kadr z filmu „IO"

Z kamerą wśród zwierząt (i ich oprawców). „IO” Jerzego Skolimowskiego [recenzja]


30 września 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Do kin trafiło IO, polski kandydat do Oscara w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Międzynarodowy. Sprawdźcie, jakie są nasze odczucia po seansie filmu Jerzego Skolimowskiego.

Film, który podzieli widzów

IO Jerzego Skolimowskiego jest dziełem, co do którego jestem pewien, że podzieli widzów. Tak jak wewnętrznie podzielił mnie. Choć mam do niego kilka zarzutów, jak i listę rzeczy, które mi się w nim podobały, patrzenie na ten film tylko w surowych ramach krytyki filmu byłoby zwyczajnie spłyceniem jego znaczenia. I być może to, jak szerokie spektrum zagadnień poruszają zarówno treść, jak i forma IO, zadecydowało o tym, że to właśnie ta produkcja została wybrana na polskiego reprezentanta w wyścigu oscarowym. I choć film Skolimowskiego nie jest dla mnie dziełem, który na tę nagrodę zasługuje, nie uważam też, by miało to jakiekolwiek znaczenie.

Io to ono, Io to ja

Samym punktem wyjścia jest tu już tytuł filmu. „Io” to oczywiście imię głównego bohatera, osiołka, funkcjonujące na zasadzie onomatopei. W końcu jest to wyraz najbardziej przypominający odgłos wydawany przez to zwierzę. Odbieram to jako pozbawienie głównego bohatera podmiotowości. Stanowi tylko symbol, pod którym chować się może każdy inny osioł na świecie, a nawet i każde zwierzę. Dostajemy jasny sygnał, że wątek losu zwierząt w rzeczywistości zdominowanej przez człowieka nie opuści nas przez cały seans. Jednocześnie słowo „io” w języku włoskim oznacza po prostu „ja”. Zwrócenie uwagi na ten język nie jest przypadkowe. Nasz główny bohater na swojej drodze zawędrował m.in. do Włoch, dokładnie tak jak Jerzy Skolimowski po wyemigrowaniu z Polski w latach 60. I choć sam reżyser nie mówi o IO jako o autobiografii, kilka pozostawionych przez niego tropów pozwala na ten film w taki sposób spoglądać.

Z miłości do zwierząt

Zostańmy jednak na chwilę przy pierwszym zarysowanym motywie, a więc skupmy się na losie zwierząt. Uczuciem wręcz ślepo napędzającym od samego początku Io jest tęsknota. Jej obiektem jest Kasandra (w tej roli świetna, jak zwykle zresztą, Sandra Drzymalska) – w zasadzie jedyna osoba, która darzyła naszego bohatera czułością. Film rozpoczyna jednak sekwencja reanimacji osiołka na scenie cyrku, w którym razem występowali. Skąpany w krwistej czerwieni kadr krzyczy dobitnie: to nie miejsce dla zwierząt. Kasandrę i Io rozdziela interwencja komornika, który zabiera zwierzęta w związku z działaniami aktywistów, uważających ich obecność w cyrku za niehumanitarną. Dalsze losy Io stawiają w tym miejscu widzowi jedno z pierwszych trudnych pytań. Łatwo jest walczyć w obronie zwierząt występujących w cyrku, ale kto interesuje się ich dalszym losem? I czy zmuszenie kogoś do wolności może przynieść prawdziwą wolność?

Z kamerą wśród zwierząt i ich oprawców. "IO" Jerzego Skolimowskiego [recenzja]

Takich pytań IO stawia o wiele więcej, choć wiele z nich jest zwyczajnie retorycznych. Czy ktoś przejmuje się problemami zwierząt z adaptacją w nowym środowisku, nawet jeśli teoretycznie jest ono naturalne? Jak zwierzę reaguje, widząc dookoła śmierć? Do jakiego stopnia zwierzęta porozumiewają się z innymi gatunkami? Albo może prościej: ile zwierzę, takie jak np. osioł, czuje? „Rozmowy” Io z rybkami w akwarium, brutalny wątek fermy futerkowej, czy liczne sceny z życia na farmie dla oka nawet średnio wnikliwego widza będą stanowić jasne odpowiedzi i obrazować stanowisko Skolimowskiego w tej sprawie. W napisach końcowych zawarta jest informacja, że żadne zwierzę nie ucierpiało podczas kręcenia IO, a cały film został stworzony z miłości do nich. Dopisek miły, aczkolwiek w żadnym wypadku po seansie nie był on konieczny.

Czynnik ludzki w IO

Jeśli więc stworzony „z miłości do zwierząt”, gdzie tu autobiografia? Wspomniana już konieczność emigracji, oraz jej miejsce, przeżywanie zarówno wielkich radości, jak i porażek, niczym spojrzenie z perspektywy na swoje życie. Znamienny jest wątek stadniny koni, gdzie Io traktowany jest jak zwierzę drugiej kategorii – w końcu nie jest czystej krwi „arabem”. Wyjątkowo dosłownym mrugnięciem okiem do znającego losy reżysera widza jest scena otwarcia gospodarstwa, w której przemawiają prezesi, posługujący się do złudzenia językiem przypominającym ten PRL-owski, oraz Io obwieszony marchewkami niczym orderami. Widać, że czuje się jak błazen, choć nie wypowiedział przecież ani słowa. Oko naszego bohatera nie kłamie. Mądre, przenikliwe, ukazujące ogromną niewinność i wrażliwość. Tam, gdzie Skolimowski dopuszcza „do głosu” tylko zwierzęta, bywa momentami wręcz magicznie. Dlaczego więc na wstępie zaznaczyłem, że nie jest to dla mnie film zasługujący na Oscara?

Z kamerą wśród zwierząt i ich oprawców. "IO" Jerzego Skolimowskiego [recenzja]

Ponieważ prawie zawsze, gdy na ekranie pojawia się człowiek, na narracji budowanej w IO zaczyna widnieć poważna rysa. Ludzie dzielą się tu na neutralnych, złych i bardzo złych. I nawet jeśli postacie kierowcy tira czy kiboli również należy potraktować jako swojego rodzaju symbol, to ich stereotypowe przedstawienie aż kłuje w oczy. Trudno przychodzi wczucie się jakkolwiek w to, co widzimy na ekranie i odnalezienie w sobie pokładów empatii, gdy słyszymy, jak wspomniany kierowca, próbując porozumieć się z bezdomną, mówi „Polish chleb” i na migi sugeruje, że jego jedzenie jest dobre. Ciężko wtedy nie skręcić się z żenady. Podobnie gdy Skolimowski podkreśla niską wartość sportową meczu piłkarskiego ligi okręgowej, przedstawiając zawodników jako otyłych. Postawienie na nieco większą naturalność kosztem wręcz baśniowej, przypowieściowej symboliki wyszłaby IO tylko na dobre.

Apel do ludzkich serc

Nie uważam jednak, by te różne wady scenariuszowe miały w przypadku tego konkretnego dzieła aż takie znaczenie. Dużo większe ma np. fakt, że ja, osoba, która lubi i regularnie je mięso, podczas jednej z nielicznych ujmujących scen z udziałem człowieka, „rozmowy” Io z księdzem, zastanowiłem się naprawdę poważnie, czy nie powinienem tego ograniczyć. Scen, w których widz ma przestrzeń, by przemyśleć swoje dotychczasowe zachowanie względem zwierząt na różnych płaszczyznach jest zdecydowanie więcej. Każdy więc, kto po seansie IO odbędzie szczerą rozmowę z samym sobą, stanowi znacznie większą wartość niż ewentualna statuetka Oscara. A sądząc po wspomnianym już oświadczeniu pojawiającym się w napisach, Jerzy Skolimowski ma podobne zdanie.

Z kamerą wśród zwierząt i ich oprawców. "IO" Jerzego Skolimowskiego [recenzja]

Dlaczego twierdzę, że ten film podzieli widownie? Będą z pewnością tacy, którzy nie dotrwają do końca filmu i wyjdą z kina, zarzucając Skolimowskiemu „syndrom Bambiego”, a więc idealizację świata przyrody. Wystarczy spojrzeć, jak duże poparcie w Polsce ma partia pozytywnie wypowiadająca się o łowiectwie i traktująca je jak sport. Zarówno to, jak i obrana narracja sprawiają, że ciężko mi sobie wyobrazić, by IO stało się w naszym kraju hitem sprzedażowym. Jak przyznała jednak partnerka Jerzego Skolimowskiego i współautorka scenariusza w wywiadzie dla Polskiego Radia: „[Staraliśmy się] jakoś zaapelować do ludzkich serc. Jest to dla nas szczególnie ważne, bo po prostu kochamy zwierzęta”. Nie wydaje mi się więc, by potencjalny brak sukcesu sprzedażowego spędzał autorom sen z powiek, a widzom, którzy zechcą poświęcić czas IO, ten film może go spędzić z pewnością.  

Do kin trafiło IO, polski kandydat do Oscara w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Międzynarodowy. Sprawdźcie, jakie są nasze odczucia po seansie filmu Jerzego Skolimowskiego. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →