Stara szkoła stoi sztywno z gardą. Ero – „Eroizm” [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
Ero, zwany dawniej królem gościnnych występów, zaatakował drugą długogrającą solówką. Pierwsza pokryła się platyną i wzbudziła zachwyty niemal wszystkich możliwych krytyków. Druga – łagodnie mówiąc – nie ustępuje poziomem swojej poprzedniczce.
Nowa klasyka
Na pierwszy rzut oka (czy może raczej ucha) mogłoby się wydawać, że wszystko, co Ero zawarł na nowej solowej płycie, już słyszeliśmy. Przecież patenty, które wziął na warsztat, były przerabiane w rapie setki, jeśli nie tysiące razy. Teksty traktujące o drodze od zera do bohatera, wyliczające zasady własnego systemu wartości i mówiące o oddaniu względem przyjaciół – również. Orędownicy nowej szkoły mogą zakrzyknąć, że trueschool to nuda, powtarzalność i brak innowacyjności. Tylko że tenże trueschool jest jak dobra pętla w bicie. Ta może być odtwarzana kolejny i kolejny raz, ale jeśli jest dobra, to za każdym razem będzie uderzać tak samo mocno jak za pierwszym. I tak właśnie jest z Erosem na drugim solo.
Już we wstępie raper sygnalizuje słuchaczowi, że ten obcuje z wyjątkowym albumem. Po krótkim intrze zrzuca Bombę, łącząc na bicie siły JWP i WSRH. To niewątpliwie jeden z najmocniejszych i najbardziej bezwzględnych bangerów wydanych w tym roku. Dzięki pierwszej połowie krążka upewniamy się także w tym, że mamy do czynienia z eklektycznym wydawnictwem, bo choćby Nie błyszczę przykładem prezentuje zupełnie inny klimat. Tym razem Ero, bardziej introwertyczny niż dotychczas, zaprasza nas do swojego świata wewnętrznego. Eroizm, co da się wywnioskować z poprzednich zdań, jest wspaniale wyważony. Intensywne karkołamacze przeplatają się ze spokojniejszymi piosenkami. Gospodarz co rusz popisuje się swoimi skillsami, ale potrafi też zwolnić i dostarczyć łagodną, uważną obserwację otaczającej go rzeczywistości.
Mozaika flow i obliczy
Ważnym elementem całości jest, jak to zwykle u Ero, bragga. Warszawiak – często w niespodziewanych momentach – umie położyć naprawdę celną linijkę o swoich umiejętnościach (Chodzi o szerszy obraz, który każdy mój fan widzi / Że gdybym nie mógł mówić, rozpier*alałbym na migi). Pozwolę sobie tu na duże słowa – jest jednym z nielicznych na scenie, których przewózkowe wersy nie są ślepymi i bezpodstawnymi strzałami. One bazują na faktach. Nie można mu odmówić niesłabnącego z upływem lat stylu, rozbudowanego, stojącego na wysokim poziomie warsztatu czy kreatywności, która znajduje się jeszcze wyżej. Co więcej twórca zdaje sobie sprawę ze swojego talentu i dzięki temu jest tak charyzmatyczny.
Przeczytaj także: To samo, tylko lepiej. Recenzja „Almost Famous 2”
Ero daje się tu zresztą poznać także z innych stron. Myślę, że Eroizm jest jeszcze lepszy niż Elwis Picasso – choć był to znakomity album, to również dość jednolity, a więc i nieco monotematyczny. Tutaj mamy okazję ujrzeć przeróżne oblicza warszawskiego MC. Ero jako uważny, refleksyjny, osiedlowy obserwator, Ero jako wrażliwiec i romantyk, Ero jako pewny siebie gość, bezlitośnie rozstawiający łaków po kątach… Odnajduje się w każdym wydaniu. Może to być pokłosie faktu, że krążek powstawał w okresie, gdy autor miał aż nadto czasu, by spojrzeć w głąb siebie. W końcu został napisany w trakcie lockdownu. Ten rozwój sprawia, że nie mogę się doczekać, co ciekawego przyniesie nam jeszcze przyszłość.
Pasja, moc, zajawka, styl
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, która przyświeca temu albumowi. Ba, być może jest nawet kluczowa. Jest naszpikowany wyznaniami dotyczącymi oddania się muzyce. Wszystkie, często pokomplikowane drogi przemyśleń Erosa, zawsze sprowadzają się do jednego – tego, że hip-hop jest dla niego najważniejszy. Zajawa tętni, odsłuch to frajda. Pasja reprezentanta JWP jest wręcz zaraźliwa. Dzięki niej wszystkie linijki mają piekielną moc, zwłaszcza te, które są follow-upami do kolegów ze sceny. To godne podziwu, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, jak długo raper jest już w grze.
Można wysnuć przypuszczenie, że skoro ta szczera i silna miłość jeszcze się nie skończyła, to już nigdy się nie skończy. Ero udowodnił, że klasyczny, staroszkolny rap nigdy nie odejdzie do lamusa, jeżeli nieustannie będą go odświeżać ludzie prawdziwie lojalni nie tylko wobec tej stylistyki, ale również po prostu tej muzyki.
Przeczytaj także: Król balu debiutantów. Recenzja albumu „Polska Floryda” Szczyla
Ero, zwany dawniej królem gościnnych występów, zaatakował drugą długogrającą solówką. Pierwsza pokryła się platyną i wzbudziła zachwyty niemal wszystkich możliwych krytyków. Druga – łagodnie mówiąc – nie ustępuje poziomem swojej poprzedniczce. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają […]
Obserwuj nas na instagramie: