fot. Sarah Louis Bennett

Fontaines D.C. „Skinty Fia”: od post-punku po psychodelię na własnych zasadach [recenzja]


22 kwietnia 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Fontaines D.C. pokazują na Skinty Fia zarówno to, że rock nie umarł jak i że nie zamierzają się podporządkowywać.

Stadiony stoją przed Fontaines D.C. otworem

Bardzo dobrze przyjęte krążki Dogrel i A Hero’s Death pozwoliły albo może wręcz kazały sądzić nam, że Fontaines D.C. po raz kolejny dowiozą nam płytę wyróżniającą się, w skali szkolnej zasługującą na co najmniej 4 z plusem. Irlandczycy częściowo zebrali wszystkie karty z kupki leżącej na stole przed nimi, przetasowali je i rozdali na nowo. Częściowo, bo na Skinty Fia wybrzmiewa oczywiście charakterystyczny styl, który Fontaines D.C. wypracowali sobie na dwóch wcześniejszych płytach. Najnowszy album zespołu jest jednak czymś, od czego może odbić się początkujący słuchacz Fontaines D.C. Tym razem trzeba wczuć się nieco mocniej, wgryźć i wchłonąć ten materiał, mając jednocześnie w pamięci poprzednie studyjne wydawnictwa Griana Chattena i spółki. Podchodziłem do tej płyty kilka razy. Z każdym kolejnym odsłuchem myślałem sobie, że nie mam już ochoty słuchać tego albumu i będzie to negatywna recenzja. Za każdym razem ciągnęło mnie jednak do Skinty Fia coraz bardziej, jak w hipnozie. No i cóż, panowie ze swojego zadania dostarczenia nam kolejnej dobrej płyty wywiązali się śpiewająco (i grająco, ale o instrumentarium jeszcze wspomnę).

Zaczyna się dobrze

Śpiewająco oczywiście dosłownie, w jak najbardziej ścisłym tego słowa znaczeniu, bo płytę otwiera podparte basem, chórowe In ár gCroíthe go deo. Blisko sześciominutowy utwór powoli się rozkręca, co jakiś czas dodając kolejne elementy układanki w postaci wokalu i reszty instrumentów, aby w końcu uwolnić narastające napięcie. Panowie dobitnie mówią nam: przygotujcie się, bo do dopiero początek tej podróży. A kontynuują ją brudnym, garażowym riffem utworu Big Shot. Już w tym momencie da się wyczuć małą zmianę w muzycznej ścieżce Fontaines D.C.: nadal jest post-punkowo, ale panowie wyraźnie postanowili bardziej pójść w rocka. Big Shot brzmi nieco jak coś wyrwanego z początkowej twórczości Placebo, jednak przepuszczonego przez współczesne filtry. Bas wspiera tu gitarę elektryczną, gitara elektryczna bas. Wszystko wzajemnie się uzupełnia.

Klimat płyty bardzo dobrze zarysowuje też następne w kolejności How Cold Love Is: jest nieswojo, nieprzyjemnie i ciężko. Pierwszy singiel z albumu, czyli Jackie Down The Line, to najbardziej przystępny z utworów i od pierwszego przesłuchania całości jest to zdecydowanie mój faworyt do miana ulubionej piosenki na wydawnictwie. Czy najlepszej? Na to pytanie nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Jest to po prostu świetny utwór. Perkusja nadaje (i przede wszystkim brzmi świetnie!) dynamiki, a drapieżny bas podbudowuje w tle atmosferę.

Fontaines D.C. – Jackie Down The Line

Po trochu

Bloomsday nosi w sobie grunge’owo-punkowe DNA, zaś Grian Chatton czaruje swoim niskim wokalem, który na płycie przybiera najróżniejsze formy: od śpiewu, przez coś na kształt melorecytacji, co w zasadzie mogliśmy już usłyszeć na poprzednich wydawnictwach Irlandczyków. I ponownie w Roman Holiday, Chatton jest jakby poza tempem i wydawać się może, że śpiewa nie do rytmu. Jest jednak na tyle elastyczny, że doskonale wypełnia te miejsca, gdzie powinniśmy słyszeć jego głos. Najbardziej zaskakującą pozycją na płycie jest jednak The Couple Across The Way, w którym nie usłyszymy żadnego instrumentu za wyjątkiem akordeonu. Tytułowy kawałek Skinty Fia to ukłon w stronę lat 90.: breakbeatowo-hip-hopowy vibe nadawany przez perkusję, wsparty gdzieniegdzie przebitkami à la The Crystal Method i zimnymi, mechanicznymi, industrialnymi gitarami. Brzmi zdecydowanie jak coś, co mogłoby wyjść spod ręki Trenta Reznora.

Słyszę na tym krążku bardzo dużo odwołań do twórczości innych zespołów i artystów, co objawia się także w mrocznym I Love You. Rozciągający się bas i post-punkowy, zimny riff w intro od razu kojarzą się z kawałkiem I Wanna Be Adored z repertuaru The Stone Roses. Chatten po raz kolejny pokazuje swój wokalny kunszt, kiedy zatroskanym, pełnym żalu głosem wyśpiewuje kolejne partie tekstu. Jeden z najmocniejszych kawałków, jakie usłyszałem w tym roku. Panowie kolejny raz pokazali swoje przywiązanie do literatury, o czym mówi tytuł zamykającej album kompozycji – Nabokov. Narkotyczno-oniryczny, niepokojący klimat budowany przez całe wydawnictwo, ma tu swoje ujście w postaci psychodelicznej piosenki.

Fontaines D.C. – Skinty Fia

Puzzle kompletne

Było o wokalu, pora też na coś o instrumentarium. Skinty Fia to najbardziej stonowana płyta Fontaines D.C., a mimo tego całkiem sporo się tu dzieje. Trzeba trochę czasu, aby się skupić i wyłapać smaczki, pojedyncze nuty. Każdy dźwięk jest tu na swoim miejscu. Klocki poukładane są idealnie, chociaż mogą tak nie brzmieć. Parę razy zdarzyło mi się pomyśleć, że coś brzmi jak nagrane “na odwal się”, jednak był to tylko jeden z wielu trybików, napędzających machinę Skinty Fia.

Bez wątpienia jest to najdojrzalszy album Fontaines D.C.. Odnoszę jednak wrażenie, że panowie nie uwolnili jeszcze swojego całego potencjału. Że w całej piątce tkwią jakieś ledwo naruszone pokłady artyzmu, które zarezerwowali sobie na później. Jak dotąd, konsekwentnie się budują i wzmacniają, czego dowodem jest Skinty Fia. Solidne wydawnictwo dla tych, którzy są już zapoznani z twórczością Irlandczyków. Nie polecałbym raczej tego na start, ale przecież gusta są różne. Dla mnie jako osoby, która już trochę Fontaines D.C. zna, jest to płyta po prostu świetna.

Fontaines D.C. – Skinty Fia, odsłuch płyty

Fontaines D.C. pokazują na Skinty Fia zarówno to, że rock nie umarł jak i że nie zamierzają się podporządkowywać. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk Concert w ramach prestiżowej serii NPR „Pies i Suka”, czyli Ralph Kaminski i Mery Spolsky połączeni w remiksie Stadiony stoją […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →