fot. Marvel Studios

“Doktor Strange w multiwersum obłędu”: magiczne sztuczki to nie wszystko [recenzja]

Obserwuj nas na instagramie:

W kinach zadebiutowała kolejna wielka produkcja wchodząca w skład Marvel Cinematic Universe. Po blisko sześciu latach Stephen Strange otrzymał drugi solowy film. Problem w tym, że Doktor Strange w multiwersum obłędu traktuje protagonistę jak bohatera drugoplanowego. Tekst zawiera śladową ilość spoilerów.

Czy jesteś szczęśliwy, Stephen?

Postać Doktora Strange’a w MCU od dłuższego czasu kreowana była przez Marvel Studios na kolejnego Tony’ego Starka. Egocentrycznego lidera, który wszelkie wady charakteru nadrabia walecznością i ukrytą w głębi szlachetnością. Ewolucję Stephena Strange’a, w którego od początku wciela się wyśmienity Benedict Cumberbatch, śledziliśmy przede wszystkim w produkcjach, gdzie nie stawiano czarodzieja na pierwszym planie. Dlatego właśnie solowy film po ponad pięciu latach od poprzedniego brzmiał tak obiecująco. Jednak od początku Sam Raimi udowadnia widzom, że to nie na lokatorze Sanctum sanctorum postanowił się skupić.

Zobacz: Jeszcze nie miał premiery, a już przebił BatmanaDoktor Strange w multiwersum obłędu ze świetnymi wynikami sprzedażowymi

Pierwsze minuty filmu mogą sprawić, że wielu widzów poczuje się skonfundowanych. Witani jesteśmy przez Doktora Strange’a z innego wymiaru, walczącego u boku tajemniczej dziewczyny przeciwko nieznanemu monstrum. Prędko okazuje się, że owa dziewczyna, którą jest America Chavez, to sprawczyni całego zamieszania. Wprowadzając nową, potencjalnie bardzo ważną postać do MCU, reżyser potraktował wszystkie warianty Doktora Strange’a bardziej jak rekwizyty niż pełnowymiarowe postaci. Kolejne wcielenia pojawiają się i znikają równie prędko, co swego czasu cameos Stana Lee. Z tą różnicą, że te drugie potrafiły być satysfakcjonujące lub zabawne. Te pierwsze są głównie po to, by do granic rozszerzyć wątek multiwersum.

Matczyna miłość potrafi sprawić wiele zniszczeń

Nie można jednak uznać, by postać odgrywana przez Xochitl Gomez grała pierwsze skrzypce zamiast tytułowego bohatera. Niespodziewanie tego zadania podjęła się Wanda Maximoff/Scarlett Witch, która jednocześnie funkcjonuje w filmie jako główna antagonistka. Siedząc na sali kinowej, mimo chwilowego szoku dość łatwo było przejść z postrzegania Wandy przez pryzmat Avengersów do zobaczenia w niej kolejnego z villainów. Laur uznania należy się tu przede wszystkim Elizabeth Olsen, która nadała herosce emocjonalnej głębi.

Najistotniejsze w całej przemianie jest usilne pragnienie Wandy, by spełnić swoje ukryte marzenie zostania matką. Na przestrzeni całego filmu, choć wydarzenia prezentowane nam są z perspektywy Strange’a, In the Multiverse of Madness opowiada nam przede wszystkim o byłej Avengerce. O jej zdeformowanym przez miłość i samotność celu. Dlatego też scena, w której Scarlet Witch dostrzega, do czego doprowadziły jej działania, jest tak dotkliwa i pełna emocji. I jest to z pewnością jeden z lepiej zrealizowanych fragmentów filmu, choć nie można powiedzieć, by nie ocierał się o banał.

Doktor Strange w multiwersum obłędu – finalny zwiastun

Doktor Strange znalazł się w multiwersum obłędu i nikogo to nie obchodzi

Po zachwytach nad Spider-Man: No Way Home oczekiwania społeczności miały prawo być spore. Przynajmniej moje były. Nie spodziewałem się jednak, by blockbuster tego formatu tak bardzo nie potrafił wzbudzić w widzach żadnej reakcji. Od pierwszych do ostatnich minut Doktor Strange w multiwersum obłędu przepełniony jest akcją. Zewsząd atakowani jesteśmy CGI, bohaterowie skaczą po wymiarach niby na trampolinie i… nic. Patrząc w ekran, w żaden sposób nie czujemy się zaangażowani w historię, której zakończenie znamy, zanim do niego dotrzemy. Tym samym najnowsze dzieło Marvel Studios kończy jako mało atrakcyjne resztki fajerwerków, które zostały po ostatniej wielkiej premierze studia, czyli wspomnianym wcześniej Bez drogi do domu.

Przeczytaj także: Spider-Man: No Way Home: Z Pajączka w Pająka [recenzja]

Samo przywołanie ostatnich przygód Petera Parkera nie jest przypadkowe. Po zapowiedzi w Far From Home kolejna część otworzyła nowy rozdział dla MCU, wprowadzając na dobre multiwersum. Producenci bez ogródek wykorzystali retromanię, opatrzyli to całkiem niezłym scenariuszem i zapewnili fanom trzy godziny czystej rozrywki. Między innymi za sprawą kolejnych postaci pojawiających się co chwilę na ekranie. W przypadku Strange’a podobna praktyka nie wzbudziła nawet w połowie tak entuzjastycznych reakcji. Może dlatego, że część z bohaterów pojawiła się po raz pierwszy, a może dlatego, że zanim zdążyli się zaprezentować, umierali na przeróżne sposoby.

Jeszcze zatęsknimy za brakiem multiwersum

Autor scenariusza, Michael Waldron, nawet nie starał się połączyć wydarzeń z No Way Home z tym, czego świadkami jesteśmy w Multiwersum obłędu. Działania podjęte wówczas przez Stephena zdają się kompletnie nie mieć znaczenia, a jedno wspomnienie Człowieka Pająka podczas krótkiej rozmowy przy stoliku dla scenarzysty bardzo dobrze zamyka całą sprawę. Widz musi po prostu zrozumieć, że od tej pory międzywymiarowe podróże i kolejne warianty znanych bohaterów są na porządku dziennym.

Z filmu dowiadujemy się, że America Chavez w trakcie swoich podróży odwiedziła ponad siedemdziesiąt światów. Podczas seansu widzimy kilka różnych wersji wszechświata. Niektóre tylko przez chwilę, acz większość z nich wydawała się obiecująca. Nie zgadza mi się jednak narracja, którą przyjmują wszyscy bohaterowie w odniesieniu do działań przez nich podejmowanych. Nie zliczę, ile razy powtórzono, jak delikatnym zjawiskiem jest multiwersum tylko po to, by po chwili znów ingerować w jego materię. Po dwóch produkcjach z MCU, Spider-Verse, zapowiedzianym sequelu pajęczej animacji i pierwszej scenie po napisach W multiwersum obłędu ewidentnie widać, że Marvel kładzie duży nacisk na wątek wieloświatów, który coraz mocniej zdaje się nużyć, niż zachwycać. Świadczy o tym fakt, że nawet przyłączenie znanych franczyz do Kinowego Uniwersum nie wzbudziło żadnych emocji na sali kinowej.

"Doktor Strange w multiwersum obłędu": magiczne sztuczki to nie wszystko [recenzja]
fot. Marvel Studios

Mimo wszystko Doktor Strange w multiwersum obłędu nie jest złym filmem

Przez ponad dekadę kreowania trendów i dominacji w kinie superbohaterskim producenci musieliby się bardzo postarać, by widzowie uznali Strange’a za słabą produkcję. Film dalej broni się widowiskowymi ujęciami, dobrą choreografią pojedynków, a od czasu do czasu raczeni jesteśmy humorystyczną wstawką. Pod tymi względami W multiwersum obłędu nie różni się wcale od innych produkcji MCU.

Jako osobny byt nieźle wypadły kolejne warianty Doktora Strange’a. Kostiumy różniły się od siebie, każdy z przedstawionych Stephenów miał również inny zarost i fryzurę. Ot szczególiki, które rekompensowały prostotę historii. Na szczególną uwagę zasługują kolory towarzyszące bohaterom, zwłaszcza podczas muzycznej potyczki (jedna z najlepszych scen w filmie!). Powody do radości ma również Sam Raimi, który bardzo skutecznie zaimplementował elementy horroru do marvelowskiej produkcji. Scarlet Witch poruszająca się niczym zombie, slasherowe momenty, opętania i demony. Otoczka kina grozy dodała ciężkości dziełu, które bez odrobiny mroku odleciałoby niby piórko na wietrze.

Ten balonik musiał pęknąć

Już po premierze Spider-Man: No Way Home wyrażałem obawę, że Marvel może zbyt wysoko stawiać sobie poprzeczkę. Doctor Stange in the Multiverse of Madness tylko udowodnił, że niestety miałem rację. Dom Pomysłów chce ciągle więcej, mocniej, efektywniej, bardziej. Kłopot w tym, że tego barokowego przepychu nie sposób strawić, gdy nie ma nań dobrego pomysłu. A sequel filmu z 2016 roku niestety takim dziełem wydaje się być. Jeśli kolejne produkcje tworzące Marvel Cinematic Universe również będą stawiały na ogólną maksymalizację doznań, wkrótce mogą uzyskać całkiem odwrotny efekt od zamierzonego.


Recenzja powstała we współpracy z siecią kin CinemaCity, która umożliwiła udział w seansie.

"Doktor Strange w multiwersum obłędu": magiczne sztuczki to nie wszystko [recenzja]

W kinach zadebiutowała kolejna wielka produkcja wchodząca w skład Marvel Cinematic Universe. Po blisko sześciu latach Stephen Strange otrzymał drugi solowy film. Problem w tym, że Doktor Strange w multiwersum obłędu traktuje protagonistę jak bohatera drugoplanowego. Tekst zawiera śladową ilość spoilerów. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →