tatą, z którym oglądaliśmy wiele westernów. Siadaliśmy potem z gitarą i próbowaliśmy odgadnąć akordy, żeby móc zagrać muzykę z filmu. Dużo też gwizdaliśmy. Myślę, że jako Lola Marsh mamy w sobie coś bardzo filmowego.
Gil: Od pierwszego spotkania mamy tak, że gdy piszemy razem muzykę, sporo sobie wizualizujemy. Niekoniecznie konkretną scenę czy film, ale na przykład zaczynam grać trzy akordy i wtedy Yaeli mówi: “Wow, widzę pustynię”…
Yael: Ale często jest też tak, że Gil zaczyna coś grać, a mi to przypomina konkretną scenę i pokazuję mu film z lat sześćdziesiątych, który oglądałam z tatą i to inspiruje nas do kolejnych rzeczy.
Razem, choć osobno
Zaczynaliście jako współpracownicy, ale z czasem Wasza relacja zmieniła się w romantyczną. Z perspektywy czasu myślicie, że to pomogło, czy może w jakiś sposób zaszkodziło Waszej twórczości? Wiecie, work-life balance, przynoszenie pracy do domu i na odwrót…
(przyznaję – nie wiedziałam, że Yaeli i Gil nie są już razem, w związku z czym moje pytanie wywołało ironiczną próbę wyparcia tego okresu ich życia, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ich miłosne perturbacje w żaden sposób nie wpłynęły na to, jak świetnymi kumplami są nadal dla siebie)
Gil: To pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy ktoś zadaje pytanie o nasz związek. Czuję, jakbyśmy mówili o jakiejś zamierzchłej historii (śmiech).
Yael: Kiedy to było… Wieki temu!
Gil: W zasadzie to nie wiem, o czym mówisz!
Yael: Byliśmy razem?! Co… Kiedy?
Wybacz, ale to dla nas dość zabawne, bo dziś jesteśmy zdecydowane bardziej kolegami i członkami zespołu niż, no wiesz… Oczywiście, tak jak mówisz, zabieraliśmy muzykę do domu i cały czas nad nią pracowaliśmy. W końcu zdecydowaliśmy, że nie jesteśmy dobrzy w byciu parą, ale nadal chcieliśmy tworzyć zespół. Myślę, że mimo wszystko to pomogło naszej muzyce.
Gil: Hmm, nie byłbym taki pewny… Myślę, że we wszystkim są zarówno plusy jak i minusy. To, że zabieraliśmy muzykę do domu, z jednej strony było dobre, a z drugiej naprawdę złe, bo nie potrafiliśmy tego rozdzielić. Teraz zoomujemy z Tobą i czujemy się w tym dobrze. Jestem wdzięczny za tamten czas.
Yael: Myślę, że każdy z nas znalazł równowagę. Jesteśmy w różnych domach, z różnymi ludźmi i przede wszystkim czujemy, że życiowo jesteśmy w dobrym miejscu. Nie zapominamy jednak o tym, że odbyliśmy wspólnie naprawdę długą podróż i właściwie mamy o tym nawet kilka piosenek. Bardzo ważne było dla nas znalezienie właściwego miejsca, w którym moglibyśmy być razem, ale oddzielnie. Właśnie w tym miejscu jesteśmy. Zajęło nam to trochę czasu, ale jestem z nas bardzo dumna.
Koniec końców Lola Marsh nadal istnieje. To chyba najważniejsze…
Yael: Dokładnie. To bardzo dziwne mówić o swoich byłych, ale nie ma co – Gil jesteś moim byłym! O mój Boże (śmiech)!
Zazwyczaj nie chce się pracować ze swoim byłym, ale tak naprawdę nie potrafię mówić o Gilu jak o moim byłym. Nie definiujemy tego w ten sposób.
Przyśpieszony kurs historii muzyki izraelskiej
Czy Wasze pochodzenie ma jakiś wpływ na muzykę, którą tworzycie? Co prawda nie słychać tego zbyt wiele w Waszej muzyce, ale może jest coś, co jednak w jakiś sposób inspiruje Was w lokalnych, etnicznych brzmieniach?
Gil: Wszystko nas inspiruje, naprawdę. Sposób, w jaki wstajemy rano, nasi przyjaciele, to, gdzie się urodziliśmy, gdzie mieszkamy, dokąd podróżujemy… Nie potrafię wskazać konkretnie, że “w tym utworze zainspirowałem się żydowską piosenką, którą śpiewał mi mój ojciec”. Wszystko wpływa na to, co i jak to robimy.
Yael: Myślę, że cały czas mamy to gdzieś z tyłu głowy. Ja uwielbiam starszych izraelskich piosenkarzy, uważam, że mieli coś specyficznego w głosie i czuję, że w jakimś stopniu również to mam, ale gdy nie znasz artystów, których mam na myśli, to pewnie nie będziesz w stanie tego usłyszeć. W każdym razie z pewnością mamy coś z naszych korzeni, bo to po prostu naturalnie w nas jest. Mimo że na co dzień słuchamy wielu różnych gatunków muzyki.
Gil: Wychowałem się na muzyce, którą mieliśmy w Izraelu w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Warto jednak zauważyć, że główny wpływ na te brzmienia miały inne państwa, jak Ameryka, Wielka Brytania, Francja, Rosja, a nawet Polska. W tamtych czasach przyjechało tu wielu ludzi z różnych krajów świata, więc trudno w konkretny sposób określić nasze lokalne brzmienie. To w zasadzie mix wielu kultur.
A jak dziś wygląda izraelski rynek muzyczny? Jest bardziej lokalny czy macie wiele światowych gwiazd?
Yael: Mamy jedno i drugie, zarówno lokalną scenę, i reprezentantów wielu gatunków, od hip-hopu, popu po folk czy muzykę tradycyjną, ale mamy też kilku artystów, którzy odnieśli sukces za granicą, np. Asaf Avidan czy Yael Naim.
Gil: I Dennis Lloyd! Ale większość artystów działa jednak w Izraelu. To, na co chciałbym zwrócić szczególną uwagę, to że mamy tu wspaniałych muzyków, najlepszych, jakich znam. Potrafią zagrać wszystko! Muzyka, którą ludzie tutaj robią, jest niesamowita, powinnaś jej posłuchać!
No to szybka lekcja muzyki — polećcie mi kogoś wartego uwagi z Waszego kraju.
Gil: Arik Einstein — oldschool, ale lubię go. Zawsze polecamy też Tomera Yeshayahu.
Yael: Zohar Argov, to też oldschool, ale inny gatunek. I Eviatar Banai!
Lola Marsh o wojnie w Ukrainie: “Świat musi zareagować!”
Zapisane! Jakiś czas temu kręciliście teledyski do Only for a moment i Echoes w Kijowie, z pewnością poznaliście tam wielu znakomitych Ukraińców. Dziś w Ukrainie jest wojna, dzieją się straszne rzeczy, dochodzi do ludobójstwa…
(nie zdążyłam nawet dokończyć pytania)
Gil: Zatrzymać wojnę!
Yael: Mam kontakt z całą ukraińską ekipą, z którą pracowaliśmy. Reżyser tych teledysków musiał uciekać. Wielu z naszych tamtejszych przyjaciół opowiadało mi straszne rzeczy, to wszystko śni mi się po nocach… To jest tak popieprzone. Jestem strasznie smutna, a jednocześnie wściekła. Kiedy byliśmy ostatnio w Warszawie, siedziałam w restauracji, gdzie kelnerem był uchodźca z Kijowa. Opowiadał mi, co przeżył i miał łzy w oczach. Ja myślałam tylko: „cholera, co my tak naprawdę możemy dla tych ludzi zrobić?”
Polacy bardzo się zmobilizowali, wielu przyjęło uchodźców do swoich domów. Niemniej, nie mieści mi się to w głowie. Wiecie… Żyjemy swoim życiem, mamy jakieś cele, marzenia, które realizujemy dzień po dniu i nagle jeden człowiek gdzieś na świecie podejmuje decyzję, która rujnuje całą naszą rzeczywistość…
Yael: Niszczy tak wiele żyć… Mam nadzieję, że przywódcy innych krajów na świecie w końcu się obudzą. Wiem, że to pewnie bardzo trudne do zrobienia, ale, kurwa mać… To jest wojna. Zbrodnie wojenne dzieją się na naszych oczach, a cały świat tylko patrzy i nic nie robi. Ludzie tylko piszą: “Och, jesteśmy tacy smutni”… Mi też jest smutno i też nie wiem co robić, ale coś powinno się wydarzyć. Świat musi zareagować!
Gil: Eh, miejmy nadzieję, że ten koszmar szybko się skończy…
Co może powstać z połączenia inspiracji Foo Fighters, światem Disneya i szczyptą westernów? Lola Marsh – izraelski zespół, który z Polską łączy więcej niż mogłoby się wydawać. Poznajcie ich! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]
Obserwuj nas na instagramie: