Sarius: Mam szacunek do Częstochowy, ale ludzi tam ciągnie do dołu [rozmowa]
Obserwuj nas na instagramie:
Zakontraktowany przez Asfalt Records w 2013 roku, od tamtej pory nie zwalnia tempa. Z raperem Sariusem przecięliśmy się na planie zdjęciowym do teledysku promującego jego nową płytę I żyli krótko i szczęśliwie, żeby pogadać o fit modzie w Częstochowie, trzech siódemkach i muzyce, która nie nadaje się do słuchania przy rodzinnych obiadach.
Sarius: Tydzień temu też kręciliśmy, za dwa dni znowu przyjeżdżam na gościnny klip… Zmęczony już trochę jestem.
To mówisz, że cię męczy Warszawa?
Sarius: Nie, właśnie mega lubię Warszawę. Zawsze się jarałem WWO i tymi historiami. Chodzi mi tylko o aspekt logistyczny – w Częstochowie wystarczy ci trzydzieści pięć minut, żeby jedną linią tramwajową przejechać całe miasto, a w stolicy zajmuje to półtorej godziny. O, albo godziny szczytu – u nas w ogóle nie ma czegoś takiego (śmiech). Tak czy inaczej, lubię Warszawę, jej klimat, wymianę ludzi – może ten pęd nie jest do końca pozytywny, ale nie mam z tym problemu, nie przytłacza mnie to. Jaram się możliwościami, jakie tu są, ale jeszcze nie chcę się przeprowadzać – koszty życia są tu znacznie wyższe, a nie chcę przez dwa miesiące wcinać żarcia z puszki.
Zatem Częstochowa nie od zawsze na zawsze…?
Sarius: Mam sentyment i wielki szacunek do Częstochowy i zwłaszcza do Tysiąclecia, mojego osiedla, ale nie mam dobrego zdania o tym, co się dzieje w mieście. Wczoraj czekałem gdzieś w centrum na tramwaj i w ciągu dwudziestu minut widziałem jakichś małolatów naćpanych dopalaczami, przekopkę, popychanie dziewczyny… I to z każdej strony, niezależnie od siebie. Ludzi tam ciągnie do dołu. Parę osób ode mnie z podstawówki jest dziś menelami. Mega dziwne uczucie – widzieć ich, jak żebrzą na Kwadratach… Mogę wrócić do Częstochowy, ale teraz nie chce mi się tam siedzieć, sorry. Źle mnie to nastraja. Wolę żyć gdzieś, gdzie ludzie są radośni i dzieją się dobre rzeczy. Już się nasiedziałem pod blokiem.
Mam sentyment i wielki szacunek do Częstochowy i zwłaszcza do Tysiąclecia, mojego osiedla, ale nie mam dobrego zdania o tym, co się dzieje w mieście. Ludzi tam ciągnie do dołu.
Czyli fit moda jeszcze do Częstochowy nie dotarła [nawiązanie do wersu Żyto z utworu Sariusa “Pręga” – przyp. red.]?
Sarius: Fit moda…? A, “nie dotarła fit moda do Tysiąclecia” (śmiech). Właśnie powiem ci, że dotarła, ostatnio Żurek rzucił wszystkie używki i zaczął ćwiczyć, Żyto też od roku nie pije… Chyba ja z małolata zrobiłem się najbardziej hardkorowy i otwieram w tej chwili piwo.
Część twoich znajomych ze szkolnych czasów już poodpadała, a ty nagrywasz takie numery jak “Udział wzięli”, z których wynika, że mógłbyś postrzegać siebie w kategoriach szczęściarza.
Sarius: Tak – i ostatnio doszedłem do wniosku, że trochę ze mało to doceniam. Nie uważam, żebym był nie wiadomo jakim szczęściarzem, który Bóg wie co osiągnął; cały czas chcę jeszcze, jeszcze i jeszcze… Nie wydaje mi się, żebym osiągnął już taką pozycję, żebym mógł coś w tej rapgrze powiedzieć. Nie przebiłem się póki co do pierwszej ligi, a nie interesuje mnie – jak to nawinął Sitek – stawianie się przy rówieśnikach, bo akurat przy nich czuję się mocny. Wiadomo, mam szczęście, bo szczęściem jest się dziś wybić, ale jeszcze nie można powiedzieć, że to są już trzy siódemki – bardziej ściana pomarańczy (jak ktoś grał na automatach, to skuma, o co chodzi). Wciąż gram, kręcę dalej i na razie jestem na plusie. Niekiedy już były dwie siódemki, ale ta trzecia nadal nie wskoczyła.
Były dwie siódemki, a tą płytą – chociażby poprzez okładkę – nawiązujesz do sławetnego Klubu 27.
Sarius: Forma albumu zakładała, że wcielam się na nim w odmienne postacie. Stawialiśmy z Voskovymi na emocje i jako podmiot liryczny wcielam się tutaj w różne sytuacje, które jednak nie są spójne. Płyta jest mocno psychodeliczna, kalibrowa. “I żyli krótko i szczęśliwie” jest metaforą dzisiejszego szybkiego życia, a rozszerzenie tej wizji o nawiązanie do Klubu 27 zawdzięczam Szejkowi, który zrobił okładkę. Trafił z tym idealnie, bo czytałem chociażby pamiętniki Kurta Cobaina i dość żarliwie słuchałem Nirvany.
I faktycznie było tak, jak jest napisane w opisie albumu – że na bitych siedem miesięcy zamknęliście się w studio i odseparowaliście od wszystkiego na zewnątrz?
Sarius: No, może nie do końca, bo jednak Filip [Libner, połowa duetu Voskovy odpowiedzialnego za wszystkie instrumentale – przyp. red.] ma żonę i dziecko, ale poza godzinami pracy chłopaków i nienaruszalnym czasem dla rodziny, to każdą wolną chwilę siedzieliśmy w studiu. Przyjeżdżałem do Wrocławia z częstotliwością typu raz tydzień, raz na dwa tygodnie, aż w końcu wynająłem pokój na trzy miesiące. Mieliśmy bardzo fajną atmosferę, chociaż rozciągnęło się to trochę w czasie.
Wszystkie dotychczasowe płyty nagrałeś z jednym producentem – lub z duetem, jak w przypadku Voskovych…
Sarius: …i ten model na razie mi się super sprawdza. Jestem zwolennikiem spotkań na żywo i ścisłej współpracy, a nie jakiegoś wysyłania sobie rzeczy przez Internet. Zresztą, nie wiem, czy umiałbym dobrać piętnastu producentów i każdemu po kolei tłumaczyć, co i jak…
Pierwsza rzecz, która mi się nasunęła po odsłuchaniu całego albumu, była taka, że – mówiąc kolokwialnie – nie p***olisz się. Już otwierający krążek “Baskir” to zwiastuje – nie bawisz się w półsłówka i wykładasz kawę na ławę. Taki jest Sarius?
Sarius: Taki jest Sarius i czułem potrzebę, żeby to pokazać. W Częstochowie wypłynęła z różnych stron jakaś dziwna zazdrość w stosunku do mnie – od jakichś akcji na ulicach po to, co się dzieje na backstage’ach. Przybyło mi trochę doświadczeń i chciałem się nimi podzielić, ale spora część numerów jest metaforyczna. Wykorzystuję w nich historie, które przeżyłem nie tylko ja, ale też moi przyjaciele – niektóre też wymyśliłem i wszystkie je wymieszałem. Tak jak mówiłem wcześniej – skupiliśmy się na emocjach i może to trywialnie zabrzmi, ale mieliśmy coś takiego, że siedzieliśmy z Voskovymi i rzucaliśmy: dobra, to teraz zrobimy smutny numer. Staraliśmy się grać konwencją. I żyli krótko i szczęśliwie nie jest moim pamiętnikiem i odbiciem mojego życia jeden do jeden.
“To teraz zrobimy smutny numer” – rzeczywiście nie wyszedł z tego najweselszy album.
Sarius: Ale to już wyszło w praniu; nie było to naszym zamiarem. Mocno zdziwiliśmy się, słuchając całości, bo też zwróciliśmy uwagę na to, że faktycznie ta płyta jest cokolwiek smutna.
Z drugiej strony, jest na niej też numer w mocno nietypowej jak na ciebie stylistyce, utrzymany w lekkiej konwencji r&b “Księżyc i wilk”…
Sarius: …i w dodatku zrobiłem go z Sitkiem, co pewnie zaskoczy parę osób, które znają mnie z wcześniejszych materiałów. W muzyce robię to, co w danej chwili najbardziej czuję, dlatego każdy mój album różni się od siebie – raczej nie postawi się w jednym szeregu debiutanckiego Blisko leży obraz końca z nową płytą.
A babcia już słuchała I żyli krótko i szczęśliwie?
Sarius: Nie, no co ty (śmiech). Wykorzystałem jej słowa na płycie, ale moja muzyka nie jest raczej przesadnie rodzinna. W Wigilię będziemy słuchać czegoś innego.
zdjęcia: Piotr Ksiażek / Warsaw Streets
Sprawdź także:
Otsochodzi: Konsekwentnie do przodu [wywiad]
Zakontraktowany przez Asfalt Records w 2013 roku, od tamtej pory nie zwalnia tempa. Z raperem Sariusem przecięliśmy się na planie zdjęciowym do teledysku promującego jego nową płytę I żyli krótko i szczęśliwie, żeby pogadać o fit modzie w Częstochowie, trzech siódemkach i muzyce, która nie nadaje się do słuchania przy rodzinnych obiadach. Sarius: Tydzień temu […]
Obserwuj nas na instagramie: