fot. Katarzyna Mieszawska

FEST Festival 2021 oczami uczestników. Wywiad jeden na jeden


30 sierpnia 2021

Obserwuj nas na instagramie:

FEST Festival w tym roku był zdecydowanie festiwalem próby. Jak ona wypadła? O dobrych i tych słabszych stronach chorzowskiego wydarzenia rozmawiałam z redaktorką Rytmy.pl, Weroniką Szymańską. Nasz wywiad to przede wszystkim wspominki z punktu widzenia uczestnika imprezy. Chodzącego na koncerty, śpiącego na polu namiotowym i bawiącego się (z) muzyką na żywo.

Od zakończenia FEST Festivalu stuknęły nieco ponad dwa tygodnie. Był to poniekąd czas refleksji oraz powrotu do koncertów i oderwanego od rzeczywistości festiwalowego życia. O tym, jak prędko minął FEST i jak się na nim bawiło – przeczytacie w poniższym wywiadzie.


Weronika Szymańska, Maja Kozłowska – wywiad

Maja Kozłowska: Jak się czujesz po Feście? Czy powrót do rzeczywistości, w której festiwale normalnie się odbywają był dla ciebie nakręcający?

Weronika Szymańska: Totalnie! W zasadzie mija już tydzień od FESTa, a do mnie trochę wciąż nie dociera, że byłam w tym roku na festiwalu z prawdziwego zdarzenia. Może i organizatorzy mieli sporo potyczek po drodze, ale myślę, że za samo zorganizowanie tak dużej imprezy w tak trudnych warunkach należą m się ogromne słowa uznania. W zasadzie FEST był w tym roku jedynym graczem na tak dużą skalę, który nie wystraszył się obowiązujących restrykcji. Myślę, że wszyscy tego potrzebowaliśmy, zarówno fani muzyki, jak i artyści.

Maja Kozłowska: Dopiero jadąc na festiwal, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo na niego czekałam. Nie było to wytęsknione odliczanie, ale będąc już na miejscu, poczułam się bardzo, bardzo dobrze. Wszystko wydawało się właściwe, takie, jak powinno być. I chociaż droga przez cały festiwalowy teren na camping była mordęgą – gdyby nie pomocni obozowicze zapewne solidnie nadrobiłabym dwa razy tyle drogi, bo nigdzie nie widniały znaki informacyjne – to tuż po rozłożeniu namiotu uderzyło mnie, że to właśnie na to czekałam przez prawie dwa lata.

Weronika Szymańska: Taaak, moment rozłożenia namiotu na festiwalu był chyba najlepszym uczuciem, jakie mogłam poczuć po tym pandemicznym roku. Od razu obudził się we mnie mój wewnętrzny hipis, który wyłączył w mojej psychice wszelkie potrzeby komfortu i zdałam sobie sprawę jak bardzo tęskniłam za tymi zimnymi nocami i pobudkami o 9:00 rano w 40-stopniowym upale. Nawet nie śmiałam narzekać na te okropnie długie kolejki do prysznicy, które ciągnęły się 24/7 i kabiny, które były pozapychane już na drugi dzień. Po prostu dobrze było tam być i to wszystko przeżyć. Choć nie ukrywam, że gdyby nie ten festiwalowy głód, pewnie nieco bym ponarzekała na dość skromne jak na taką ilość biwakowiczów zaplecze sanitarne na polu. 

Maja Kozłowska: Kolejki pod prysznic były uciążliwe, kiedy już się w nich stało, bo faktycznie trzeba było sobie liczyć minimum te czterdzieści minut oczekiwania, żeby zaliczyć kąpiel. A nie było innej opcji, żeby się odświeżyć, jak swoje odstać, szczególnie, że pogoda była… no po prostu piękna. Nie ma co, festiwalowicze naprawdę musieli sobie zasłużyć dobrym sprawowaniem. Chociaż momentami przeklinałam ten skwar, to zaraz potem przypomniałam sobie psią pogodę Open’era, przemoczone ciuchy, koncerty w deszczu i nagle od razu robiło się jakoś przyjemniej. Swoją drogą, porównania FESTa do Open’era wydają się nieuniknione – chorzowski event, choć to dopiero druga edycja, już predestynuje do bycia ważnym graczem wśród letnich muzycznych wydarzeń. I moim zdaniem, klimatem totalnie zostawia Open’era daleko w tyle.

Przeczytaj: FEST Festival 2021: piątkowe highlighty

FEST Festival 2021
fot. Katarzyna Mieszawska

FEST Festival tworzy własny klimat

Weronika Szymańska: Zdecydowanie! Choć przed FESTem jeszcze długa droga, żeby doskoczyć do możliwości Open’era w tworzeniu zachwycających line-upów z największymi, światowymi nazwiskami na czele, to bez dwóch zdań jest to idealna opcja dla osób, które szukają w festiwalach jakiejś nowej energii. Co prawda dziś już każdy festiwal jest czymś więcej niż tylko zbiorem koncertów. Open’er ma teatry, stand-upy i wiele innych atrakcji poza muzycznych. Ale na Feście jakoś inaczej się to czuje. Jakby bardziej. Może to po prostu kwestia lokalizacji i tego magicznego Parku Śląskiego, ale na jego terenie roztacza się taki klimat, w który się po prostu wsiąka. To taki festiwal, na który zabrałabym totalnego antyfestiwalowicza, który nie czułby presji i mógł przeżyć te cztery dni totalnie po swojemu. Jak chcesz, to biegasz jak szalona między scenami, a jak masz ochotę czilować, to leżysz w hamaku i delektujesz się tym, że jesteś w miejscu, w którym liczy się tylko tu i teraz. Na Feście jest po prostu przestrzeń na wszystko i dla wszystkich. Line-upowe niedociągnięcia w ogóle mi w tej pespektywie nic nie robią.

I chyba nawet lepiej, że FEST jest właśnie takim line-upowym festiwalem środka. Nie lubię tego openerowego uczucia, gdy muszę wybierać między jedną super gwiazdą a drugą super gwiazdą, których koncerty odbywają się w tym samym czasie i wiem, że pewnie długo nie będę miała okazji zobaczyć ich ponownie. FEST jest pozbawiony tej presji.

Maja Kozłowska: FEST bardzo pozytywnie zaskoczył mnie swoją otwartością i środowiskiem, budowanym też przez ludzi. Jasne, że to jest ten czas, kiedy festiwal kreuje swój instagramowy wizerunek, ich kolorowe logo było oblegane równie mocno, jak totem w Kosakowie, a do kalejdoskopowego tunelu była wieczna kolejka, ale mimo wszystko, działo się to zupełnie naturalnie. Wiesz, na zasadzie atrakcji, pinezek, highlightów, które kiedyś staną się pamiątką, a nie zwykłą możliwością i okazją do oznaczenia modnej lokalizacji na socialach. Mam też nieodparte wrażenie, że tam większość uczestników faktycznie przyjechała korzystać i czerpać z tej czysto muzycznej strony, mimo tego, że póki co do Chorzowa nie zawitały gwiazdy formatu takiego Bruno Marsa.

Totalnie urzekł mnie ten brak pędu, aczkolwiek oczywiście życzę sobie i Follow The Step, żeby FEST się rozwijał i zapraszał coraz większe nazwiska z branży. To akurat jasne, że taki jest cel – urządzenie festiwalu w trakcie pandemii także miało na celu udowodnić sceptykom, że da się, że można. I nadepnąć na odcisk innym agencjom w postaci stworzenia jedynej, jak się później okazało, satysfakcjonującej alternatywy. Bo chociaż wpadek było całkiem sporo – odwoływanie występów artystów tego samego dnia, kiedy mieli występować, zastąpienie jednego z headlinerów polskimi raperami, stracenie Nothing But Thieves – i tak uważam, że FEST i tak wyszedł mocno na plus.

Przeczytaj: FEST Festival 2021: Main Stage daleko w tyle

FEST Festival 2021
fot. Katarzyna Mieszawska

FEST Festival – niedociągnięcia są dopuszczalne

Weronika Szymańska: Nie wiem, czy dla kogoś te odwołane koncerty były jakimś szczególnym zaskoczeniem. Raczej każdy, kto trochę już w życiu pokoncertował i wie, jak ten rynek działał przez ostatnie kilka miesięcy, do ostatnich dni nie był pewny, czy faktycznie dane nam będzie spotkać się w tym roku w Parku Śląskim. Sama mocno wierzyłam w chęci i zdeterminowanie organizatorów, jednak nie zdziwiłabym się, gdyby nie udało się tego wózka dowieźć do końca. Gdy już byłam na miejscu i wiedziałam, że to się naprawdę dzieje (wow!) z dużym dystansem podchodziłam do tych największych gwiazd line-upu. Chyba nawet mówiłam Ci podczas którejś z rozmów na polu namiotowym, że nie sądzę, żeby udało się dojechać do Chorzowa Jamesowi Bayowi. Można mnie teraz nazwać człowiekiem małej wiary, ale po prostu wolałam się miło zaskoczyć niż rozczarować, więc na nic się szczególnie nie nastawiałam.

Jednak, choć liczyłam się z odwoływanymi koncertami, to sporo z nich zostawiło spory niesmak. Jax Jones nie był moim must see, ale jestem w stanie postawić się w sytuacji kogoś, dla kogo mógł być i wierzę, że ktoś mógł kupić bilet na konkretny dzień tylko dla tego koncertu i rozczarować się, mając już opaskę festiwalową na nadgarstku. Nie wydaje mi się, żeby organizatorzy dowiedzieli się o tym, że taka gwiazda nie dojedzie na festiwal kilka godzin przed jego setem, bo to jest po prostu niemożliwe. Można było to wszystko lepiej rozegrać. Poinformować wcześniej, umożliwić opcję zwrotu jednodniowych biletów. Organizatorzy zagrali w tej kwestii bardzo twardo, a ich wizerunek dość mocno na tym ucierpiał. Szkoda, bo można było tego uniknąć, a tak fajna impreza, przez wielu fanów muzyki, w których te odwołania ugodziły, będzie teraz postrzegana przez negatywny pryzmat.

Maja Kozłowska: Sama chciałam iść na koncert Jaxa Jonesa, no i nie ukrywam, że ta wieść z rana troszeczkę mnie ugodziła. Liczyłam na dobrą imprezę, trochę mniej manistreamową niż to, co przygrywał Alan Walker. Podczas FESTa w ogóle zastanawiałam się nad losem brytyjskich artystów – bo to ich hurtowo wykreślano z line-upu, ale jednak niektórzy faktycznie zdołali dojechać. I to nie tylko James Bay, ale też muzycy, którzy przyjechali do Chorzowa z Ameryki, co oznacza przynajmniej jeden przystanek w Europie, a w związku z tym dwa razy więcej kontroli na lotniskach. FEST zagrał trochę nieuczciwie i tak, jak powiedziałaś, to spotkało się z ostrą reakcją festiwalowiczów. Niemniej jednak, trzeba im oddać, że organizatorzy robili, co mogli, nie tylko żeby impreza się odbyła, ale żeby była naprawdę widowiskowa. Dziury w line-upie i łatanie ich na ostatnią chwilę może nie dają obrazu profesjonalizmu, aczkolwiek zatrzymanie artysty na granicy też nie leży po stronie Follow The Step. Ponownie zawodzi tu komunikacja, a cała wina powinna spaść na – właściwie jej brak. Podczas tego sezonu FEST miał do ugrania sporo i o ile jest to całkowicie zrozumiałe, tak czynienie tego kosztem uczestników eventu jest zwyczajnie niesmaczne.

Alan Walker – The Spectre

Ludzie byli wkurwieni, nie oszukujmy się. Ale, żeby nie pozostać jedynie krytycznym, mnóstwo osób z którymi rozmawiałam, było autentycznie zachwyconych festiwalem. Każdy dzień miał swój punkt kulminacyjny, imprezy na kręgach głośno chwalono (chociaż i tam miały miejsce zawirowania line-upowe) i nawet w tych długaśnych kolejkach pod prysznicem słyszałam od totalnie obcych ludzi, że jest super. I było. Dla mnie – z każdym dniem nawet lepiej, czułam że narasta we mnie energia i ochota na zintensyfikowane koncertowanie.

Przeczytaj: Hot or not. Pierwszy dzień FEST Festival 2021

FEST Festival 2021
fot. Katarzyna Mieszawska

Weronika Szymańska: Zgadzam się z Twoim ostatnim zdaniem i nie chcę być zrzędą, ale umówmy się – jesteśmy tu też po to, żeby trochę ponarzekać, więc skoro już wspomniałaś o Kręgach – jeśli miałabym wytypować najsłabszy punkt tegorocznego FESTa, to byłyby nim właśnie Kręgi Taneczne. Może nie tyle same w sobie, co w porównaniu z poprzednią edycją sprzed dwóch lat. Wtedy trzy sceny elektroniczne wchodzące w tę strefę prezentowały się naprawdę znakomicie i pamiętam, że często się na nich bawiłam, kończąc tym samym poszczególne dni festiwalu. W tym roku na Kręgi zawitałam raz, pierwszego dnia, w ramach nocnego rozpoznania terenu festiwalu i już w połowie drogi zastanawiałam się, czy nie cofnąć się jednak do namiotu i pójść spać. Oczywiście, organizatorzy nie mieli wpływu na to, że miejscówka Kręgów Tanecznych sprzed dwóch lat była tym razem w remoncie. Kumam, że musieli szyć z tego co jest.

Jednak strefa, która dwa lata temu była jedną z największych atrakcji FESTa, nie tylko czysto muzycznych, ale również widowiskowych, pełna genialnych i interaktywnych dekoracji, instalacji artystycznych i świetlnych, zmieniła się w tym roku w mozolną, niekończącą się drogę, którą urozmaicały jedynie podświetlone kolorowo drzewa. Absolutnie nic mnie w tym roku w Kręgach nie zachwyciło, a przez to, że były tak bardzo oddalone od głównego miasteczka festiwalowego, mam wrażenie, że wiele osób nie wiedziało w ogóle o ich istnieniu. Oczywiście, kto miał trafić na Kręgi, ten na nie trafił i swoje wytuptał pod ich scenami, a ich adresaci tej strefy pewnie czuli się usatysfakcjonowani z poziomu dostarczonego im przez FESTa melanżu, niemniej po prostu szkoda, że organizatorzy odpuścili sobie w tym roku temat Kręgów, które naprawdę robiły dwa lata temu ogromne wrażenie, nie tylko na fanach muzyki elektronicznej.

I, jeśli już jestem przy porównaniu FEST 2019 vs FEST 2021, to mam w głownie jeszcze jeden fuck up. Mam wrażenie, że organizatorzy totalnie zlekceważyli fakt, jak bardzo dwie sceny Main Stage i Silesia Sage utrudniały sobie wzajemne funkcjonowanie. Odczułam to mocno podczas poprzedniej edycji, jak i tegorocznej, najbardziej w trakcie koncertu Hani Rani, która wśród leśnego otoczenia, wspinała się na wyżyny swoich i technicznych możliwości, aby dostarczyć zebranej tłumnie pod Silesia Stage publicznością pięknych, muzycznych wrażeń. A koncert miała przygotowany naprawdę ładnie. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo przez cały czas zagłuszały ją basy grającego na Mainie PRO8L3Mu. Hania sama w pewnym momencie pół żartem pół serio zapowiedziała, że zagra teraz swój najnowszy utwór na feacie z PRO8L3Mem. Myślę, że oczywiście, szkopuł nie tkwi w samy rozstawieniu scen, bo każda z nich ma swój osobisty klimat i nie chciałabym, żeby została przeniesiona w jakiekolwiek inne miejsce. Wydaje mi się, że wystarczyłoby jedynie poprzestawiać nieco godzin w line-upie tak, aby koncerty na tych scenach się wymieniały, a nie zaczynały dokładnie o tej samej godzinie.

PRO8L3M – Skrable

Maja Kozłowska: Najgorsze w kręgach było to, że były daleko – z tym nie mogę się nie zgodzić, bo zawędrować tam, to jedna rzecz, a wrócić – druga. Nie byłam na poprzedniej edycji, więc nie mam porównania, aczkolwiek przypomnę też, tak najprościej – że w festiwalach chodzi przede wszystkim o muzykę. Wszelkie instalacje świetlne itd. to dodatek, który uatrakcyjni zdjęcia i jasne, uczyni też atrakcyjniejszymi same DJ-sety, czy live acty, lecz nadal będzie tą opcją drugorzędną. Tak, stanowisko VJ-a nie powstało bez przyczyny, a wszelkie imprezy elektroniczne często napędzane są również ich niezwykle dopieszczoną stroną wizualną, ale muza, po pierwsze i przede wszystkim. No i, może nieco kontrowersyjnie, ale muzyka elektroniczna nie jest dla wszystkich, tak samo zresztą jak i każdy jeden gatunek. Dobrze, jeśli zachowa część swojej ekskluzywności. Naturalnie, jeśli chcesz sprawdzić, sprawdź, ale zostań dla doświadczeń muzycznych, a nie estetycznych.

Co do przeszkód w odbieraniu koncertów, sama ich nie doświadczyłam – sporo rzeczy działo się jednocześnie na Arenie i na Tent Stage, które były dosłownie o krok od siebie i tam nie było słychać absolutnie nic, co dochodziło z drugiej sceny. Zdaję sobie sprawę, że to co innego, niż otwarte sceny, gdzie akustyka też jest zupełnie różna, bo doświadczyłam tego problemu na innych festiwalach. Czasówka zawsze przyprawia o ból głowy, czy to ze względu na to, że nagle masz do przebycia szalony dystans i musisz to zrobić w jak najkrótszym czasie, czy to z powodu trudnych wyborów między artystami, czy tak, jak mówisz – za przyczynę mając nakładające się występy, które się przenikają, a nijak ze sobą nie korespondują.

FEST Festival i pokoncertowy odbiór wrażeń

Weronika Szymańska: No dobra, trochę ponarzekałyśmy, to może teraz coś bardziej pozytywnego. TOP 5 festowych koncertów? Jesteś w stanie wyszczególnić jakieś występy, które szczególnie Cię zachwyciły i będziesz je jeszcze długo wspominać?

Maja Kozłowska: Najbardziej wybawiłam się na Ofenbachu – kosztem koncertu Jamesa Baya trafiłam na wyborną imprezę. Miałam przed tym spory dylemat, ale niczego nie żałuję, bo ten set był idealnym podsumowaniem FESTa. Taneczny, odrobinę mainstreamowy, acz z wyraźnym indywidualnym charakterem. Duet miał zapał, widać było że wyśmienicie bawią się za DJ-ką. Przeszłabym się na imprezę tylko dla nich, mimo że z klubową muzyką bratam się jedynie okazyjnie. Zachęcili bardzo pozytywnie i naładowali solidną dawką energii. Podobało mi się też na Kiasmos, to był dokładnie taki występ, jakie oczekiwałam. Spokojny, plumkający, zagrany a nie odegrany. Aurora była czarująca, Princess Nokia też dała czadu, ale nieco na przekór, wyróżniłabym… Mroza. Nie byłam na nim długo, bo chciałam zobaczyć UNDADASEA, lecz wystąpił z taką, wiesz, klasą.

FEST Festival 2021
fot. Katarzyna Mieszawska

Weronika Szymańska: Ofenbach vs James Bay to jeden z tych bolesnych festiwalowych wyborów, których nie da się nigdy uniknąć. Moje indie rockowe serce, które do twórczości Jamesa Baya zawsze bije nieco mocniej kazało mi jednak wybrać Main Stage, zwłaszcza, ze nie udało mi się dotrzeć na solowy koncert Jamesa w Warszawie dwa lata temu. Nie żałuję tego wyboru, choć zabrakło mi w tym koncercie nieco bardziej porywającej energii. Było dość poprawnie, bez fajerwerków i nie ukrywam, że mam spory niedosyt, choć zrzucam to wszystko na niedyspozycyjność Jamesa, który kilka dni przed FESTem złamał rękę i zagrał bez gitary. Zdecydowanie brakowało mi jej na tej scenie!

Jeśli chodzi o najmocniejsze punkty  FESTa to zdecydowanie najlepiej wybawiłam się również na tanecznych koncertach. Purple Disco Machine swoim przekrojowym setem, który wystartował we współczesnym klimacie, aby łagodnie cofać się w czasie przez ABBĘ aż po największe klasyki popu, porwał mnie do szalonej, tanecznej zabawy, a jednym z moich FESTowych odkryć jest skład Kerala Dust, który zapewnił mi transową, hipnotyzującą potuptajkę w pełnym, popołudniowym słońcu. No i Sohn! Ahh, z każdego festiwalu wracam z jakąś drzazgą w sercu, która kłuje mnie jeszcze długo po nim. Tym razem jest nią właśnie Sohn. Tak strasznie żałuję, że przegapiłam połowę jego koncertu. To była absolutnie FE-NO-ME-NAL-NA mieszanka elektryzującej elektroniki i tajemniczej alternatywy. Z kolei z polskiego podwórka spore wrażenie wywarł na mnie Tymek. Czułam, że to może być dobry set, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Band Tymka jest genialny i wyniósł jego twórczość na zupełnie inny poziom. Waśnie tak powinien brzmieć hip-hop na żywo!

Sohn – Lessons 

Maja Kozłowska: Ja do tego wyboru podeszłam dość pragmatycznie – na Jamesa Baya wybiorę się stuprocentowo, jeśli tylko ogłosi koncert w Polsce, natomiast co do Ofenbacha, nie byłam tego taka pewna. Ich set okazał się za to tak dobry, że na pewno będę rozważać opcję zobaczenia ich także w bardziej naturalnym, klubowym wydaniu.

Poza tym Kazy Lambist zagrał bardzo przyjemnie, występując z melodyjną elektroniką. Tutaj dość niefortunnym i nietrafionym pomysłem było zaplanowanie jego występu na siedemnastą, bo klimat zdecydowanie się przez to wytrącił.

FEST Festival 2021
fot. Katarzyna Mieszawska

Żałuję, że ostatecznie nie dotarłam na Tymka, ale w tym czasie grał Paul Kalkbrenner, którego chciałam posłuchać – przyznam – także ze względu na samo nazwisko. Jego set przeszedł płynnie, efekty wizualne robiły wrażenie, lecz nieco skuła mnie przy nim pewna monotonia. Ale to się składa na doświadczenia, wiesz, na Tymka, Żabsona, Kacperczyków i tak dalej mam opcję chodzenia co weekend. W festiwalach najbardziej lubię właśnie tę furtkę odkrywania nowej muzy i zapadania się w niej na żywo.

FEST Festival z szansą na bycie festiwalową nowością

Weronika Szymańska: Dokładnie o to chodzi! A FEST zdecydowanie tę furtkę otwiera. Chyba najbardziej podobało mi się w tej edycji  to, że mimo line-upu wypełnionego w większości polskimi nazwami, organizatorom FESTa wciąż udało się mnie zaskoczyć. Trochę się bałam, że mi tego w tym roku zabraknie, a jednak! Wróciłam do domu z kilkoma mocnymi wspomnieniami, które już zawsze będą tymi festowymi. Kurczę, lubię tę imprezę. Kolejna edycja, choć okrojona i organizowana trochę na dziko jeszcze bardziej mnie w tym utwierdziła. Na pewno będę wracać!

fot. Katarzyna Mieszawska

Maja Kozłowska: Yass. Mimo tych trudności, na Feście działo się dużo. Muzycznie oczywiście wymaga to pewnego podszlifowania, ale naprawdę nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby impreza Follow The Step skręciła w tę stronę i ostatecznie postawiła na nieco większy format showcase’owy. Jest multum zagranicznych artystów, którzy robią ciekawą muzę idealnie pasującą do profilu FESTa, nie są aż tak szeroko znani, a jednocześnie kojarzy się ich może przez jakiś jeden hit. Mówię tu o zespołach i solistach pokroju choćby Circa Waves, z bodajże jednym numerem, T-shirt Weather, który ma kilkadziesiąt milionów wyświetleń, a reszta ich kawałków oscyluje w okolicach dziesięciu milionów. Średnia półka i dużo odkryć – to miałoby genialny potencjał na kształtowanie odbiorców muzyki. A na Feście na pewno pojawię się w przyszłym roku. Zobaczyć, co z niego wyrosło.

Circa Waves – T-Shirt Weather

Weronika Szymańska: Taak! Właśnie taki profil ma czeska Ostrava, w której się absolutnie zakochałam. Kilka mocnych nazwisk przyciągających uwagę i mocno showcase’owa druga linia. Taki format pozwala na naprawdę świetną zabawę i przy największych, muzycznych idolach i dostarcza niesamowitej frajdy z biegania między scenami i odkrywania zupełnie nowych brzmień. Brakowało mi takiego festiwalu w Polsce i też nie obraziłabym się, gdyby FEST wcale nie zaczął się łasić na gonienie Open’era i został w takiej pewniej line-upowej niszy. Gdyby coś – chętnie pomożemy!

FEST Festival w tym roku był zdecydowanie festiwalem próby. Jak ona wypadła? O dobrych i tych słabszych stronach chorzowskiego wydarzenia rozmawiałam z redaktorką Rytmy.pl, Weroniką Szymańską. Nasz wywiad to przede wszystkim wspominki z punktu widzenia uczestnika imprezy. Chodzącego na koncerty, śpiącego na polu namiotowym i bawiącego się (z) muzyką na żywo. Zobacz także Co obejrzeć […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →