Galaktyczne bękarty wojny – recenzja serialu „Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja”
Obserwuj nas na instagramie:
Pierwszy sezon animowanego serialu Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja dobiegł końca. Seria składająca się z szesnastu odcinków uzupełniła pewne wątki, opowiedziała nowe historie, ale pozostawiła też lekki niedosyt.
Parszywa zgraja czyli przeciętny zbiór nieprzeciętnych postaci
Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja to bezpośrednia kontynuacja pierwszego, kanonicznego serialu z uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa, a mowa tu o Wojnach klonów. To właśnie w ostatnim, siódmym sezonie poznaliśmy tytułową Parszywą zgraję (nie przepadam raczej za tym tłumaczeniem, ale będziemy się go trzymać) – oddział klonów z mocno ulepszonymi wadami genetycznymi. Jednostka 99, bo taki numer nosi, składa się chyba z najbardziej generycznych typów postaci, jakie mogliśmy oglądać w tego typu produkcjach. Jest zatem Tech – spec od wszelkiej maści elektroniki, danych, analiz, jednym słowem taki mądrala -, przerośnięty i niezbyt rozgarnięty mięśniak Wrecker, pół-człowiek, pół-cyborg Echo oraz charakteryzujący się ponad przeciętnie celnym okiem Crosshair. Parszywej zgrai przewodzi Hunter – utalentowany tropiciel z wyostrzonymi zmysłami, który swoim wyglądem przypomina pewną znaną postać odgrywaną przez Sylvestra Stallone’a.
Pierwsze pojawienie się oddziału nie zrobiło na mnie większego wrażenia chyba ze względu na to, że nie są niczym szczególnym. Tego typu zespoły widziałem już wiele razy w filmach, serialach i grach toteż do osobnego serialu byłem nastawiony raczej sceptycznie. Widziałem jednak potencjał po osadzeniu tej historii bliżej niż dalej do Wojen klonów (okres pomiędzy drugim a trzecim epizodem Gwiezdnych wojen), bo sam osobiście bardzo go lubię i żałuję, że nie jest bardziej eksploatowany.
Akcja serialu w zasadzie zahacza o wydarzenia z Zemsty Sithów. Żołnierze-klony otrzymują Rozkaz 66, w wyniku którego dochodzi do upadku Republiki i przekształcenia jej w Imperium Galaktyczne. Hunter i jego podopieczni próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która przyszła nagle i niespodziewanie, niejednokrotnie będąc świadkami niekoniecznie dobrych przemian.
Jest do czego się przyczepić…
Zacznę od scenariuszowych i fabularnych problemów Parszywej zgrai, bo te są całkiem podobne do niedawno recenzowanego przeze mnie serialu Loki. Przy szesnastu odcinkach raczej ciężko jest zachować ciągły bieg głównego wątku fabularnego, więc oczywistym jest pojawienie się tzw. fillerów – odcinków-zapychaczy, poruszających raczej mniej ważne i mocno poboczne wątki. Bardziej precyzując moją myśl, problemem jest bardzo nierówny poziom tych odcinków oraz ich strona scenariuszowa. Część z nich zniechęcała mnie do dalszego oglądania i złapałem się na tym, że po prostu nie pamiętałem, co działo się w odcinku i przed obejrzeniem kolejnego, musiałem czytać streszczenie poprzedniego.
Także ich aspekt fabularny jest dosyć kiepski, bo dostajemy w zasadzie dwa odcinki poświęcone innym, znanym z innego serialu postaciom, a udział naszych bohaterów jest w nich marginalny. Trafiły się też te nieco lepsze, w pewien sposób uzupełniające i fajnie budujący świat: członkowie Parszywej zgrai są świadkami często brutalnych scen, które wiążą się z transformacją ustrojową w Galaktyce. W wyniku tego, nasi bohaterowie muszą zapracować sobie na chleb i wodę. Problem jest też właśnie w budowie świata i ukazaniu przekształcenia Republiki w Imperium. Tempo tych zmian ukazane jest trochę nieregularnie. Najpierw wszystko działo się zbyt szybko, aby w pewnym momencie po prostu stanąć w miejscu, by ponownie ruszyć już pod koniec sezonu.
Kolejnym problemem są też wprowadzone i na szybko zakończone, zbyt krótkie wątki poboczne. Niby coś zaczyna się dziać, niby przejmujemy się losem postaci i rozkminiamy, dlaczego i kto ją ściga, ale nasze rozważania zostają szybko ucięte w kolejnym odcinku i to w zasadzie tyle.
W Parszywej zgrai brakło mi też jednego, konkretnego antagonisty. Przez cały serial przewijają się różnej maści bandziory, powraca kilku nam już znanych, jest niby imperialny służbista, admirał Rampart oraz specjalny oddział żołnierzy, ale żaden z tych podmiotów nie wysuwa się raczej na czoło w byciu tym głównym przeciwnikiem. Szkoda, bo w takim przypadku mielibyśmy jakiś wątek, do którego rozwiązania dążymy.
…ale jest też za co pochwalić.
Skoro wylałem już swoje żale, to przyszedł czas na chwalenie. Pierwszą rzeczą jest wyczuwalna zmiana klimatu całego serialu w stosunku do Wojen klonów, zwłaszcza w momentach, kiedy Parszywa zgraja dzieli ekran z innymi, zwykłymi klonami. Czuć w powietrzu coś złego, jakieś złe wydarzenie, które miało miejsce (w tym przypadku Rozkaz 66 i czystka Jedi) i atmosfera ta utrzymuje się przez większość serialu. Współgra z tym zachowanie Huntera i spółki. Klony widzą i są świadome tego, co się wokół nich dzieje. Żyją w niepewności i pewnej ostrożności.
Skoro poruszyłem już temat Huntera i dowodzonej przez niego Jednostki 99: moje początkowe nastawienie zostało zmienione na raczej pozytywne. Każdy z żołnierzy jest inny i większość z nich ma coś innego do zaoferowania: Tech rzuca sarkastycznymi tekstami, Wrecker nie jest tym irytującym typem mięśniaka, zimny i wycofany Crosshair wie kiedy zrobić to, co słuszne, a Hunter jest twardym, aczkolwiek wyrozumiałym dowódcą, kiedy bierze pod swą opiekę tajemniczą Omegę. Postać dziewczynki początkowo nie przypadła mi do gustu. Stan ten zmienił się w trakcie sezonu, aby na końcu zostawić na mnie niezbyt dobre wrażenie. Negatywne wrażenie wywarł na mnie także Echo. Klona znałem i lubiłem już za sprawą Wojen klonów, jednak tutaj był po prostu nijaki.
Na plus zdecydowanie wypadła muzyka Kevina Kinera. Amerykański kompozytor wniósł do produkcji spory powiew świeżości w kontekście muzyki z Gwiezdnych wojen. Kiner ma już z resztą na swoim koncie chyba jeden z moich ulubionych i najbardziej nietypowych muzycznych motywów związanych z Odległą Galaktyką: Journey Into the Star Cluster z Rebeliantów. W przypadku Parszywej zgrai, Kiner sięgnął po motywy jednoznacznie kojarzące się z wojskiem. Inspirował się z resztą Działami Navarony oraz Parszywą dwunastką, ale również wykorzystał dziedzictwo Johna Williamsa. Muzyka z przedostatniego odcinka to majstersztyk.
Kevin Kiner – Star Wars: The Bad Batch – End Credits
Czapki z głów należą się także ekipie odpowiadającej za animacje całości: Parszywa zgraja wygląda po prostu ładnie i jest przyjemna dla oka. Zdarzały się pewnie jakieś małe niedoróbki, ale całość zdecydowanie zachwyca.
Ukłony idą także w stronę Dee Bradleya Bakera, aktora głosowego, który wcielił się w klony. Byłem pod wrażeniem jego pracy już przy okazji Wojen klonów: każdy żołnierz-klon jest inny, toteż każdy wymagał nieco innej gry czy tonacji. Dodatkowa ciekawostka: Dee Bradley Baker jest autorem charakterystycznego dźwięku wydawanego przez Pepe Pana Dziobaka w oryginalnej wersji Fineasza i Ferba.
Co dalej z Parszywą zgrają?
Parszywa zgraja w pewien sposób zahaczyła o wątek, nad którymi fani głowią się od drugiego sezonu Mandalorianina. Spekulacje dotyczące klonowania wydają się potwierdzać, ale na te odpowiedzi poczekamy do przyszłego roku, bowiem Hunter i spółka powrócą w drugim sezonie serialu. Ciekaw jestem, co jeszcze twórcy wycisną z Parszywej zgrai, bo jeśli mam być szczery, to liczyłem raczej na zamkniętą, jednosezonową przygodę. Pierwszy sezon miał swoje gorsze i lepsze momenty, ale koniec końców był dobry. Momentami wywoływał niepokój, zaskakiwał i po prostu cieszył, kiedy na ekranie pojawiały się dobrze znane postacie. Pozostaje nam jedynie czekać na kolejne przygody Jednostki 99.
Pierwszy sezon animowanego serialu Gwiezdne wojny: Parszywa zgraja dobiegł końca. Seria składająca się z szesnastu odcinków uzupełniła pewne wątki, opowiedziała nowe historie, ale pozostawiła też lekki niedosyt. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz […]
Obserwuj nas na instagramie: