Czy z tego uniwersum jeszcze będzie chleb? Byliśmy na filmie „Black Adam” [recenzja]
Obserwuj nas na instagramie:
Black Adam to kolejna pozycja z będącego w rozsypce filmowego uniwersum DC. Czy w świecie Wiedźmina-Supermana i Jokera Jareda Leto faktycznie nastąpiła jakaś zmiana i czy jest jakaś szansa na posprzątanie tego bałaganu?
Black Adam zmieni hierarchię w uniwersum DC?
Z każdym kolejnym filmem z bólem serca patrzę na to, co dzieje się wokół DC Extended Universe, które na początku było kolosem na glinianych nogach. Ogromne pieniądze i ogromne ambicje rozbiły się o brak jakiegokolwiek planu na zbudowanie konkretnego, filmowego uniwersum. Pogoń za Marvelem totalnie się nie opłaciła, czyniąc z zalążków tego świata branżowego klauna – i bynajmniej nie jest to Joker. Warner Bros. zaprosiło nas w miejsce, gdzie pewne rzeczy są już z góry ustalone: zapomnijcie o jakiejkolwiek genezie metaludzi, którzy w tym uniwersum egzystują i są jego ważną częścią. WB wjechało z buta i to prawdopodobnie w najgorszy możliwy sposób. O ile Człowiek ze Stali był filmem co najmniej dobrym, to jako start wielkiego, filmowego uniwersum kompletnie się nie sprawdził. Przybyszowi z Kryptonu nikt raczej nie mógł nawet zagrozić. Aż do teraz: na horyzoncie pojawił się władający starożytną magią wojownik o kamiennej twarzy – Black Adam. Film, który miał spore szanse być nowym startem, wprowadził jeszcze większe zamieszanie w DCEU niż było do tej pory.
Reżyser Jaume Collet-Serra już praktycznie od początku odhacza parę klisz rodem z Mumii czy Indiany Jonesa: oto grupa poszukiwaczy cennego artefaktu, pochodząca z uciskanego przez najemników państwa-miasta, przypadkowo uwalnia potężną moc, która była w ukryciu przez dobrych kilka tysięcy lat. Ową wspomnianą mocą jest Black Adam – niegdysiejszy czempion obdarowany czarodziejską magią, dzięki której miał wyzwolić zbrojnie podbity Kahndaq. Jeden z najpotężniejszych złoczyńców-antybohaterów z kart komiksów DC już od swoich pierwszych chwil na ekranie w zasadzie streszcza cały film, rozwalając innych złoczyńców na najróżniejsze sposoby.
Nie każdy bohater nosi pelerynę, ale przyda mu się jakiś charakter
Po drugiej stronie jest z kolei Stowarzyszenie Sprawiedliwości, które zostaje wysłane przez Amandę Waller do zneutralizowania zagrożenia w postaci Black Adama. A dlaczego nie członkowie Ligi Sprawiedliwości? Na to pytanie odpowiedzi nie znamy. Nie znamy także odpowiedzi na pytanie, dlaczego, gdzie byli wcześniej i kim w zasadzie są tworzący Stowarzyszenie Sprawiedliwości Hawkman, Doktor Fate, Cyclone i Atom Smasher. Twórcy nie pokusili się nawet o jakąkolwiek próbę nadania tym postaciom backstory głębszego niż dwie linijki dialogu. Szkoda, bo to właśnie z nimi przez sporą część filmu tłucze się Black Adam.
Tytułowa postać zostaje wrzucona do współczesnego świata i przez mieszkańców teraźniejszego Kahndaqu traktowana jest jako bohater i wyzwoliciel, który uratował ich spod najemniczego buta zbrojnej organizacji Intergang. Sam jednak bohaterem nigdy się nie czuł i uparcie twierdzi, że mordobitka jest jedynym rozwiązaniem w wyplenieniu zła. Innego zdania jest oczywiście Hawkman, który przez pół filmu próbuje moralizować, stara się być orędownikiem pokoju, a na czole wypisane ma „bohaterowie nie zabijają”. Black Adam próbuje złapać zbyt wiele motywów jednocześnie i w ostatecznym rozrachunku niezbyt rozwija jakikolwiek z nich. Dawny czempion dosyć szybko wpasowuje się we współczesność, naśladując Clinta Eastwooda z Dolarowej Trylogii czy rzucając powiedzonka, które sugeruje mu jedna z „cywilnych” postaci, kilkunastoletni fan superbohaterów – Amon. Moralne rozterki głównych postaci są niesamowicie spłycone, przez co otrzymujemy zero-jedynkowych, plastikowych bohaterów.
Black Adam kontra przeznaczenie
Produkcja pędzi na łeb na szyję, co chwilę traktując nas kolejnymi sekwencjami walk, które o dziwo wyglądają całkiem nieźle. Jest oczywiście masa wybuchów, ognia, a całość wygląda nadzwyczaj przejrzyście. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie na tym mija nam większość filmu, element ten bardzo mnie usatysfakcjonował. Black Adam jest niemalże bogiem – tę potęgę czuć w każdym jego uderzeniu. Również psychodeliczne sztuczki Doktora Fate’a czy wiatrowe wywijasy Cyclone (nie mówiąc już o samych designach postaci, te są świetne!) są wyraźnym sygnałem do tego, że mamy do czynienia z odmóżdżaczem.
Dwayne Johnson przez jakiś czas walczył o ten film. Aktor tym razem nie gra siebie (może dlatego, że nie ma szarego, podartego t-shirta), operując w zasadzie cały czas nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Raczej udało się dźwignąć ten obraz na swoich barkach, ale też umówmy się, że za dużo do dźwigania nie miał. Filmu nie skradł, natomiast dobrze oglądało się Pierce’a Brosnana, który wcielił się w Doktora Fate’a. Za każdym razem nieco tajemniczy, z klasą i przyciągający wzrok do ekranu był dobrym kontrastem od twardziela w postaci The Rocka. Szkoda, że Brosnana było tak mało.
Chleb może i będzie, ale czerstwy
We wszystkim najgorsze jest to, że produkcja w zasadzie nie wniosła kompletnie nic do DC Extended Universe, poświęcając dwie godziny na wprowadzenie antybohatera, który być może kiedyś jeszcze odegra jakąś rolę. Wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o starożytnych czarodziejach i czempionie Kahndaqu, zostało już przedstawione w filmie Shazam!. Black Adam ma wartość zerową, bo przy tylu obecnych bohaterach w uniwersum i chęciach The Rocka o długofalowym budowaniu DCEU, po prostu bardzo ciężko będzie coś z tego ulepić. Produkcję „drużynową” już dostaliśmy, ale co dalej? Chciałbym się mylić, bo naprawdę kibicuję Warnerowi, ale rozum podpowiada mi, że szanse na coś spójnego i w miarę równego, są jak Black Adam – zerowe. Scena po napisach może sugerować i zapowiadać bardzo ciekawe rzeczy. Jest ona jednocześnie czymś, z czego fani na pewno będą zadowoleni. Co z tego będzie? Zobaczymy.
Black Adam to kolejna pozycja z będącego w rozsypce filmowego uniwersum DC. Czy w świecie Wiedźmina-Supermana i Jokera Jareda Leto faktycznie nastąpiła jakaś zmiana i czy jest jakaś szansa na posprzątanie tego bałaganu? Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound […]
Obserwuj nas na instagramie: