Jeszcze gastro nie zginęło, póki zamawiamy jedzenie. Kupuj na wynos!
Obserwuj nas na instagramie:
Pierwszy lockdown w okolicach kwietnia zwiastował kłopoty, na całe szczęście, nie potrwał aż tak długo. W przypadku TEJ sytuacji, nie możemy być pewni, na jaki okres przestrzeń publiczna zostanie wyłączona z użytku. To tyczy się nas wszystkich – nie tylko branży rozrywkowej. Jak sobie z tym radzimy? A jak radzi sobie gastronomia?
Kulturalne bęcki – komu obrywa się najbardziej?
Restauratorzy słusznie wzburzyli się na wieść o konieczności przerwania swej działalności, a przynajmniej tej stacjonarnej. Zostali potraktowani nie inaczej niż sprzedawcy kwiatów, gdy dosłownie te dwadzieścia godzin przed pierwszym listopada z góry padła decyzja o zamknięciu cmentarzy. Na lodzie i pozostawieni samym sobie, naprawdę nie trzeba brylować w ekonomii, czy mieć wyjątkowego pojęcia, o tym, jak działa gastro, by zrozumieć, w jakiej sytuacji postanowiono restauratorów. To wszystko naprawdę prosty rachunek. Lokal, zamówione dostawy, pracownicy. Wyobraźcie sobie pełne lodówki i magazyny świeżych produktów, które bardzo możliwe, że zaraz trafi szlag. Bo następnego popołudnia nikt już nie wpadnie na obiad, mimo że zazwyczaj w takich godzinach ciężko o wolny stolik. I proszę nie zrozumieć mnie źle – wątpię, by ktokolwiek uważał ten krok za bezzasadny. Przesłanki ku temu były i są, nieustannie rosnąca liczba zarażeń to nie żarty. Jak zwykle, kuleje jednak wykonanie. Czy przesadzę, jeśli nazwę ten ruch rządu wyrokiem bez procesu?
Gastronomia jedzie na tym samym wózku, co kultura – podczas protestów restauracji, na ulice wyszły również osoby związane z innymi branżami około life style’owymi. To w końcu oni – drobni przedsiębiorcy, restauratorzy, artyści – zostali potraktowani przez rząd po macoszemu i pozostawieni – właściwie – samym sobie.
Gastro i wojna poglądowa?
Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, a jak wiadomo, za bycie wegusem i lewakiem, w zaświatach grożą przecież męki piekielne. A na jawie – cóż, znajdą się tacy, co wymierzą “sprawiedliwość” na własną rękę. Spora część gastronomii, zwłaszcza tam, gdzie z kelnerami jesteś na ty, a żegnając się, mówisz “na razie”, a nie “do widzenia”, za swoje przekonania musi pokutować. Teraz. Już. Błyskawica na profilowym na Facebooku zaczyna jakże właściwą dyskusję zajmijcie się gotowaniem (wstaw dowolny rzeczownik) a nie polityką i masowe jedyneczki lecące w Google, zaś tęczowe akcesoria i człon wege w nazwie… No co, no, prowokują przecież, obnoszą się, to trzeba im pokazać, że tu, w Polsce się tego tolerować nie będzie. Także, uważajcie na siebie na tych protestach. Zwłaszcza, jeśli macie swoje biznesy, a ktoś może was rozpoznać jako członka Antify…
Gastrofaza – let’s do it online
No i ponownie mobilizacja zaczęła się na samym dole. Restauracje nie mając innego wyjścia przerzuciły się na dostawy, uruchomiły kontakty, wysłali swych pracowników na rowery. Serwisy takie jak Głodny.pl, Pyszne.pl, Glovo czy Uber Eats już zacierają ręce, bo zamówień jest sporo. Atrakcyjne promocje przyciągają oko, fajnie zamówić dwa obiady w cenie jednego albo zapłacić o dyszkę mniej i mieć kapitał do następnego zamówienia, z tym że narzuca to problem marży, jaką liczą sobie te aplikacje. Właściciele restauracji apelują – czy raczej – proszą, by w miarę możliwości, wynosy zamawiać bezpośrednio od nich. Warto nawet poświęcić swoją wygodę dla krótkiego spaceru do ulubionej knajpki i z powrotem – bo co, jeśli po tym wszystkim jej zabraknie?
Stołuj się w całej Polsce!
Prócz standardowych wypraw obejmujących teren +/- 3 kilometrów od restauracji, część biznesów rozszerzyła swoją działalność na – bagatela, cały kraj. Od Pomorza aż po góry prowadzi się sprzedaż wysyłkową specjałów, jakie dotąd można było jedynie zamówić do stolika, nabyć w delikatesowym sklepie, bądź na miejscu, spod osławionej lady. Poznańska Cafe La Ruina i Raj proponuje wszystkim łasuchom swoje słoiki, a w nich? Przetwory przetworami, ale serniki… Legenda głosi, że kto zjadł go raz, ten zawsze wraca – od niedawna zaś, kremowe ciasto może trafić do Ciebie drogą pocztową.
Warszawski Vegan Ramen Shop również wypuścił swoje pyszności w świat. O ile jednak słoiki to żaden problem – każdy z nas chyba wie, jak się je przewozi – tak o tyle z gorącą zupą jest nieco trudniej. Wtem pojawia się załoga VRS, cała na biało (jak to kucharze) i wychodzą z inicjatywą sprytnego DIY. Znaczy to po prostu tyle co: zrób to sam. Zamawiasz ulubiony ramenik i zazwyczaj po ciężkim dniu wyczekiwania i ślinotoku, paczka z jedzonkiem jest już u ciebie. Trzeba już tylko ugotować makaron, podgrzać bulion i voilà, spicy miso jak marzenie.
Do it yoursefl – wspieraj po taniości
Jest, jak jest, to znaczy – obrywa się dokumentnie wszystkim. Rozumieją to doskonale artyści, pracownicy usług, sprzedawcy rękodzieła, a zatem ci, których praca to dla innych pewien zbytek. Ceny naturalnie też idą w górę i trzeba o tym mówić głośno. Co robić w takim wypadku? Mega fajną akcję wprowadziło Bo.Poznan, co prawda kierowaną wyłącznie do lokalsów, ale zawsze coś – a inne knajpy niech podpatrują i uczą się kreatywności. DIY: zamawiasz danie, a w efekcie dostajesz składniki i dokładny przepis, jak się z nimi obchodzić, żeby zjeść tak dobrze, jak w restauracji. A to wszystko w całkiem przyjemnej cenie, zjeżdżającej tak mniej więcej dychę w dół od regularnej należności peelenów. Dobry wybór dla tych, którzy chcą wesprzeć knajpki, ale liczą budżet. Bo to się opłaca – restauratorom, jak i klienteli.
Zjedzmy u konkurencji, ale tak naprawdę
Niedawno pisaliśmy o mistrzowskim posunięciu Burger Kinga, który zachęcając do zamawiania w konkurencyjnych restauracjach, jak McDonald’s, zrobił sam sobie świetną reklamę. Polska marka Pasibus nie pozostała obojętna na ten apel – ba, sama zabrała głos i to głośniej, i bardziej zdecydowanie. Tak zaczęło się HOTGASTROCHALLENGE, które polega na faktycznym – a nie tylko medialnym, dokładaniu się do biznesu konkurencji. Ekipa Pasibusa wrzuciła do sieci zdjęcie, na którym chwalą się sporą dostawą z krewetkowego baru Shrimp House i rozpoczęła tym samym serię gastronomicznych nominacji. Shrimp House rękawicę podjął i podał ją dalej – pozostaje wypatrywać, czy akcja rozwinie się tak, jak jej hip-hopowy pierwowzór i czy z sukcesem ogranie całą Polskę, a nie tylko jej dolnośląski skrawek.
Przetrwanie gastronomii leży właściwie w geście jej klientów. W naszym. Od jakiegoś czasu wyjścia na miasto – na kawę, tapas, czy na obiad utraciło już tą uroczystą, celebracyjną rangę, a stało się zwyczajnym elementem life style’u. Dosłowną formą smakowania kultury, bardziej casualową i przystępną. Z bywania – zmieniło się na bycie. Nie pozwólmy na to, by z powrotem napuchło do rangi wydumanego, pseudoważniackiego wydarzenia.
zdjęcie główne: fot. Przemysła Łukaszyk
Pierwszy lockdown w okolicach kwietnia zwiastował kłopoty, na całe szczęście, nie potrwał aż tak długo. W przypadku TEJ sytuacji, nie możemy być pewni, na jaki okres przestrzeń publiczna zostanie wyłączona z użytku. To tyczy się nas wszystkich – nie tylko branży rozrywkowej. Jak sobie z tym radzimy? A jak radzi sobie gastronomia? Zobacz także Co […]
Obserwuj nas na instagramie: