Facebook/Kwiat Jabłoni

Mogło być nic, na szczęście są koncerty. Relacja z toruńskiego występu Kwiatu Jabłoni


13 czerwca 2021

Obserwuj nas na instagramie:

Dobrze jest wracać. To taka mocno ogólna konkluzja, lecz z niewysłowioną przyjemnością odnoszę ją do reanimacji kultury. Podoba mi się, że coś się dzieje. Kwiat Jabłoni był moją inauguracją letniego sezonu koncertowego i trzeba przyznać, bardzo miłym startem. Jeżeli każdy kolejny występ w tym roku odpowie temu pierwszemu, to zapowiada się przede mną wspaniałe sześć miesięcy.

Kwiat Jabłoni – koncert, na który czekałam ponad rok

Zacznę od tego, że ubiegłotygodniowy koncert w Toruniu był przeze mnie naprawdę wyczekiwany. Należałam do tych osób, które nie zwróciły żadnego biletu. Trzymałam je sobie w kajeciku tak na zaś, na te przysłowiowe lepsze czasy. I nagle, po ponad roku (sic!), moja koncertowa rutyna naprawdę wraca. Wejściówka na Kwiat Jabłoni swoje więc przeleżała – pierwotnie miał być to jeszcze koncert z trasy Pożegnanie z Niemożliwym. Minęło jednak te kilkanaście miesięcy, zespół wydał swoją drugą płytę, więc naturalnie i setlista i cała otoczka występu uległy lekkim zmianom.

Przeczytaj: Kwiat Jabłoni redefiniuje pojęcie syndromu drugiej płyty – wywiad

Miałam wielkiego fuksa, że przed pandemią załapałam się jeszcze na tę pierwotną odsłonę trasy, gdzie została przegrana cała pierwsza płyta, bez wyjątku. Do tego już się nie wróci: każdy kolejny album to koncertowe modyfikacje, więc uważam się naprawdę za ogromną szczęściarę, że tyle razy słyszałam Za siódmą chmurą, czy chodźmy nad wodę. Tamten występ, 6 marca w Poznaniu wspominam więc do dziś jako szczególny. Wtedy o tym nie wiedziałam, ale dziś totalnie myślę o nim, jako o tym, który pewien etap zamknął.

Uświetnił go zresztą gościnny udział Ralpha Kaminskiego, z którym Kwiat Jabłoni wykonał utwór Wodymidaj oraz Kosmiczne Energie z repertuaru artysty. Szok, bo takie duety jeżeli się zdarzają, to najczęściej w Warszawie. Trochę odpłynęłam, ale te wspominki mają jednak czemuś służyć. Odniesieniu kiedyś do teraz. Bo jest inaczej. Moim zdaniem, nie ma jednak tak, że dobrze, czy niedobrze. Ceni się i ludzi i muzykę.

Kwiat Jabłoni relacja Toruń 6 czerwca
fot. Damién Niemczal

Kasia i Jacek mieli bardzo trudne zadanie, nagrywając swoją drugą płytę. Poprzeczkę postawili sobie niezmiernie wysoko, oczekiwania były duże. Mówi się, że drugi album może być tą artystyczną weryfikacją; oni przeszli ją gładko, przynajmniej ze strony czysto odbiorczej. Mogło być nic okazało się krążkiem zaskakująco spójnym, wizją leżącym blisko płyty Niemożliwe, a równocześnie zupełnie do niego niepodobnym.

Przeczytaj: Kwiat Jabłoni – kontynuacja bez kalki. Recenzja albumu „Mogło być nic”

Naturalne było więc, że coś się zmieniło. Ciekawiło mnie bardzo, jak owe zmiany przeniosą się na grunt koncertowy, co takiego zadzieje się na scenie. I wiecie co, zaszło rzeczywiście sporo tych transformacji, lecz one wszystkie były takimi mikrosyndromami. To znaczy: muzycznie występ był jakby bogatszy, Jacek zmieniał mandoliny, jak rękawiczki, Kasia robiła przepotężne wrażenie swoimi partiami na pianinie. Marcin Ścierański na bębnach i Grzegorz Kowalski na basie również wywoływali poczucie satysfakcji oraz pewnego zaopiekowania. Podczas tego koncertu wiedziałam po prostu, że jestem w dobrych rękach.

Ale, jak już wspomniałam, były to mikrozmiany. Poza nimi, czułam się, jakbym wróciła do swojej własnej strefy komfortu. Sceniczna scenografia wytworzyła atmosferę ulubionej herbaciarni, a cały klimat odpowiadał właśnie wybraniu się na jakiś fancy napar do miejsca, które jest domowe i przytulne, a jednocześnie stanowi ekwiwalent małego luksusu.

Kwiat Jabłoni ft. Ralph Kaminski – Wodymidaj (akustycznie)

Nowe, nowe, nowe

Sam koncert był pięknie zorganizowany, jak już mówiłam – scenografia, rośliny, lampy i światełka naprawdę zrobiły tutaj swoje. Dodatkowe wrażenia estetyczne niby nie są potrzebne: bywałam na występach Kwiatu Jabłoni, kiedy grali wyłącznie we dwoje i bez żadnych bibelotów i absolutnie niczym to im nie umniejszało. Miło się jednak patrzy, a ta artystyczna synestezja wyłącznie podbija doznania płynące z muzyki. Zespół zagrał niespodziewanie długiego seta – całość, podczas której wybrzmiały utwory zarówno ze starej, jak i z nowej płyty, trwała dobre ponad 1,5 godziny, skłaniałabym się nawet w stronę godziny i czterdziestu minut. Nie powiem, przyjemne powitanie, które zaczęło się od fantastycznego intro, płynnie wprowadzającego do utworu Zacznijmy od zera. Przyznam, że jestem absolutnie zakochana w instrumentalnych kawałkach i uwielbiam, kiedy takowe są przemycane na koncerty. Słychać je wtedy bardziej, cały ładunek emocjonalny, jaki za sobą niosą, to wszystko narasta.

Kwiat Jabłoni bardzo dba właśnie o ten aspekt stricte muzyczny. Już na wcześniejszych trasach było miejsce na solówki i małe popisy, tym razem również tego nie zabrakło. Instrumentalny utwór roboczo nazwany Techno, którego nie ma ani na jednej, ani na drugiej płycie to jeden z moich faworytów spośród tych koncertowych wykonań. To dokładnie ten moment w trakcie występu, kiedy nagle dotyka cię wszystko, czujesz przepływ atrakcyjnych fluidów i potrafisz myśleć tylko o tym, że znajdujesz się w dobrym miejscu.

Kwiat Jabłoni – Przezroczysty świat

Ponadto Kasia i Jacek zdecydowanie zademonstrowali progres, jakby przez te kilka miesięcy lockdownu tylko siedzieli ze swoimi instrumentami i zaciekle na nich piłowali. Aranżacje poszczególnych utworów było zupełnie nowe, jeszcze nieograne. Świetnie było ich słuchać, świetnie było je oglądać. Nie sposób nie wspomnieć tu również o zgraniu całego zespołu: Grzegorz Kowalski i Marcin Ścierański początkowo towarzyszyli Kasi i Jackowi w trasie, lecz wraz z nagraniem drugiej płyty dołączyli do nich również w studio. Jest między nimi takie porozumienie, które aż bije po oczach, w momencie kiedy stoją razem na scenie. A Marcin, który za perkusją z tak szczerym uśmiechem śpiewa dosłownie każdą jedną linijkę, to kompletnie rozbrajający widok.

Na koncertach jak w domu

Trasa Mogło być nic wypada znakomicie, a sam koncert w Toruniu miał kilka takich momentów, które spowodowały, że zaszkliły mi się oczy. Nie tłumaczę tego długim postem, a fizycznym działaniem utworów, które grane live dopiekły do żywego. Po Nie ma mnie, czy Komecie czułam się kompletnie wycieńczona i uświadomiło mi to, jak bardzo tęskniłam za takimi emocjami. Dość skrajnymi, ale wahanie się po ekstremach w tym przypadku było dla mnie zbawienne. Kwiat Jabłoni to zespół, których chce się oglądać na scenie także dlatego, że wypadają oni na niej nie tyle nawet naturalnie, ile prawdziwie. Zero dystansu, czego jednak nie wolno mylić z kwestią profesjonalizmu. Bo mimo, że widząc na scenie Kasię i Jacka mocno uderza wrażenie, że oni najzwyczajniej w świecie się bawią, to poziom tej rozrywki sięga pułapu wyjścia na piwo z ziomeczkami i toczenia dyskusji o oleju palmowym w ciastkach oreo, które niby są wegańskie, ale przez to jednak nie do końca. To znaczy, że jest komfortowo i najlepiej na świecie, bo jest się z ludźmi, których się lubi, a jednocześnie wypływają gdzieś tam wartkie kwestie, nad którymi należy się pochylić i skupić.

Dobrze jest wracać. To taka mocno ogólna konkluzja, lecz z niewysłowioną przyjemnością odnoszę ją do reanimacji kultury. Podoba mi się, że coś się dzieje. Kwiat Jabłoni był moją inauguracją letniego sezonu koncertowego i trzeba przyznać, bardzo miłym startem. Jeżeli każdy kolejny występ w tym roku odpowie temu pierwszemu, to zapowiada się przede mną wspaniałe sześć […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →