Netflix

Najlepszy polski produkt eksportowy. Recenzja „Wiedźmin: Zmora Wilka


24 sierpnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Wiedźmin to zdecydowanie nasz najlepszy produkt eksportowy po wódce. Od czasu kiedy CD Projekt Red wypuściło trzecią część wirtualnych przygód Geralta, jego popkulturowe życie nabrało rozpędu. No bo czego chcieć więcej, kiedy naszego najbardziej znanego bohatera gra “Superman”? Chyba tylko pojawienia się Białego Wilka w wersji anime.

„Wiedźmin: Zmora Wilka” prosto spod ręki mistrzyni

Zanim Henry Cavill przerzuci tonę metalu na siłowni i znów zaszczyci nas swoją osobą na platformie Netflix, dostaliśmy od streamingowego giganta małą przystawkę. Danie główne w postaci drugiego sezonu Wiedźmina dopiero w grudniu, ale już teraz można zobaczyć krótki spin off lub właściwie prequel przygód bohatera powieści Sapkowskiego. W animowanym filmie pt. Wiedźmin: Zmora Wilka głównego wątku nie prowadzi Geralt, a jego mentor i lojalny przyjaciel Vesemir. Ostatniego nauczyciela Kaer Morhen (miejsca szkolenia wiedźminów) poznajemy w momencie jego peaku wiedźmińskich umiejętności. Animowany Vesemir jest przystojny, wyszczekany, pewny siebie i co najważniejsze – bardzo skuteczny. Choć film zaliczany jest przez Netflixa do działu anime, to ma dużo więcej wspólnego z animacjami DC Comics, niż np. z odrestaurowanym Shaman Kingiem, który również niedawno pojawił się na tej samej platformie. Za nową produkcję z uniwersum Sapkowskiego odpowiada Kwang Il Han, animatorka i reżyserka, która pracowała m.in. przy Mortal Kombat: Legends, Legendzie Korry, czy Voltronie. Reżyserowała także kilka epizodów kultowego już Boondocks, więc przygody Vesemira były naprawdę w dobrych rękach. I o ile faktycznie animacja była przepiękna, a akcja krwawa i efektowna, o tyle Zmorę Wilka należy traktować jedynie jako przystanek na drodze do finału, jakim będzie drugi sezon aktorskiego serialu.

Przeczytaj: Nowe nazwiska w obsadzie „The Witcher: Blood Origin” – prequelu „Wiedźmina”

Wiedźmin Zmora Wilka Recenzja
Netflix

Ni wilk, ni wydra

Młody Vesemir jest mutantem, jak na wiedźmina przystało, ale jako animowana postać to ktoś pomiędzy Halem Jordanem (Zielona Latarnia) i Stevem Rogersem (Kapitan Ameryka) z lekką domieszką Nathana Drake’a (Uncharted). Jest niezwykle dobrze wyszkolonym zabójcą potworów, dla którego liczy się chwała i pieniądze, a niespecjalnie dobre uczynki, dyscyplina czy bezinteresowna pomoc. Trudno, więc momentami uwierzyć, że ten narwany cwaniak może być nie tylko mentorem Geralta, ale również wojownikiem, który przeszedł próbę traw bez większej motywacji. Jedyne, co pchało go do przodu, to chęć wyrwania się z biedy i szarego życia służącego. Choć Zmora Wilka ciekawie poszerza lore Sapkowskiego, to brakuje w niej rozbudowania postaci Vesemira, który finalnie nie przyjmuje żadnej osobowości. Raz jest Jordanem, raz Drakem, a kiedy indziej Rogersem, nigdy nie stając się pełną hybrydą. Nie czuć w nim nowej interesującej postaci, której przygody chcielibyśmy częściej oglądać, a im więcej czasu z nim spędzamy, tym bardziej jesteśmy przekonani o tym, że już go gdzieś widzieliśmy. Nie jest to oczywiście wina Theo Jamesa, który fantastycznie sprawdza się jako głos głównego bohatera (brzmi również jako młody Vesemir w pierwszym sezonie Wiedźmina), ale źle napisanego scenariusza, który kuleje także w kwestii prowadzenia historii.

Przeczytaj: WitcherCon – Netflix i CD Projekt Red z eventem dla wszystkich fanów „Wiedźmina”

Wiedźmin Zmora Wilka Recenzja
Netflix

Castlevania zostaje w tyle

Ale przecież do Zmory Wilka nie przychodzimy po dopracowany scenariusz, tylko po krwawą jatkę, która nie tylko wygląda pięknie, ale naszpikowana jest najnowocześniejszymi technologiami animacji. Dokładnie w taki sposób koreańscy animatorzy przedstawili nam przygody Vesemira, dopieszczając dosłownie każdy detal. Takiego rzemiosła brakuje m.in. w sztandarowej produkcji Netflixa, czyli Castlevanii. Ekranizacja słynnej gry platformowej ma słabe momenty nawet w późniejszych odcinkach, w których animacja nie nadążą za akcją, a postacie są po prostu kanciaste. Vesemir za to tnie swoich wrogów płynnie, błyskawicznie i w krystalicznie czystej animacji walk. Eksplozje, rzucane czary i inne efekty specjalne wyglądają po prostu bajecznie, a film jest też festiwalem scen z gatunku gore. Już od pierwszej minuty raczy się widza rzezią niewiniątek, a krew leje się w tej animacji hektolitrami.

Wiedźmin Zmora Wilka Recenzja
Netflix

Byle do grudnia

Wiedźmin: Zmora Wilka nie jest dużą premierą, ale na pewno sygnałem na duże zainteresowanie platformy uniwersum Sapkowskiego. Dla regularnych widzów anime i animowanych produkcji DC Comics, Zmora Wilka może nie być aż tak interesującym wydarzeniem, ale dla każdego fana Geralta będzie to przyjemna jazda bez trzymanki. Pięknie animowany i brutalny prequel to ładny ukłon w stronę wiedźmińskiej mitologii, który wyostrzy nasz apetyt na grudniowe danie główne.

Ocena: 6/10

Film można już obejrzeć na platformie streamingowej Netflix.

Wiedźmin to zdecydowanie nasz najlepszy produkt eksportowy po wódce. Od czasu kiedy CD Projekt Red wypuściło trzecią część wirtualnych przygód Geralta, jego popkulturowe życie nabrało rozpędu. No bo czego chcieć więcej, kiedy naszego najbardziej znanego bohatera gra “Superman”? Chyba tylko pojawienia się Białego Wilka w wersji anime. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →