Lana Del Rey w najczystszej postaci. Dziewiąty krążek zaskakuje i czaruje
Obserwuj nas na instagramie:
Dyskografia Lany Del Rey powiększa się o kolejny krążek, w którym artystka eksponuje swoją wrażliwość. Nie boi się eksperymentów, ale nie przesadza. Kto wcześniej nie oczarował się jej teatralnością i poetyckością, niech skosztuje Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd.
Nie wyznawałam lanaizmu
Pomimo tego, że w duszy grają mi mgliste opowieści folkowych artystek, a niemal wszystko, co art popowe przyciąga moją uwagę, narracja Lany del Rey nie była mi bliska. Artystka oczarowała świat swoją mroczną emocjonalnością, nie bojąc się wyciągać na wierzch historii o nieidealnej miłości, pokusach świata współczesnego, ale i tego, który już przeminął. Wbrew społecznym wymogom dotyczącym pisania na temat kobiecości w feministycznym świetle, Amerykanka już od swojego sukcesu komercyjnego Born to Die unikała tych tropów, kształtując wizerunek smutnej dziewczyny, zatopionej w swoich problemach i oldschoolowym podejściu do uczuć i kultury. Mogło się to podobać lub nie.
Trudno się kłócić z tym, że storytelling od zawsze był wyjątkową wartością jej twórczości. I to dzięki niemu zyskała rzeszę fanów, a nawet wyznawców. Może nie na miarę Chrystusa, ale blisko było jej do innych popkulturowych diw sceny indie formatu Florence Welch. Esencją artystki była jej umiejętność filmowego przedstawienia swoich wrażeń, co idealnie można usłyszeć na takim albumie jak Honeymoon, prawdziwie retro wydawnictwie, zarówno pod względem lirycznym, brzmieniowym, jak i wizualnym. Spójność Lany od zawsze imponowała, ale by być wyznawcą lanaizmu, trzeba było kochać jej – w mojej opinii dość irytujący na początku kariery – głos, a także wspomniane opowieści o beznadziei z perspektywy kobiety na skraju. Z Laną del Rey miałam podobne odczucia, co z Lolitą Nabokova – niby opowiada o mentalnej zgniliźnie, ale przykrywa to duszącymi, słodkimi perfumami.
Lana del Rey jak wino
Pomimo braku miłości do ikony muzycznego melodramatu, z albumu na album nie sposób nie zauważyć rozwoju artystycznego i uspokojenia tragicznego patosu, którym emanowała na pierwszych krążkach del Rey. Dostrzegli to krytycy, którzy uznają jej szósty album studyjny z 2019 roku, Norman Fucking Rockwell, za najbardziej przystępny (w dobrym tego słowa znaczeniu), co potwierdza uplasowanie się na 321. miejscu listy „Największych albumów wszech czasów” magazynu „Rolling Stone”. Rockowe ballady dają przestrzeń na wybrzmienie spokojniejszego głosu artystki i przesłania, które dalej opowiada o jej życiowych rozterkach i poetyckich odniesieniach do amerykańskich pejzaży i popkultury. Lana robi to coraz lepiej – narracyjnie bawi się krajową estetyką i wielkimi postaciami, tworząc marzycielską opowieść, w której słuchacz, paradoksalnie, odnajdzie odniesienia do prostoty życia.
Coś, czego nie można odmówić artystce, to otwartość na poszerzanie swoich brzmień. Próbowała rozmytego, barokowego popu, rockowej psychodelii, folku, pompatycznych orkiestrowych uniesień i muzyki gospel, klasycznego rocka, jazzu, a nawet elementów elektroniki oraz hip-hopu. Właściwie jedyne, co niezmienne u wokalistki, to właśnie jej głos, zlewający się i płynący w instrumentalnych eksperymentach profesjonalistów, z którymi współpracuje i aranżuje. Wydaje się, że wiek, a może dojrzałość artystyczna, prawdziwie służy Lanie. Nie jest to reguła w branży, gdzie po kilku udanych krążkach artyści rozleniwiają się, gubią w swoim przekazie i brakuje im świeżości, którą zachwycali wcześniej fanów i nowych słuchaczy. Krążkami Chemtrails over the Country Club oraz Blue Banisters wspólnie z producentem Jackiem Antonoffem nadała swojej twórczości lekkości i dała ujście swojej wrażliwości bez pretensjonalnego tonu.
Tunel pod Ocean Blvd
Jej brzmienie przekształciło się w coś, co jest Laną w najczystszej postaci: klasyczną, klarowną i efektowną z charakterystycznym dla niej lekkim, teatralnym wokalem. Wokalistka prawdziwie czaruje słuchacza i buduje brzmienia wokół fascynujących detali. Wystarczy spojrzeć na temat jej dziewiątego krążka, który ujrzał światło dzienne 24 marca. Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd – pyta w tytule, natychmiastowo skupiając naszą uwagę wokół swojej poetyckiej szczegółowości i spostrzegawczości. A już ta historia jest ujmująca. W wywiadzie z Billie Eilish dla Interview Del Rey ujawniła, że tytułowy utwór został zainspirowany tunelem pod budynkiem w Long Beach na terenie Kalifornii. Kiedyś przeczytała ponoć, że znajdowały się tam doskonale zachowane, zapierające dech w piersiach mozaikowe sufity, ale nikt nie mógł do nich wejść, by je zobaczyć. „Ona jest w zamkniętym świecie, do którego niewielu znalazło wejście” to tylko jedna z metafor, niejednokrotnie żartobliwych, od których odbija się na dziewiątym krążku.
Jazzowa wolność Lany del Rey
Utwory na nowym albumie płyną, zatopione w eklektycznym, muzycznym uniesieniu. Dominuje fortepian o jazzowym zabarwieniu, ale z akustycznymi, oszczędnymi brzmieniami kontrastują zaskoczenia hip-hopowe i popowa energia. Lana zaskakuje najmocniej w siedmiominutowej piosence A&W, która nie przypomina niczego, co do tej pory wydała. Spokój klasycznych opowieści zaburza niepokojące przejście synth-popowe, a następnie kokieteryjny rap Del Rey.
„Lana nie zna granic” — mówi producent, z którym po raz kolejny weszła we współpracę, Jack Antonoff. „Doszła do momentu w swojej twórczości, który jest moim ulubionym, kiedy nie pozostaje już nic innego jak wejście do szaleństwa artystycznego” – przyznaje. „Pogoń za radiowymi trendami? To byłaby głupota. Gonić za trendami? Głupstwo. Ona stworzyła te trendy”.
Królestwo ekspresji Lany Del Rey
Liryczna podróż przez Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd okazała się ostatecznym powodem do tego, by dać się oczarować amerykańskiej, zagadkowej diwie. Jest rozbrajająco prawdziwy w opowieściach o poczuciu niezrozumienia we współczesnym świecie czy rozterkach na temat przyszłości. Tej dotyczącej uniwersalnych wyzwań człowieczeństwa, ale i tych osobistych, do których Lana daje nam zajrzeć. W tych najbardziej poruszających momentach można poczuć się, jakbyśmy czytali fragmenty czyjegoś pamiętnika z przekreślonymi zdaniami napisanymi w emocjach i zapiskami na marginesie. A to rzadki dar, potrafić wpuścić słuchaczy do swojego świata, jednocześnie nie opowiadając wprost o każdym elemencie utworzonego na krążku obrazu. Dałam porwać się tej formie ekspresji, a jeśli to właśnie kierunek, w którym podąża doświadczona artystka, czuję się zaproszona do dalszego jej odkrywania.
Dyskografia Lany Del Rey powiększa się o kolejny krążek, w którym artystka eksponuje swoją wrażliwość. Nie boi się eksperymentów, ale nie przesadza. Kto wcześniej nie oczarował się jej teatralnością i poetyckością, niech skosztuje Did You Know That There’s a Tunnel Under Ocean Blvd. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać […]
Obserwuj nas na instagramie: