Maarten Devoldere (fot. Titus Simoens)

Warhaus: „Potrzebowałem, żeby ktoś złamał mi serce” [wywiad]

Obserwuj nas na instagramie:

Porozmawialiśmy z Maartenem Devoldere’em, znanym z grupy Balthazar, który po raz kolejny przyjechał do Polski ze swoim projektem Warhaus.

Z potrzeby złamanego serca

Muzyka Warhaus trafiła w naszym kraju na podatny grunt – solowy projekt Maartena Devoldere’a ma tu mnóstwo fanów, co widać było też na koncercie w warszawskim klubie Niebo. Bilety wyprzedały się na pniu, sala pękała w szwach, a refreny śpiewane były przez dziesiątki gardeł. Kilka godzin wcześniej udało nam się porozmawiać z Maartenem. Pytaliśmy go o najnowszy, trzeci już album Warhaus: Ha Ha Heartbreak, który powstał z potrzeby złamanego serca. Aby go nagrać, artysta zaszył się na jakiś czas w sycylijskim Palermo i przeszedł długą drogę – od kompletnej rozsypki, po pełną akceptację.

Warhaus wywiad
fot. Titus Simoens

Jaki masz stosunek do Polski i polskich fanów? Twój solowy projekt został tu pokochany praktycznie od razu – mówię o tym, co działo się na Opole Songwriters Festival w 2017 roku.

Maarten Devoldere (Warhaus): To prawda. Od momentu, gdy tylko wyszła pierwsza płyta Warhaus, zostaliśmy tu bardzo ciepło przyjęci. Pamiętam, że udzielałem wtedy wywiadów w wielu różnych krajach, ale to tutaj ustawiała się do mnie kolejka dziennikarzy – przez całe trzy dni, kiedy tu byliśmy, zainteresowanie prasy było ogromne. Było to super miłe. Jest coś w muzyce Warhaus, co rezonuje z polską kulturą. Coś podświadomego. Podnosi mnie to na duchu. Tak samo dzisiejszy koncert – wyprzedał się w mgnieniu oka. To dla nas szaleństwo i przemiły gest.

Mam do ciebie niecodzienne pytanie dotyczące nowej płyty Warhaus. Nosi ona tytuł Ha Ha Heartbreak. To bardzo podobnie, jak płyta Kings of Leon Aha Shake Heartbreak sprzed kilkunastu lat. Zawsze zastanawiam się, czy muzycy nie analizują takich podobieństw i nie boją się ewentualnych porównań.

Ktoś inny mi o tym powiedział już po wydaniu mojego albumu (śmiech). Ale ja nie znałem tej płyty Kings of Leon, więc nie ma mowy o żadnym hołdzie czy czymkolwiek. To raczej zbieg okoliczności. Miałem pomysł na płytę o rozstaniu i złamanym sercu, chciałem to zawrzeć także w tytule, więc nie zdziwiło mnie, że istnieje już podobny. Motyw bycia rzuconym to w końcu jedna z najbardziej banalnych klisz w popkulturze. Choć zawsze jest w tym jakaś tajemnica. Ludzie pytają mnie, dlaczego chciałem nagrać tego typu album. Opowiadam: bo rozstania przychodzą znienacka, nie planujesz ich, nie wybierasz, po prostu ci się przydarzają. I wtedy chcesz wypełnić czymś tę próżnię. Na przykład piosenkami. To coś, co zawsze działa (śmiech).

Nowy rozdział w twoim życiu, ale myślisz, że także w twojej twórczości?

Tak, mam 35 lat i myślę, że potrzebowałem takiej płyty, aby dorosnąć artystycznie. To w pewnym sensie automatyczny proces – dojrzewasz nie tylko jako człowiek, ale i muzyk, zbierasz nowe inspiracje, zmienia się twoje muzyczne DNA. Nie miałem planu zrobienia czegoś innego czy przełomowego. Tak naprawdę miałem w głowie kameralny album ze smyczkami, ale finalnie wyszło coś, co diametralnie różni się od dwóch pierwszych płyt. Ale pamiętajmy też, że od ostatniego albumu minęło aż 5 lat.

Chyba nigdy wcześniej nie nagrywałeś aż tak popowej muzyki. Pełno tu piosenek, które idealnie wybrzmiałyby w radiu.

Chciałem nagrać coś romantycznego, wzorować się na mistrzach sprzed lat, ubrać moje uczucia w piękne melodie. Ale nie chciałem też, żeby ta muzyka była smutna, żeby ludzie widzieli, jak płaczę (śmiech). Uważam, że w rozstaniach jest coś orzeźwiającego. To jakby moment, który następuje po wielkim smutku, kiedy zakładasz najlepsze ciuchy albo nakładasz makijaż, wychodzisz z przyjaciółmi i świetnie się bawisz. Tak samo jest, kiedy piszesz o tym piosenki – musisz poczuć tę przemianę, założyć pewien kostium, nabrać pewności siebie.

Warhaus wywiad
fot. Titus Simoens

Myślisz, że rozstanie to obowiązkowy element formacyjny? Nie da się być w pełni człowiekiem, jeśli nikt nigdy cię nie rzucił?

Tak, zgadzam się z tym, jest w tym dużo prawdy. W swoim życiu wchodziłem w kolejne związki, jeden po drugim, poznawałem nowe kobiety i to ja byłem zwykle osobą, która mówiła: „odchodzę, zakochałem się w kimś innym”. Chyba naprawdę potrzebowałem, żeby ktoś złamał mi serce. Teraz jestem w nowej relacji i cały czas myślę, że muszę wykonywać kolejne ruchy bardzo powoli i ostrożnie, bo przecież ona może mnie zostawić! (śmiech). Do tej pory byłem chyba bardzo rozpuszczonym człowiekiem. Tamta sytuacja dała mi nauczkę.

Podobno koncept tej płyty powstał we Włoszech. Czy dużo jest na niej śródziemnomorskich inspiracji?

To skomplikowane. Bo z jednej strony powiedziałbym, że nie – pojechałem do Palermo tylko dlatego, że mój znajomy doradził mi to miejsce. Kupiłem więc bilet, a potem… nie wychodziłem praktycznie z pokoju hotelowego i pracowałem nad płytą. Totalnie mnie to pochłonęło i w ogóle nie rozglądałem się po okolicy. Tylko ja i moja muzyka. W ogóle nie zwiedziłem Palermo, wychodziłem tylko na pizzę albo do sklepu. Rok później wybrałem się tam znowu i zabrałem ze sobą przyjaciół. Uznałem, że skoro to tam napisałem ten materiał, muszę zrobić też w Palermo zdjęcia i nagrać teledysk. I dopiero wtedy dotarło do mnie, jak tam jest pięknie. Zrozumiałem też, że między moją płytą a tym miejscem istnieją liczne podobieństwa. To dostojne, romantyczne, stare europejskie miasto, w którym jest też sporo nostalgii, a farba odpada płatami ze ścian budynków. W mojej muzyce jest coś podobnego. Może więc przy komponowaniu zadziałała moja podświadomość…

Czy podczas pracy nad Ha Ha Heartbreak inspirowałeś się innymi artystami? Słyszę tu dużo nowego dla ciebie basowego groove’u.

Nigdy nie słucham muzyki, kiedy nagrywam czy komponuję. Ale czasem, kiedy na przykład gotuję, włączam sobie Curtis Mayfielda czy Marvina Gaye’a. Może to wpływy ich nagrań!

Jesteś porównywany do kilku muzyków, np. Leonarda Cohena. Przeszkadza ci to?

Niezbyt się tym przejmuję. Mam swoich idoli, klasycznych songwriterów, jak właśnie Cohen, czy Bob Dylan, Lou Reed, David Bowie lub Serge Gainsbourg. Mieli na mnie ogromny wpływ – kiedy byłem młody słuchałem ich ciągle. I na pewno można to odnaleźć w moim sposobie pisania piosenek czy śpiewania, ale opinia innych niespecjalnie mnie interesuje. O, mówią jeszcze czasem, że brzmię jak Tom Waits. A ja odpowiadam: niech będzie, dopóki nikt nie zarzuca mi bezpośredniego kopiowania, to jest to dla mnie OK. W końcu każdy artysta odnajduje swój własny głos dzięki znanym inspiracjom.

Sprawiasz wrażenie muzyka, który mocno czerpie z klasyki – nie tylko muzycznie, ale też estetycznie. I takiego, któremu nigdzie się nie spieszy. Widać to np. w klipie do Time Bomb – te wszystkie kolory, kształty, architektura. Dlatego bardzo zastanawia mnie, jak odnajdujesz się w czasach, w których rządzą TikTok, media społecznościowe i algorytmy.

No tak, nie ma mnie w social media. I nie dlatego, że jestem jakoś bardzo przeciwko nim, ale dlatego, że nie mam czasu. Po prostu chcę nagrywać muzykę. Ale kocham Spotify. Głównie dlatego, że jestem strasznym bałaganiarzem, nie dbam o rzeczy, gubię winyle, a płyty CD łamią się w moich rękach (śmiech). Więc w tym sensie jestem dość współczesny – słucham na telefonie, piszę na laptopie. Wiem, mało to romantyczne, ale dzięki temu mogę robić to wszędzie.

Starasz się śledzić to, czego słuchają dziś nastolatki? Być na czasie, także jako twórca?

Szczerze mówiąc to nie przejmuję się nowinkami czy muzyczną ewolucją. Słucham czasem nowości i jak coś jest na poziomie, to samo się obroni. Jeśli twoja muzyka jest dobra, to zawsze znajdzie odbiorców. Nie będę kalkulował, nie potrzebuję sali koncertowej wypełnionej samymi nastolatkami. Mam trzydzieści parę lat i byłbym głupi, gdybym w wieku 40 lat kombinował, jak nagrywać muzykę pod 20-latków.

Warhaus wywiad
fot. Titus Simoens

Porozmawialiśmy z Maartenem Devoldere’em, znanym z grupy Balthazar, który po raz kolejny przyjechał do Polski ze swoim projektem Warhaus. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Z potrzeby złamanego serca Muzyka […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →