Śmiech i mdłości. „W trójkącie” jak w wesołym miasteczku (recenzja)
Obserwuj nas na instagramie:
W trójkącie to wielopoziomowa rozrywka i przy okazji celna krytyka współczesnego świata, który chwieje się w posadach. Najnowszy film Rubena Östlunda jest o nas wszystkich. Powinien nas przerażać i zawstydzać. Zamiast tego zaśmiewamy się do łez.
Zrozumieć publiczność
Szwedzki reżyser wydaje się niepowstrzymany. Jego ostatnie dwa filmy – The Square z 2017 roku i wchodzące właśnie do polskim kin W trójkącie – są kochane przez krytyków i budzą zachwyt u kinowej widowni. Złote Palmy w Cannes dla obu to nie przypadek – Östlund dobrze rozumie publiczność i wie, w które struny uderzyć, aby wywołać w niej na zmianę salwy ekstatycznego śmiechu, momenty oburzenia czy nawet odrazy. Na zmianę podnosi widzowi ciśnienie i usypia instynkt zachowawczy. Jest niczym władca marionetek, który swoimi filmami steruje zdalnie reakcjami oglądających (niedługo zresztą będzie to robił naprawdę, o czym pisaliśmy TU).
Na pokładzie i pod nim
Ale po kolei. Komediodramat W trójkącie w dużej mierze rozgrywa się na luksusowym jachcie. W tę rolę wcieliła się słynna Christina O. – 100-metrowa jednostka, która należała niegdyś do Arystotelesa Onassisa i Jackie Kennedy. Na widowiskowych pokładach i w pełnych przepychu wnętrzach obserwujemy bogatych pasażerów i załogę, a przede wszystkim tworzące się między nimi rozmaite relacje. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że Östlund bierze pod lupę jedynie dwie warstwy społeczne – rozstrzał jest tu dużo większy. Bilet na rejs kupili lub dostali zarówno ci najbogatsi na świecie, którzy bez namysłu zamawiają przysłowiowego „najlepszego szampana w lokalu”, jak i nieźle usytuowani influencerzy, którzy podróż muszą na jakimś poziomie odpracować. Także wśród obsługi są oficerowie w mundurach oraz niewidzialni kucharze i sprzątacze, którzy wychodzą spod pokładu dopiero wtedy, kiedy „państwo” udają się na odpoczynek do swoich wygodnych kajut.
Całkowity reset
Beztroska anarchizującego kapitana, jałowe rozmowy znudzonych burżujów i lejący się litrami szampan w końcu muszą jednak ustąpić miejsca brutalnej rzeczywistości. Jak na Titanicu, kiedy na horyzoncie pojawia się przeszkoda, której nie pokonają największe bogactwa. Sztorm, którego jesteśmy świadkami, zaburza wszelką równowagę. A może właśnie ją przywraca? Wobec choroby morskiej, cierpienia i podtapiania wszyscy ludzie znów stają się równi. Widoczne staje się to jeszcze bardziej, kiedy w nowych, pozajachtowych już okolicznościach, dochodzi do całkowitego resetu. Kończą się funkcje, nie liczą się pieniądze, nadchodzi nowa władza. Tu tak naprawdę, w połowie filmu, zaczyna się główny zamysł reżysera. Po burzliwych emocjach na sali kinowej i salwach śmiechu, czas na kilka przemyśleń dotyczących kondycji ludzkości.
W trójkącie, czyli nic nie ma znaczenia
Można film Östlunda potraktować jako świetną metaforę. Oto my, ludzie, niczego nieświadomi, bawimy się ile tchu na naszym luksusowym jachcie-Ziemi, choć „pod pokładem” są także ci, którzy cierpią. Nawet kiedy podłoga ucieka nam spod nóg, woda zalewa kostki i zbiera nas na mdłości, dalej myślimy głównie o dobrach materialnych i zachowaniu twarzy, robieniu dobrej miny do złej gry. Jeśli gorycz podchodzi nam do gardła, popijamy ją szampanem. Kiedy jedni zaczynają panikować, drudzy uspokajają ich tanimi obietnicami. A w sytuacji, w której wszystko się odwraca, nic tak naprawdę się nie zmienia – uciśnieni, którzy przejmują władzę od uciskających, sami zaczynają dyktować warunki. Źli stają się dobrzy i odwrotnie. Nic nie ma większego znaczenia.
Haute couture i słone paluszki
W trójkącie dobrze działa też podzielone na rozdziały – ekstremalnie zabawne, błyskotliwe, pełne ciekawych spostrzeżeń. Jak ten otwierający, w którym Östlund celnie wbija szpilę w świat mody, wyśmiewając jednocześnie haute couture i fast fashion. Albo scena w restauracji – rozwleczony do granic możliwości spór o zapłacenie rachunku. Temat niby banalny i znany wszystkim, ale przez szwedzkiego filmowca podany jak wykwintne danie. Same dania także przejdą do historii kina – nie jedzone, ale zwracane: w sposób widowiskowy, wymyślny, triggerujący widzów. Zanosimy się od śmiechu, ale i nabieramy mocniej powietrza i odwracamy głowy. To odwołanie do klasyki filmowego obżarstwa spod znaku Wielkiego żarcia czy Sensu życia według Monty Pythona. Jest jeszcze rodząca się przyjaźń między amerykańskim komunistą i rosyjskim kapitalistą, którzy piją do nieprzytomności i przerzucają absurdalnymi cytatami historycznych postaci. Dodajmy do tego to, co dzieje się na wyspie, gdzie Władca much spotyka Nowy porządek, a główną walutą stają się słone paluszki…
Jak ożywczy prysznic
To niesamowite, jak jeden film potrafi tak celnie uderzyć w nas wszystkich, a przy okazji sprawić, że zaśmiewamy się do łez. Bo przecież to z siebie się tu śmiejemy: grających w ogólnoświatową kapitalistyczną grę, nieustannie aspirujących, wchodzących w role społeczne i skrycie marzących o luksusowym rejsie w przepychu. To my – wygodniccy, napędzani konsumpcją i gotowi na ustępstwa, którzy w większości przypadków nie poradzilibyśmy sobie wyrzuceni na brzeg. W trójkącie jest jak ożywczy prysznic, który nielicznych zmusi do refleksji, a innym zapewni doskonałą rozrywkę i salwy śmiechu. Daleko mu od nachalności czy moralizatorstwa, jest za to zdrowy balans i zrozumienie dla niedoskonałej natury ludzkiej.
Magia kinowego ekranu
Jest jeszcze jedna sprawa: W trójkącie najlepiej obejrzeć w kinie. Tak, film na pewno kiedyś pojawi się na jednej z platform streamingowych czy VOD, można oczywiście poczekać. Rozumiemy też tych, którzy nie lubią w kinie nadmiernej ekscytacji i szalejącej publiczności. Ale seans filmu Rubena Östlunda na wypełnionej po brzegi sali kinowej to otwierające oczy doświadczenie. W trójkącie daje nadzieję, że kino jest potrzebne i są emocje, których nie da się sprzedać widzom w domach. Pewna zbiorowość, wspólnota, magia ekranu, atmosfera spektaklu. Nazwijcie to jak chcecie – dla takich produkcji wymyślono to medium, dla takich filmów musi przetrwać. Nawet, kiedy czasami po prostu wygodniej jest włączyć coś na streamingu.
W trójkącie to wielopoziomowa rozrywka i przy okazji celna krytyka współczesnego świata, który chwieje się w posadach. Najnowszy film Rubena Östlunda jest o nas wszystkich. Powinien nas przerażać i zawstydzać. Zamiast tego zaśmiewamy się do łez. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i […]
Obserwuj nas na instagramie: