Swiernalis w NGC 4388 – relacja z koncertu


04 listopada 2020

Obserwuj nas na instagramie:

Swiernalis znakomicie wpisuje się w alternatywę, jeżeli postawić by to słowo jako totalną opozycję muzyki popularnej, jednakowoż siecze ją bardzo mocno, traktując ostro, a nawet brutalnie. To dokładnie ten artysta, którego niekoniecznie prosi się na salony, bo jego poczucie smaku gryzie się z ogółem. Na tyle mocno, że pozostawia po sobie szarpane blizny.

Granie live, to nie tylko granie na żywo – koncertowa formuła wymaga grania żywego, to znaczy, egzystującego i dziejącego się jakby niezależnie od płyty. To, co na albumie, to materiał bazowy, który jedynie prowadzi przez koncert. Wspiera i inicjuje, ale artysta pozostaje przy tym bytem całkowicie samodzielnym, zdolnym do decyzji, by skręcić z tej utartej drogi. Nieznacznie lub gwałtownie, a może i nawet sposobem a’la Tokyo Drift, czyli dokładnie tak, jak zrobił to Swiernalis.

To całkiem zmyślne, by zbudować widowisko w dużej mierze oparte na swojej charyzmie. Przykuć uwagę dokładnie całym sobą i oprawą nie samego koncertu, a tych, którzy występują. Nie, żeby muzyka Swiernalisa nie była wystarczająca – bo jest; aczkolwiek oni potrzebują sceny. Lub ona ich, mogę spokojnie podmienić tu strony tej nierówności. I orzec, że ten rodzaj pasożytnictwa w przedziwny sposób wzmacnia i zespół, i estradę. Wartościowo, moralnie.

Swiernalis
fot. Marcin Grzęda

Swiernalis – rytualne oczyszczenie

Pandemiczne realia to niestety era kulturalnego poszczenia. Myślę, że mogę wypowiedzieć się tu za wszystkich: niedomagamy z braku koncertów i przeżywania muzyki, tak jak chcemy i tak, jak właściwie powinno się ją przeżywać. Występ Swiernalisa w ramach Spring Breaka nieco przełamał te lody i poniekąd pomógł się odkuć za tak nagłe zjechanie z ilości uczęszczanych koncertów z co najmniej jednego tygodniowo do, przy dobrych wiatrach, jednego miesięcznie. Artyści musieli zmagazynować swoją energię, bo bez poczynienia odpowiednich zapasów, nie byłabym świadkiem tego, co widziałam.

A zobaczyłam koncert w pełniejszym sensie tego słowa, jakby ta fraza wyewoluowała ponad swoje pierwotne znaczenie. Szukając rozrywki niekoniecznie powierzyłabym to zadanie Swiernalisowi, ale też pozwolę sobie wyjść z hipotezą, że uczestniczenie przy wykonywaniu muzyki na żywo, wcale nie musi wiązać się z przyjemnością. Bo to przecież bywa inteligencka orka, zaprzęgnięcie umysłu do zintensyfikowanej pracy, przeżywania, no i interpretacji. Już w trakcie mój mózg dosłownie parował, ten rodzaj sztuki domagał się bowiem bezwzględnego skupienia.

Swiernalis – Spring Break 2020

Psychiczny Fitness bez dwóch zdań rozciągnął, przeciągnął i wycisnął ze mnie siódme poty, a przy okazji odsłonił twarz Swiernalisa, jako niesamowicie wymagającego trenera. Ścisła kontrola, ani chwili dla siebie, zero odpuszczania. Te półtorej godziny w całości należało do niego, do nich i przedstawiało się niczym hipnoza. Scenicznych doświadczeń zgromadziłam wiele i raczej się nie zdarzało, bym czuła, że oderwanie wzroku od artystów jest świętokradztwem – a tutaj, owszem, było. Świętokradztwem również dlatego, że zespół uderzył w dziwnie wrażliwe struny sakralności poprzez samą ekspresję – byli na tej scenie, blisko, ale jakby odlegli. Ten dystans tylko narastał, lecz to nie kwestia budowania ściany, a umiejętnego dzielenia sfery sacrum i profanum albo nawet: antysacrum i antyprofanum. Piedestały obalono, mury – również te ludzkie, runęły.

Swiernalis – poza ramami

Są tacy wykonawcy pokroju Krzysztofa Zalewskiego, czy Igora Walaszka, którzy głosem mogliby ruszyć skałę. Swiernalis również to potrafi, lecz w nieco innym, bardziej sensualnym wymiarze. W recenzji Psychicznego Fitnessu podkreśliłam rozerotyzowanie tej płyty i dokładnie tym samym rezonuje sylwetka człowieka, który ją stworzył. On – oni wszyscy – ociekali seksualnością w tak naturalny i nienachalny sposób, że po prostu się ich pragnęło. Teraz, zaraz, natychmiast i to pragnienie owszem, miało w sobie jakieś podskórne, pierwotne zezwierzęcenie, ale jednocześnie nadal nierozerwalnie trzymało się podstaw Swiernalisa, jako artysty. To muzycy wywołali ten wewnętrzny dyg, ponownie: żadna tam aparycja, ani uświęcona osoba idola, tylko to, jak grali, w jaki sposób grali i jak zachowywali się na scenie – to w nich było zmysłowe. Podniecające.

Swiernalis ft. Piotr Rogucki – Ogrodnik

Niepokojące intro zainicjował równie niestały klimat, który nie odpuścił przez cały koncert. Nastroje zmieniające się jak w kalejdoskopie, uczucie niepewności, towarzyszące przez cały czas, będące jak drobne szpileczki, wbijające się w watowaną strefę komfortu, dziwnie frontalny atak na myśli i percepcję. To była trudna gra, więc jeśli nie lubicie wyzwań, nie zaakceptowalibyście również Swiernalisa. Odwrotna zależność, gdzie to artysta wymaga od publiki, a nie, publika od artysty to droga niewdzięczna, jednakowoż – słuszna.

Swiernalis i nagość

Każdy z wykonywanych utworów zamknął się w osobnej bańce, mianowicie, mógłby egzystować w totalnym oderwaniu, jako samowystarczalny performance. Nieczęsto to się zdarza, już po pierwszym utworze reagować równie emocjonalnie i mieć niezachwianą pewność, że to będzie dobre. Że koncert Swiernalisa mnie dotknął – to za mało powiedziane. Że poruszył? Też nie dość mocne słowo. Lepiej: przejął do szpiku kości. Poraził mięśnie. Literalnie wypruł z każdej innej myśli. Przeżuł, wypluł i pozostawił w dziwacznym stanie rozedrgania. Zaspokoił, ale nie zdołał nasycić. Wszystko kręci się tu wokół sprzeczności.

Swiernalis – Wirus

A także: aż opresyjnej nagości, bo każdy z muzyków Swiernalisa dokonał na scenie darcia szat. Aranżacje brzmiały właśnie tak, nieco zadziornie, arogancko, czasami wręcz kpiąco, a artyści obnażyli się w swojej wizji aż do granicy dobrego smaku. Czy ją przekroczyli? Myślę, że tak. I tego faktycznie potrzebujemy – przekraczania granic, by móc przesunąć je dalej. Chyba tak właśnie łamie się konwenanse. Można tego dokonać tylko (aż?) muzycznym uzewnętrznieniem, za przykład niech posłuży znakomity Szymon Siwierski, którego klarnetowe solo przyprawiło mnie o ciarki na karku. Dalej, Adam Świerczyński, beznamiętnie tulący się do swego basu: tutaj wypranie z emocji posłużyło mocnym kontrastem, podobnież Kacper Budziszewski, oszczędnie akcentujący swoje gitarowe wprawki. Adam Fordon na perkusji również błysnął – mimo, że zza szyby. Ich udział był częścią tego doświadczenia – nie wiem, czy przemyślanego, ale z całą pewnością – trafnego, scalającego się z tym, co i jak przeżywamy obecnie.

Swiernalis
fot. Marcin Grzęda

Swiernalis – popatrz, a dowiesz się, kim jest

Mam nadzieję, że Swiernalis nie dotarł tym sposobem na wyżyny swej ekspresji – bo jeśli nie, to oznacza ogromny niewyeksploatowany dotąd potencjał artystyczny. To coś, co się czuje – że ktoś dał z siebie wszystko, że zaśpiewał i zrobił tyle, ile w swojej mocy. A on, zrobił więcej. I nie było w tym ani grama sztuczności, każdy jęk, każda mruczanka, każdy zadeklamowany wers, wybijający się znad linii melodycznej, każde zwinięcie, skurczenie się ciała wychodziło prosto z niego. Daleko mu do kreacji, na scenie stał w ulubionym stroju Adama, dumnie i wyzywająco. I nieważne, czy wił się po podłodze, szalał, czy trwał prawie nieruchomo, niby zaklęty w kamień – widać po nim było absolutnie wszystko.

Wystarczyło patrzeć, by zrozumieć. Nie, o czym śpiewa, ale o czym jest.


Swiernalis – artysta polityczny

Czy rola artysty obliguje, czy też zwalnia z zabierania głosu w ważnych społecznie sprawach? To temat dość kontrowersyjny, aczkolwiek budzą się mądre głowy, które w znakomitej większości sądzą, iż mając możliwość agitacji, są do tego zobowiązani.

Swiernalis jasno określił swoje stanowisko podczas październikowego koncertu – a kilka dni później wspólnie z Michałem Szpakiem nagrał protest song. Spontaniczny projekt niesie ze sobą proste przesłanie. Wszyscy wiemy, kto nas podzielił i o co walczymy. I że to prawo wyboru obecnie dotyczy nienarodzonego dziecka – a wkrótce, być może wyboru w ogóle.

Swiernalis/Michał Szpak – Polska to kobieta

zdjęcie główne: fot. Aga Rzymek Fotografia

Swiernalis znakomicie wpisuje się w alternatywę, jeżeli postawić by to słowo jako totalną opozycję muzyki popularnej, jednakowoż siecze ją bardzo mocno, traktując ostro, a nawet brutalnie. To dokładnie ten artysta, którego niekoniecznie prosi się na salony, bo jego poczucie smaku gryzie się z ogółem. Na tyle mocno, że pozostawia po sobie szarpane blizny. Zobacz także […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →