Live Act Mery Spolsky: Warszawa mówi Marysi PAPA [relacja]
Obserwuj nas na instagramie:
Muzyka Katarzyny Nosowskiej była ze mną naprawdę od zawsze. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko okrzyknąłem ją prawdziwą legendą i niekwestionowanym numerem jeden, którego nie doścignie nikt. Pani Kasiu – nie chciałbym Pani jednak straszyć, ale ktoś coraz mocniej depcze Pani po piętach. Tym kimś jest niesamowita Mery Spolsky.
Cisza przed burzą
Siedząc już na koncercie (spektaklu lub też sztuce – bo do dziś tak naprawdę nie wiem, jak mogę sklasyfikować ten występ) raz za razem przechodziły mnie dreszcze. Nie do końca wiedziałem z jakiego powodu, ale być może dlatego, że od każdego słyszałem, że Live Acty, to coś naprawdę niebotycznego. I niestety minusem mojego charakteru jest mocne przyjmowanie takich słów do siebie, by później mieć BARDZO wygórowane oczekiwania. Siedząc na rozstawionych krzesłach, w głowie latało mi tylko – a co jeśli jednak nie będzie tak dobrze? Co jeśli Mery straci w moich oczach? Co jeśli, co jeśli, co jeśli… W pewnym momencie powiedziałem sobie jednak, że jestem pojexbany, bo przecież na pewno będzie dobrze.
I tak od tamtego momentu już z dużo większym spokojem zacząłem czekać na zbliżające się wydarzenie razem z innymi zgromadzonymi fanami Marysi w zupełnej ciszy i czerni. I powiem wam jedno – Warszawy nie opuszczam w jednym kawałku.
Trzy, dwa, jeden – czarno
Nagle usłyszeliśmy sygnał, który okazał się zwiastunem otwarcia. Z końcem jego brzmienia na scenę wyszła Mery Spolsky, która przedstawiła nam się jako Marysia. Ubrana w czarną kreację wokalistka stanęła na środku sceny i otworzyła na niej swoją trzymana w ręku książkę Jestem Marysia i Chyba się zabiję dzisiaj i tym samym zaprosiła nas na zbliżające się godzinne wydarzenie.
Zaczęło się ono od krótkiego przedstawienia swojej osoby. Postaci barwnej, wyblakłej, silnej i słabej, kochającej i nienawidzącej, ale przede wszystkim też – ludzkiej. Bardzo podobało mi się takie przypomnienie nam tego, że artyści nie są przecież superbohaterami. Są to takie same osoby jak my. Które płaczą, klną i też mają swoje kompleksy. Naprawdę! Dalibyście wiarę, że oni też stają przed lustrem, by wykrzyczeć w swoim kierunku – kurwa, no i po co Ci był ten ostatni kawałek ciasta?
Mery wjeżdża z potężnym bangerem
Chociaż w sumie ten moment nie trwał wiecznie, bo nagle usłyszeliśmy BUM i Mery zaczęła nawijać swoje Trapowe Opowiadania. Krótka notka do raperów – uważajcie, bo jeśli Marysia obierze kurs na wasze klimaty, to nie będzie czego zbierać! W tamtej chwili razem z wokalistką wyrzuciliśmy z siebie wszystkie pokłady negatywnej energii. Publiczne wykrzyczeliśmy też to, czego nienawidzimy, ale w sumie też to, co się kochamy. Bo przecież życie polega na równowadze, którą Marysia przybliżała nam coraz bardziej.
Mery Spolsky – Trapowe Opowiadanie, posłuchaj!
No i tu powiem wam też jedno. Ja wiedziałem, że Marysia jest chodzącym fenomenem, ale kolejny utwór, jakim była Cekinowa Bomba, to prawdziwy sztos. Jakby, ja naprawdę nie wiem, co Billboard robi źle, ale ich muzyczny research daleki jest od ideałów. Adele? Ed Sheeran? Phi, Marysia pakuj torbę, bo lecisz podbijać świat tu i teraz!
NIE I CHUJ!
Nagle jednak radość i zabawa ustąpiły miejsca zwątpieniu, które narodziło się razem z naszym kolejnym przystankiem, jakim było słowo NIE. Okazało się, że Marysia nie potrafi wypowiadać go na głos. Oczywiście, od czego byliśmy tam zgromadzeni, prawda? Trochę razem pokrzyczeliśmy, powrzeszczeliśmy i jakieś to takie bycie asertywnym stało się trochę łatwiejsze. No bo przecież wystarczy po prostu powiedzieć NIE I CHUJ!
Najsmutniejsi ludzie Spolsky
Jednak lekcja asertywności wprowadziła nas na bardzo niepewne wody. Bardzo szybko przemieściliśmy się na temat, którego prywatnie bardzo się bałem. Pamiętam, kiedy na ostatniej płycie Mery pojawiła się piosenka Szafa Meryspolsky. Powiem wam, że nic mnie tak nie rozwaliło, jak przesłuchanie jej wtedy po raz pierwszy. Ta piosenka dotarła wtedy do takich miejsc moich emocji, o których istnieniu nawet nie zdawałem sobie sprawy.
Tym razem było bardzo podobnie. Kiedy ukazał się audiobook Mery – Najsmutniejsza Dziewczyna Roku od razu przykuła moją uwagę. Będę z wami szczery – szybko pożałowałem, że ją wtedy usłyszałem. Dreszcz, który poczułem przy okazji Szafy, okazał się naprawdę małym mrowieniem. Ten utwór powalił mnie na łopatki i długo nie pozwolił mi się po nim podnieść.
Mery Spolsky – Najsmutniejsza Dziewczyna Roku, posłuchaj!
No i oczywiście przyszedł też czas, żeby usłyszeć go na żywo. Byłem na wielu koncertach i prywatnie jestem też ogromnym fanem ballad, które nierzadko poruszają tego typu tematy. Jednak przekaz, który zafundowała nam Marysia okazał się być najbardziej dosadnym uczuciem, jakiego w życiu doświadczyłem.
Z jednej strony poczułem w głosie Mery żal, rozdarcie i lekką niepewność, która przeprowadziła ją i nas przez ten utwór. Z drugiej strony jednak poczułem przypływ siły i ogarniającego ciepłego uczucia, które docierając do naszych głów, emanowało słowami „będzie dobrze”, “przecież to też jest cześć życia”.
Mery opowiedziała nam o śmierci w taki sposób, w jaki nie zrobił tego nikt inny. Bez wątpienia był to najmocniejszy moment jakiego w swoim muzycznym życiu doświadczyłem. Marysiu – jestem Ci za niego naprawdę wdzięczny.
Konfrontacja z samym sobą
Po wymownej minucie ciszy, która pozwoliła w znikomy sposób pozbierać się po wcześniejszych emocjach, przyszedł czas na konfrontację z samym sobą. Marysia stanęła nagle przed lustrem, przed którym odsłoniła nam całe swoje ciało. Usłyszeliśmy wtedy kilka dywagacji na temat tego, jak mogłaby wyglądać Mery, co mogłaby poprawić i jak chciałaby udoskonalić swoją fałdkę.
Chociaż w sumie – ile można tak stać nad swoim ciałem. Przecież sami wiemy, że jest, jak jest. Zadaliśmy sobie więc najważniejsze pytanie w dziejach ludzkości – gdzie są słodkości??
Okazało się, że słodycz jest w samym sercu wielkiego Holiłudu, na którego środku stała ona – Dua Lipa. No nie powiem – wspólnie pozazdrościliśmy jej nosa, czterech liter i ogólnego przepychu, którym się otacza. Po krótkiej chwili jednak podglądania jej stało się nudne i wspólnie stwierdziliśmy, że widać po niej, że nie do końca jest szczęśliwa. Mery smutna więc nie będzie. W końcu jest przecież Spolsky, więc po co jej blaski Holiłudów.
Mery Spolsky – Dua Lipa, posłuchaj!
Nikt nie zastąpi nam Marysi
Nagle Mery zniknęła za scenę i po chwili pojawiła się na znajdującym się obok niej podniesieniu. Tam wspólnie ze swoją czarno-białą gitarą wystosowała prośbę do następczyni, by ta nigdy nie próbowała zająć jej miejsca. To klimatyczne brzmienie nie potrwało jednak długo, bo nagle przez megafon usłyszeliśmy tylko soczyste – JEBAĆ MIŁOŚĆ DAWAĆ PREZENTY i Marysia zaczęła jak opętana biegać między publicznością, która uraczyła ją kilkoma podarkami.
Przeczytaj także: Mery Spolsky opowiada nam o swoim muzycznym audiobooku książki „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj”
Zakończenie miało miejsce na scenie, na której Marysia powiedziała, że jej ciało które zamieni się w przyszłości w proszek mamy rozsypać we Francji, Warszawie i w sumie nam morzem, by mogła wypłynąć w swój ostatni rejs. I to właśnie po tym oświadczeniu cała stolica powiedziała jednomyślne – PAPA, Marysiu.
Mery Spolsky – PAPA, posłuchaj!
Mery Spolsky – Live Act to dawka wszystkich potrzebnych emocji
Na zakończenie mogę tylko powiedzieć każdemu z was, że jeśli macie taką okazję, by doświadczyć tego wydarzenia na żywo – nie wahajcie się ani na moment. To, co Marysia odegrała na scenie, jest przepiękną podróżą z wyznaniami w kierunki samego siebie. Jest to spowiedź i zaznajomienie się z faktem, że życie jest dziwnie badziewne i cudowne jednocześnie.
Marysia do takiej konfrontacji wykorzystała całą siebie. Swoje ciało, emocje, smutki, żale i strachy. Live Act Mery Spolsky to czysta sztuka. Sztuka, która zabierze was w każdy zakątek waszego umysłu i najbardziej odległych emocji. Doświadczycie nie tylko muzycznych uniesień, ale także uczuciowych wzlotów i upadków połączonych z wizualnymi bombami. Wyniesiecie z nich masę refleksji i pytań, które spowiją waszą głowę w nieustannej próbie znalezienia na nie odpowiedzi. Jeśli więc jesteście gotowi by obnażyć się sami przed sobą, to Live Act jest przeznaczony właśnie dla was.
Ja wyniosłem z niego jedno – emocjonalny roxpierdol, za który naprawdę jestem z całego serducha wdzięczny niepowtarzalnej – Mery Spolsky. AUUUUU!
Muzyka Katarzyny Nosowskiej była ze mną naprawdę od zawsze. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko okrzyknąłem ją prawdziwą legendą i niekwestionowanym numerem jeden, którego nie doścignie nikt. Pani Kasiu – nie chciałbym Pani jednak straszyć, ale ktoś coraz mocniej depcze Pani po piętach. Tym kimś jest niesamowita Mery Spolsky. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? […]
ZOBACZ: Mery Spolsky – Live Act, Warszawa [fotorelacja]
Obserwuj nas na instagramie: