Z ciężkiej chmury lekka mżawka. Recenzja albumu „Deszcz” Kary
Obserwuj nas na instagramie:
Kara ciągle słyszy, że wzrost hype’u nie idzie u niej w parze z progresem warsztatowym. „Deszcz” to woda na młyn przeciwników tej kariery.
Kobiety donośniejsze niż kiedykolwiek wcześniej
Gdy zasiadłem do pisania tej recenzji, w sieci pojawił się nowy kawałek tercetu WRR, składającego się z Wdowy, Reny i Ryfy Ri. Nie tak agresywnie pastiszowy, jak debiutancki, za to wciąż prześmiewczy, charakterystyczny i jadący po ksywkach z niektórymi raperami i raperkami.
Czy wywoła on szum? Wygląda na to, że tak, zresztą Tede zdążył już odpowiedzieć. Ten fakt dobrze koresponduje z tezą, która w styczniu mogła być uznawana za śmiałą, ale pod koniec kwietnia jest zwyczajnie trudna do obalenia – nigdy wcześniej nie mówiło się nad Wisłą o kobiecym rapie tyle, ile na początku 2021 roku. Za nami (oprócz reakcji związanych ze sznytem wspomnianej grupy) m.in. ogólnopolska, wielokanałowa debata dotycząca Young Leosi i sukcesu jej numeru Szklanki oraz środowiskowa, acz wychodząca poza rymobitowe portale dyskusja na temat tracku GRO$$-POL Ryfy, uważanego przez niektórych za najmocniejszy feministyczny joint w historii naszego rapu.
Dzieje się więc naprawdę dużo, a sporo głosów podniosło się także w stosunku do Kary, przez jednych uważanej za ciekawą reprezentantkę naturszczykowskiej ulicy, a przez drugich – dziewczynę, która dostała zbyt dużo atencji jak na to, co na razie prezentuje swoją muzykę. Po premierze Deszczu korki od szampanów strzeliły prędzej u tych, którzy nie są jej przychylni.
Kara – Dreamliner
Intrygująco tylko na papierze
Każdy, kto choć trochę orientuje się w biografii bohaterki tego tekstu, raczej wie, że nie brakuje jej ciekawych, najczęściej niełatwych historii. Można byłoby się więc spodziewać, że choć flow może nie dojechać w tym, czy innym momencie, to udźwignięcie albumu pod względem tekstowym nie będzie jakimś wielkim problemem. Okazało się jednak, że intrygujący życiorys swoje, a muzyka – swoje.
Nie chodzi nawet o to, że Kara nie ma chyba ambicji dotyczących bycia mistrzynią wciągającego, wielowątkowego storytellingu. Ba, już od początku wiadomo, że będzie się raczej posiłkować rozkazującym, kaznodziejskim tonem wprost z polskiej ulicy, opierającym się na schemacie: rób, dzieciak, to i to, a tego to nawet nie próbuj, mówię ci. Nie można za to sznytem usprawiedliwiać faktu, że strona liryczna zwyczajnie razi przeciętnością.
Dotychczas prostota zdawała egzamin, ale już przestała, bo się przejadła. Od początku czuć, że gospodyni chciałaby sporo przekazać, ale nie umie jeszcze umiejętnie poprowadzić opowieści, rozpisać tekstów tak, by nie zlewały się ze sobą, dać im czegoś ekstra pod względem formy, żeby nie nużyły. Miewa wyłącznie przebłyski, jak choćby wtedy, gdy panczuje 30-kilkuletnich raperów flexujących się zawinięciem przez policję, bo sama ma zamiar mieć w tym wieku spokojny byt i dwójkę dzieci. Przy takim stylu pisania, bez mozolnego podłubania w zwrotkach, dałoby się złożyć góra mocną EP-kę.
Kara – Zwalniam tempo
Zbyt trudne produkcje
Podkreślmy jedną rzecz: największy atut, czyli charyzma, jest na swoim miejscu. Emocji również nie brakuje. Cóż jednak z tego, skoro pozytywy skutecznie przykrywają możliwości związane z samym nawijaniem. Ciężary w tej kwestii dobrze ilustruje utwór-wizytówka, czyli Zwykła Kara. Gdy raperka wjedzie z jakimś znanym skądś indziej patentem, to umie sumiennie go zrealizować, nagle melodia przestaje jej przeszkadzać (podobnie to zadziałało choćby w Miej uważny wzrok). Ale tak dzieje się tylko krótkimi fragmentami. Najczęściej już po chwili wypada z rytmu i przestaje zgrywać się z podkładem. Przy całej sympatii: to nie brzmi jak świadomy off-beat. A jeśli nim jest – tym gorzej.
Nie ma żadnego przypadku w tym, że kiedy do głosu dochodzą goście (i to tacy, którzy do tej pory nie dali się poznać, jako magowie nawijki), to człowiek zaczyna czuć ulgę, bo nagle wszystko siedzi tak, jak należy. Co ciekawe na trackliście mamy jeden numer, który zdradza potencjał na coś więcej w kwestii podawania treści. Chodzi paradoksalnie o Zwalniam tempo, czyli wchodzący basowo, uklubowiony track z majaczącym głosem. Krakowianka dostaje doładowania i zaczyna poruszać się świadomie, ze swadą.
Kara – Miej uważny wzrok
Kawałek, który został wywołany do tablicy, nie jest jednak reprezentatywny dla całości. Szczerze powiedziawszy – żaden nie jest, bo to zbiór przeróżnych inspiracji, wyrywający sprawczynię zamieszania ze strefy komfortu. I to boleśnie. Zduszone pianino, uliczne synthy, dziwne clapy, chóralne zaśpiewy, szybkie smyczki, dźwięki niczym te znane z robienia popcornu w mikrofali, stuki, puki, chrupki, trzaski… Dzieje się czasem aż za dużo, a już takie Kiedy tracę, mające w sobie dosłownie wszystko, to wręcz przepis na zawrót głowy u kogoś, kto nie ma kilkunastu sprawdzonych pomysłów na swój flow. Nie pomagają też liczne dropy po wstępach, czasem wysadzające bity w powietrze. Bardzo obyci MC’s mogliby mieć twardy orzech do zgryzienia.
Nie chcę mówić, że to krążek straconych szans, ale taki wjazd do dużej wytwórni to nie wejście z futryną, tylko nieśmiałe pukanie do drzwi dużego grania. Nie da się wejść poziom wyżej, bazując wyłącznie na naturalności i hardości. Przed Karą jeszcze dużo pracy, która powinna przynieść owoce, bo mental ma jak należy.
Kara ciągle słyszy, że wzrost hype’u nie idzie u niej w parze z progresem warsztatowym. „Deszcz” to woda na młyn przeciwników tej kariery. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Kobiety […]
Obserwuj nas na instagramie: