fot. materiały prasowe

Florence and The Machine – “Dance Fever” bez tanecznej rewolucji [recenzja]

Obserwuj nas na instagramie:

Florence and The Machine wracają z urlopu z nowym albumem Dance Fever, w którym łączą siły z producentem Jackiem Antonoffem. Choć tytuł mógłby wskazywać na taneczny zwrot akcji, wciąż więcej tu klasycznego Florence and The Machine niż brzmieniowej rewolucji.

Florence and The Machine poza ramami klasycznej konsumpcji muzyki

Muzyka z definicji ma być czymś, co dostarcza ludziom rozrywki, umila im życie, gra raczej gdzieś w tle codzienności i podbija towarzyszące nam w życiu emocje. Londyński skład z niezwykłą Florence Welch na czele wyniósł jednak tę definicję na zupełnie inny poziom. Sprawili, że dla milionów fanów na całym świecie ich twórczość stała się nie tylko umilaczem, ale talizmanem, który przyświeca ich życiom, a nawet drogowskazem, który nimi kieruje. Brzmi to dość patetycznie, ale sama tego doświadczyłam i wiem, o czym piszę.

Florence and The Machine to nigdy nie była tylko muzyka. To również silny przekaz, który — nie umniejszając roli psychologów — dla wielu okazał się bardziej skuteczny niż wieloletnia terapia. To, co znajdujemy w tekstach FATM to jedno, ale mam tu również na myśli całą ideę, która przyświeca działalności tego zespołu. Spotkania z nimi na koncertach to zawsze przeżycie wykraczające poza ramy czystej konsumpcji muzyki. Fani na całym świecie tworzą podczas tych wydarzeń niezwykle silne i zżyte społeczności. Wokół tej muzyki rodzą się przyjaźnie, związki. Jeśli w muzyce miałabym szukać jakiegoś magicznego czynnika, to byłoby nim właśnie to, co tworzy wokół siebie Florence and The Machine.

Florence and The Machine Dance Fever recenzja
Florence and The Machine, fot. Lillie Eiger

Florence Welch i jej boski pierwiastek

Sama Florence to jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci scenicznych, jakimi obdarzył nas świat. Trochę hipiska, a trochę księżniczka — szalona i wyzwolona, a jednak delikatna i krucha. Orędowniczka społeczności queerowej i osób zmagających się z chorobą alkoholową, która dotknęła ją samą. Muzyczna terapeutka, poruszająca kwestie ludzkiej kondycji psychicznej, dla której nie ma tematów tabu. Zawsze walcząca o miłość, będąca blisko swoich fanów przyjaciółka, a jednocześnie postać emanująca pewnego rodzaju boskością, przez co zdaje się być w jakiś sposób niedostępna, jakby zupełnie niestworzona dla tego zwykłego, ziemskiego, prozaicznego jestestwa.

To wszystko składa się na fakt, że nowe wydawnictwa od Florence and The Machine to dla mnie zawsze wyjątkowe święto. Wiem, że dla milionów osób na całym świecie również. Celebracja, która trwa jeszcze na długo przed i długo po samym dniu premiery. Iskra wskrzeszająca i odradzająca emocje, które nie sposób opisać i nawet nie zamierzam się tu na to porywać. Kto wie, ten wie.

Florence and The Machine Dance Fever recenzja
Florence Welch, fot. Rhys Frampton / “Sorbet Magazine”

Dance Fever: Florence w muzycznym starciu z własnymi rozterkami

Dance Fever zdaje się szczególnym momentem w karierze Florence Welch. Po trasie promującej album High as Hope, po raz pierwszy w swojej — nie da się ukryć — intensywnej karierze artystka zdecydowała się wziąć nieco wolnego od muzyki. Jak się szybko okazało, niepotrzebnie wykorzystała swoje “dni urlopowe”, bo chwilę później pandemia wysłała na przymusowy urlop wszystkich artystów. Wbrew pozorom czas ten okazał się niezwykle płodny, a zdarzenie z tak abstrakcyjną sytuacją, która sprowadziła nasze życia do najbardziej prozaicznych czynników i mocno zderzyła z takimi wartościami jak przemijanie, kruchość życia, śmierć, strach o to, co będzie, wyzwoliło wśród artystów zupełnie nowe pokłady kreatywności, co słychać również na najnowszym wydawnictwie Florence and The Machine.

Już pierwszy promujący ten album singiel to mocny statement. Jeszcze niedawno Florence była Queen of Peace, a dziś śpiewa już o byciu królem — nie królową, a królem, co ma wzmocnić przekaz dotyczący przypisywania nam życiowych ról ze względu na płeć. Dlaczego mężczyźni nie muszą stawiać na szali życia zawodowego i rodzinnego, a ona jako kobieta nieustannie walczy z myślami: rozwijać karierę czy osiąść, aby móc założyć rodzinę — zastanawia się Florence.

Silnego przekazu dostarczył nam również kolejny singiel. Okraszone potężnymi emocjami Heaven is Here to monstrualna pocztówka Florence z czasów pandemii, a nieokiełznana radość z możliwości powrotu do tworzenia muzyki miesza się tu z wściekłością i żalem — kto z nas nie doświadczył w tamtym czasie podobnej mieszanki skrajnych emocji…

Florence and The Machine nie tylko do różańca

Nowości od Florence and The Machine okazały się jednak nie tylko intensywne w kontekście treści i przekazu, ale również brzmienia. Zespół, który pierwotnie, z definicji i z dorobku zawsze był bardziej alternatywny, prawdopodobnie wydał właśnie najbardziej przebojowy album w swojej karierze i choć takie zwroty ku przebojowości rzadko wychodzą komukolwiek na dobre, FATM nie mogli zrobić tego lepiej.

My Love zwiastowało mainstreamowe pobudki na podbicie radiowych list przebojów, przy czym nawet przez sekundę nie zahaczyło o kiczowatość i przaśność, jakie zazwyczaj towarzyszą tego typu ruchom. To wciąż Florence and The Machine w swoim najlepszym, autentycznym wydaniu. Free to kolejne rozterki Florence i ukazanie walki z wewnętrznymi demonami, jednak ponownie podane na tanecznym i dość optymistycznym gruncie. Choć zawsze miałam słabość do tych przedramatyzowanych, melancholijnych wyciskaczy łez w wydaniu FATM, tak zaskakująco podoba mi się to przełamanie konwencji na Dance Fever.

Cały album przynosi jeszcze więcej takich momentów. Choreomania to jeden z mocniejszych momentów albumu, taneczne katharsis. Uwielbiam te dziwne rzeczy, które dzieją się tu z wokalem Florence i to jak jego “potworność” gładko przechodzi w melodyczny refren. Jeśli to nie będzie przebojem tego sezonu na wszystkich queerowych parkietach, to nie wiem, co mogłoby nim być, ale nawet jeśli — Choreomania z pewnością sprawdzi się jako festiwalowy wymiatacz, więc uczcie się tekstu, bo koncert na Orange Warsaw Festival już za moment!

Podobna historia może spotkać Dream Girl Evil, którego o popowość już bym nie posądziła, ale utwór ten ma ogromny potencjał na stadionowy hymn. Od razu wyobrażam sobie tłumy skandujące w zapętleniu końcowe Dream Girl Evil, szczególnie wszystkie dziewczyny obsypane kolorowym brokatem i z wiankami na głowie. :)

Jeśli zaś miałabym puścić komuś, kto kompletnie nie zna Florence and The Machine, jedną piosenkę z tego albumu, która miałaby definiować brzmienie zespołu, to wytypowałabym Cassandrę — chóralne zaśpiewy, podrywający refren, dramatyzm i monumentalność niczym z czasów ery Ceremonials, szerokie instrumentarium, rozbudowana kompozycja z rosnącym napięciem i eksplozją kulminacji na koniec – 100% FATM w FATM.

Nie tylko Dance Fever, czyli klasyka brzmienia FATM na ich nowym albumie

Jednak tytułowa taneczna gorączka to wbrew pozorom niejedyna domena nowego wydawnictwa brytyjskiej grupy. Nie brakuje tu również bardziej spokojnych klimatycznych momentów, jak Back In Town, Girls Against God czy The Bomb. Nie są to raczej utwory, które podbiją mainstreamowe gusta, ale właśnie w tych stonowanych propozycjach, które muzyczne zdają się jedynie tłem tekstu, najmocniej wybija się nietuzinkowa liryczność Florence.

Mimo jasno zaakcentowanego przekazu niemal każdego utworu na tym albumie Dance Fever niesamowicie działa na wyobraźnię, a to głównie dlatego, że przepełniony jest filmowymi momentami. Taki Daffodil na przykład mógłby spokojnie przejąć pałeczkę po No time to die i zwiastować nową część przygód Jamesa Bonda, a jego końcówka mogłaby być soundtrackiem do najbardziej kultowej sceny akcji w dziejach współczesnego kina. Z kolei zamykający album Morning Elvis mógłby jednocześnie kończyć jakąś wzruszającą, romantyczną opowieść miłosną.

Dance Fever z pewnością nie jest żadnym game changerem, jeśli chodzi o pozycję Florence and The Machine na scenie. Są momenty, w których wyraźnie słychać wpływy jednego z najbardziej rozchwytywanych obecnie producentów, nagrodzonego Grammy Jacka Antonoffa, ale po angielsku powiedziałabym, że it’s really Florence and The Machine thing i na ten moment to chyba najlepszy komplement dla autorów tego albumu, bo nie wiem, czy FATM mogliby zrobić coś jeszcze bardziej rewolucyjnego dla świata muzyki niż to, że po prostu istnieją, a przy tym nie poddają się dobrze sprzedającym się trendom, tylko pozostają wierni swojej stylistyce.

Florence and The Machine – Dance Fever, posłuchaj albumu!

Florence and The Machine wracają z urlopu z nowym albumem Dance Fever, w którym łączą siły z producentem Jackiem Antonoffem. Choć tytuł mógłby wskazywać na taneczny zwrot akcji, wciąż więcej tu klasycznego Florence and The Machine niż brzmieniowej rewolucji. Zobacz także Nowe seriale, na które warto czekać w 2024 roku Hania Rani zagrała Tiny Desk […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →