kadr z filmu „Blondynka” (fot. Netflix)

Filmy z 2022 roku, które najbardziej podzieliły widzów


18 listopada 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Jeden obejrzał najlepszy swoim zdaniem film roku, inny najgorszą produkcję budzącą politowanie. A to przecież ten sam film!

Zachwyt kontra oburzenie

Łatwo znaleźć w historii kina absolutne klasyki, uważane za wzór dobrego filmu. Takie, na które nikt nie waży się podnieść ręki, aby nie zostać uznanym za ignoranta. Ojciec chrzestny, Pulp Fiction, Siedmiu samurajów – lista jest długa. Jest jednak sporo filmów, które w momencie premiery totalnie polaryzują widownię, wywołując na zmianę zachwyt i oburzenie. W 2022 roku także było ich kilka, więc przygotowaliśmy krótką listę. Tylko się nie obrażajcie!

Nie martw się kochanie
kadr z Nie martw się, kochanie / fot. Warner Bros.

Elvis, reż. Baz Luhrmann

Opowieść o drodze na szczyt jednego z najbardziej rozpoznawalnych artystów w historii muzyki rozrywkowej. Oraz jego późniejszym upadku, w którym duży udział miał menedżer Presleya, Tom Parker (Tom Hanks). Za kamerą Baz Luhrmann – jeden z największych wizjonerów współczesnego kina i przy okazji niesamowity oryginał. Jego znakami rozpoznawczymi są wizualny przepych, musicalowe wstawki, ogrom (a dla niektórych być może nadmiar) kolorów i bardzo luźne podejście do tematu. I tak jak podszedł do klasyki pokroju Romea i Julii czy Wielkiego Gatsby’ego, tak samo postąpił z biografią króla rock’n’rolla. Wyszedł z tego film unikatowy – dopracowany i atakujący wszystkie zmysły, ale też momentami niestrawny dla fanów klasycznych biografii. Widzowie podzielili się na dwa obozy: tych o otwartych głowach, którzy potraktowali historię Elvisa Presleya jako jedynie punkt wyjścia do opowieści o miłości do muzyki, a także tych, którzy chcieli zobaczyć po prostu ubrane w dramat kolejne etapy z życia słynnego muzyka. Jedyne, czego nikt się nie czepiał, to rola Austina Butlera – ten jako Elvis zachwycił wszystkich.

Top Gun: Maverick, reż. Joseph Kosinski

Kontynuacja hitu Tony’ego Scotta sprzed ponad 3 dekad z Tomem Cruisem w roli głównej zbierała w dużej mierze pozytywne recenzje, a nawet zachwyty. W Top Gun: Maverick jest w końcu wszystko to, czego można oczekiwać po sequelu produkcji o legendarnej szkole pilotów: dobro tryumfujące nad złem, wysokie tempo, zapierające dech w piersiach doznania wizualne, idealnie przystrzyżony Tom Cruise w nieśmiertelnej kurtce-pilotce z nieskazitelnym uśmiechem. Słowem – amerykański sen o potędze ziszczający się na oczach widzów. Trudno jednak było nie zadać sobie pytania, czy historię, która podbijała kina w ejtisach, wciąż powinno się oklaskiwać prawie 40 lat później? Banalny do bólu, płytki scenariusz, postaci rysowane grubą krechą, narracyjne skróty i uproszczenia, propagandowy wydźwięk produkcji – długo można wymieniać. Zupełnie jakby czas stanął w miejscu, a (zachodni) świat wciąż żył amerykańskim, wyidealizowanym snem. I oczywiście, można odeprzeć te wszystkie zarzuty, powołując się na konwencję i szacunek do klasyki. Ale można też oczekiwać od twórców świadomości, że świat kina też trochę (no, troszeczkę) się zmienił od czasów pierwowzoru. 

Blondynka, reż. Andrew Dominik

Kolejna po Elvisie filmowa biografia, na którą wszyscy czekali. Mroczna wersja historii słynnej Normy Jeane Mortenson, którą świat zapamiętał jako Marilyn Monroe. Głośno było o tym, że będzie to produkcja tylko dla widzów dorosłych, że nie zabraknie kontrowersji, nagości, emocjonalnego obnażania się i jazdy bez trzymanki na granicy uzależnienia i choroby psychicznej. Emocje budziło też obsadzenie w głównej roli Any de Armas, która z pochodzenia jest Kubanką. Ale tym wszystkim ekscytowaliśmy się jeszcze przed premierą, na fali rozbuchanej netfliksowej kampanii promocyjnej dzieła. Kiedy film się ukazał, jedni chwalili ciekawe podejście i wizualne smaczki, włącznie z kreacją de Armas, a inni narzekali na mętny sposób opowiadania historii i dłużyzny. Zawiniło też pewnego rodzaju nieporozumienie. Nie wszyscy wyłapali bowiem, że Blondynka nie jest bezpośrednią biografią, ale filmem bazującym na fabularyzowanej historii Monroe autorstwa Joyce Carol Oates. Niby niewielka, ale jednak różnica. Szczególnie dla fanów historii Hollywood. 

Batman, reż. Matt Reeves

Nowy „Batman” będzie inny – to było wiadomo od momentu, w którym okazało się, że w najnowszej wersji w reżyserii Matta Reevesa tytułową postać zagra Robert Pattinson. Aktor balansujący na granicy mainstreamu i alternatywy, pasujący raczej do ról skrytych introwertyków niż muskularnych herosów, musiał świadczyć o zmianie kierunku, w którym podążać będzie historia o człowieku-nietoperzu. A potem pojawił się trailer produkcji – bezprecedensowo mroczny, deszczowy, przywołujący na myśl raczej filmy pokroju Siedem czy Zodiak niż efekciarskie kino superbohaterskie. Reeves zabrał widza do innego świata niż wcześniejsi twórcy. Postawił Batmana w roli detektywa na tropie Riddlera-siewcy chaosu, a nie gadżeciarza z nieograniczonym budżetem, który kuriozalnie moduluje głos. Czy mu się to udało? Z jednej strony zarzucano filmowi psychologiczną płytkość, z drugiej wychwalano zmianę estetyki i celną inspirację kinem noir. 

Wiking, reż. Robert Eggers

Ogień, przemoc i brutalność w wikińskim wydaniu. Film zrealizowany z ogromnym rozmachem, budzący grozę portret ludzkiej natury bazującej na najniższych instynktach, przysłaniającą tytułowemu „człowiekowi Północy” wszystko inne niż chęć zemsty i zwycięstwa. Wizja Roberta Eggersa, znanego z horrorów Czarownicy i The Lighthouse, była odważna i ambitna. Reżyser chciał jak najwierniej oddać czasy średniowiecznych realiów, pieczołowicie odtwarzając budynki, stroje i zwyczaje z Półwyspu Skandynawskiego i Islandii. W tych ramach umieścił w miarę uniwersalną opowieść o zdradzie, poszukiwaniu zemsty i miłości. Czy widzowie dali się porwać przez Wikinga? Dla jednych film był najwybitniejszym dziełem Eggersa, inni zarzucali mu, że to Gladiator bez Koloseum w tle ze skrajnie nudnym protagonistą.

Nie martw się, kochanie (2022), reż. Olivia Wilde

Jak już niegdyś pisaliśmy, wokół filmu Olivii Wilde wiele się działo, i to jeszcze przed oficjalną premierą. Oczywiście najmniej wszystko dotyczyło samego obrazu, a więcej okoliczności jego powstania, rzekomych romansów i niesnasek na planie. A jako że nic tak nie podgrzewa atmosfery jak dobra kontrowersja, film obejrzeć chciał każdy. No dobra, tak naprawdę nic tak nie podgrzewa atmosfery jak Harry Styles i to na niego wiele osób poszło do kina (czy obejrzało film w streamingu). Werdykt? Zdania są oczywiście podzielone. Z jednej strony odrobinę westworldowa historia wciągała, a na końcu mocno zaskakiwała. Dość zgrabnie poprowadzony był też płynący z filmu feministyczny przekaz. Z drugiej historia strasznie się ciągnęła, a aktorzy grali nierówno – od wspinającej się na oscarowe rejestry Florence Pugh, po starającego się błysnąć, ale finalnie dość drewnianego Stylesa. Ten film na pewno nie trafi do zbiorów The Criterion Collection czy na szczyt słynnej listy TOP 250 przygotowywanej przez IMDb, ale to, że komuś się podobał, może być zrozumiałe. Czy wspomnieliśmy już, że grał w nim Harry Styles?

Jeden obejrzał najlepszy swoim zdaniem film roku, inny najgorszą produkcję budzącą politowanie. A to przecież ten sam film! Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Zachwyt kontra oburzenie Łatwo znaleźć w […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →