Loki nieźle napsocił – recenzja serialu „Loki”
Obserwuj nas na instagramie:
Pierwszy sezon serialu o bogu podstępu dobiegł końca i pozostawił mnie z dość mieszanymi uczuciami. Parę rzeczy Lokiemu nie wyszło, a parę się udało. Z Ziemii przenosimy się gdzieś, gdzie przestrzeń i czas nie mają znaczenia.
Nowa historia Lokiego
Loki stał się jednym z największych ulubieńców fanów Kinowego Uniwersum Marvela. Psychopatyczny narcyz grany przez Toma Hiddlestona przeszedł już całkiem sporo od swojego debiutu w Thorze z 2011 roku. Zaliczał wzloty i upadki, aby w końcu dostać swój serial, który jest w moim odczuciu nieco dziwną i jakby niekompletną produkcją. Warto w tym miejscu dodać, że mamy do czynienia z Lokim z filmu Avengers, a więc jest to kompletnie inna postać niż ta z Ragnaroku.
W wyniku zamieszania powstałego po bitwie o Nowy Jork w filmie Avengers: Koniec gry, bóg podstępu kradnie Tesserakt i ucieka. Wolnością długo się nie cieszy, bo swoją ucieczką ściąga na siebie uwagę organizacji monitorującej i dbającej o prawidłowy bieg linii czasu. Loki zostaje aresztowany i za namową agenta Mobiusa zaczyna współpracę z Time Variance Authority.
Loki nie ma czasu w opowieści o czasie
Pierwszym minusem, z jakim według mnie spotyka się Loki, jest sama liczba odcinków. Sześć epizodów znacząco ogranicza możliwości rozwoju wątków, które będą dosyć istotne dla całego filmowego uniwersum. Z liczby odcinków wynika drugi minus, a mianowicie wprowadzenie do MCU Time Variance Authority. Dotychczasowa saga skupiała się głównie na Kamieniach Nieskończoności: poznawaliśmy je z czasem, w odpowiedniej kolejności i ilości. Serial wprowadza małe zamieszanie, bo pokrótce przedstawia nam wątek wspomnianej wyżej organizacji i z miejsca okazuje się, że jest ona ponad wszystkim innym. Chociaż historia TVA jest dopowiedziana w ostatnim odcinku, tak w pierwszym mocno przytłoczyło mnie to nagłe pojawienie się czegoś silniejszego od wszystkiego, co dotąd znaliśmy. Odniosłem wrażenie, że sam fakt istnienia TVA został potraktowany nieco po macoszemu, byle tylko przygotować grunt pod to, co nadejdzie.
Loki ma też problem z rozwojem dwóch głównych postaci: oprócz głównego bohatera jest jeszcze Sylvie. Serial stara się zbalansować swoje skupienie, jednak mu to po prostu nie wychodzi i raz zmienia tytuł na Sylvie, żeby za chwilę wrócić do Lokiego i tak w kółko. Problem tkwi też w fakcie, że znamy Lokiego jako inną postać. Oczywiście bohaterowie przechodzą przemiany itd., jednak w nim dzieje się to chyba za szybko, niż miało to miejsce w filmach, przez co wydaje się wymuszeniem na potrzeby serialu. W tym miejscu wpadamy w pętlę czasową i wracamy do pierwszego minusa.
Dobrze znane twarze w nowych odsłonach
Postaciami grające pierwsze skrzypce są rzecz jasna Loki i Sylvie, jednak moim zdaniem serial skradły nieco dwie inne. Pierwszą z nich jest grany przez Owena Wilsona Mobius – agent TVA zajmujący się sprawą Lokiego, będący jego przełożonym i w końcu przyjacielem. Sumiennie wykonujący swoją pracę, zazwyczaj spokojny, z dosyć ciętym językiem wierzy w swojego podwładnego i chce mu po prostu pomóc. Drugą z tych postaci jest… Loki. Nie chodzi tutaj o tego głównego, a o starszą wersję odgrywaną przez Richarda E. Granta. Chociaż postać nie gościła na ekranie zbyt długo, tak skradła serca fanów. Jest to już doświadczony i mocno sponiewierany przez życie wariant, który niczego nie robi bez przyczyny, a zaszczytny cel odnajduje na końcu swojej drogi.
Można było spodziewać się albo nawet oczekiwano wysokiego poziomu gry aktorskiej od Toma Hiddlestona, który świetnie czuje się w roli boga psot. Partnerująca mu Sophia Di Martino stara się nie odstawać, chociaż miała swoje słabsze momenty. Największym pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie właśnie Owen Wilson, za którym po prostu nie przepadałem. Grant to również najwyższa półka, a na uwagę zasługuje także Tara Strong. Aktorka przez lata użyczająca głosu Harley Quinn, tu wcieliła się w rolę Panny Minutki – sztucznej inteligencji, będącej czymś w rodzaju Siri.
Co dalej z Lokim?
Finałowy odcinek Lokiego oglądano w prawie dwóch milionach gospodarstw domowych w USA. Wynik ten przebił finały dwóch dotychczasowych seriali – Falcona i Zimowego żołnierza (1,7 miliona) oraz WandaVision (1,4 miliona). Uwzględniając te trzy seriale, był także najlepiej oglądanym w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Australii. Wiemy także, że serial powróci z drugim sezonem, jednak bez reżyserki Kate Harron na pokładzie.
Ostatni odcinek mocno wywrócił MCU do góry nogami: w przeciwieństwie do sagi o Kamieniach Nieskończoności, od razu poznaliśmy kolejnego głównego przeciwnika, wiemy kim jest i dlaczego robi to, co robi. Chociaż jeszcze nie pojawił się osobiście to muszę przyznać, że już czuć jakiś rodzaj respektu i niebezpieczeństwa. Mam jednak wrażenie, że takie upychanie wszystkiego w to jedno, konkretne uniwersum to już nieco za dużo. Że przesadą jest to, ile się tam już wydarzyło i wydarzy. Miałem takie odczucia już po WandaVision. Chociaż jestem bardzo zadowolony z ostatniego odcinka, bo kończy się świetnym cliffhangerem, który w jakiś sposób zaczyna MCU na nowo, to serial mnie zmęczył.
Aktorstwo, muzyka i efekty specjalne były na bardzo wysokim poziomie. Gdzieś jednak zatraciło się to wszystko. Tak jakby ktoś postanowił wywalić do kosza część scenariusza i na kolanie napisać wszystko od nowa, aby uprościć całość. Pisałem w recenzji Czarnej Wdowy, że bardzo nie lubię dopowiadania czegoś do historii i w tym przypadku jest tak samo. A co czeka Lokiego? Bohater powróci w drugim sezonie swojego serialu, a i chodzą pogłoski, że ma pojawić się w drugiej części przygód Doktora Strange’a, co można uznać za nowy początek historii boga psot.
Pierwszy sezon serialu o bogu podstępu dobiegł końca i pozostawił mnie z dość mieszanymi uczuciami. Parę rzeczy Lokiemu nie wyszło, a parę się udało. Z Ziemii przenosimy się gdzieś, gdzie przestrzeń i czas nie mają znaczenia. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i […]
Obserwuj nas na instagramie: