fot. Szymon Golendzinowski

Rubens: „To było dziesięć lat przebijania muru głową” [wywiad]


13 kwietnia 2023

Obserwuj nas na instagramie:

Twierdzi, że ma farta, ale jego droga do sukcesu była zdecydowanie wyboista. Nominowany do sześciu Fryderyków Rubens w naszej rozmowie podkreśla to, że „debiutant” to w jego przypadku lekkie niedopowiedzenie.

Wrażliwy pseudo-debiutant

Wiele osób marzy o takim debiucie. Rubens otrzymał za swoje pierwsze wydanie Piosenki, których nikt nie chciał aż sześć nominacji do tegorocznych Fryderyków w kategoriach Album Roku Indie Pop, Fonograficzny Debiut Roku, Utwór Roku za piosenkę Wszystko OK? oraz Artysta Roku, Producent Roku i Autor Roku. To niemały sukces jak na kogoś, kto dość spontanicznie postanowił wyrwać się z roli gitarzysty u czołowych polskich muzyków, by skomponować autorski materiał jako frontman. Jednak kariera Piotra Rubika nie wydarzyła się z dnia na dzień.

Gdy po raz pierwszy przyjechał do Warszawy, przeżył kryzys. „Pamiętam, że przez pierwszy rok chodziłem na jam session i nie zagrałem z nikim żadnego koncertu” – mówi w naszym wywiadzie. Z czasem przyszła większa pewność siebie, która pozwoliła na wkroczenie do branży muzycznej. „Było to dziesięć lat przebijania muru głową i posuwania się naprawdę małymi kroczkami”. Za sobą ma już wielki krok.

Napisał, skomponował, wyprodukował i nagrał niemal wszystkie partie instrumentalne do każdego z dwunastu utworów na debiutanckiej płycie. Lirycznie jest całkowicie sobą, zapewniając słuchaczom wrażliwe spojrzenie na świat, choć jak pisze „tak bardzo chciałbym mieć połowę serca i w końcu poczuć mniej”. W rozmowie zdradził, dlaczego w Warszawie można poczuć się samotnym, jaki wyświechtany przez artystów slogan do niego pasuje i jak bardzo wzruszają go łzy jego słuchaczy.

fot. Szymon Golendzinowski

Ania Lalka: Spotykamy się tuż po przyznaniu ci sześciu nominacji do Fryderyków. Nagrody są dla ciebie ważnym elementem kariery?

Rubens: Jestem na maksa zaskoczony, bo jestem debiutantem. Dostanie sześciu nominacji to coś, czego się totalnie nie spodziewałem. Pierwszy raz mam do czynienia z taką sytuacją. Wydaje mi się, że mam do tego zdrowy stosunek. To niesamowicie miłe i traktuję to jako docenienie tego, co zrobiłem na debiutanckiej płycie. Miłe, ale nie najważniejsze w muzyce i ogólnie w sztuce. Bo okej, wszystko fajnie, ale staram się tym nie zachłysnąć.

A miałeś w ogóle jakieś wyobrażenie tego, jak będzie wyglądać kariera po debiucie? W końcu jako muzyk, który współpracował z takimi artystami jak Daria Zawiałow czy Mrozu, miałeś stały kontakt z branżą. Pewnie widziałeś, jak wygląda polski rynek, jak się pracuje, jak wygląda takie życie. 

Czy jest coś, co mnie zaskoczyło? Ze stuprocentową pewnością nigdy nie da się powiedzieć, że widziałem, w co się pakuję. Oczywiście, będąc gdzieś tam w drugiej, trzeciej linii na scenie, pracując w studiu z artystami, którzy są tak naprawdę bardzo rozpoznawalni, miałem jakieś wyobrażenie na temat tego, jak może wyglądać praca już jako osoba śpiewająca, lider. Ktoś, kto bierze pełną odpowiedzialność za to, co robi. Mniej więcej wiedziałem, w co się pakuję i nie będę ukrywał, że bardzo mnie to ekscytowało. Granie na gitarze i robienie piosenek dla innych ludzi jest oczywiście fajne. Spełniałem się, ale czułem też pewną stagnację po 10 latach wsiadania do busa co weekend, jeżdżenia na koncerty albo spotykania się w studiu i ciągłego robienia czegoś dla kogoś. Brakowało mi impulsów, momentów, w których pojawiała się na ciele gęsia skórka.

Czytaj też: Billie Eilish i Labrinth w nowym singlu „Never Felt So Alone” z „Euforii”

Nie chciałem też doprowadzić do takiej sytuacji w swoim życiu, kiedy to, co będę robił, stanie się zwyczajne. Że to będzie tylko praca bez żadnej ekscytacji. Wpadłem na pomysł, żeby poczuć drugi raz to samo, co czułem, mając 16 lat. Wejść pierwszy raz na scenę, zacząć śpiewać, pisać teksty i robić swoje piosenki. I rzeczywiście się udało. Bo teraz jak jestem na backstage’u przed swoim koncertem, to rzeczywiście się stresuję. Rzeczywiście mam tremę, o której już niemal zapomniałem, grając na gitarze dla kogoś.

fot. Szymon Golendzinowski

Wydajesz się osobą, która ma na siebie bardzo konkretny pomysł. Dlatego trochę zastanawiałam się nad tytułem twojego albumu. Piosenki, których nikt nie chciał – to żartobliwe czy faktycznie czułeś się trochę niechciany w branży?

Nie wiem, czy czułem się chciany czy niechciany. Wcześniej miałem pomysł na to, że zrobię płytę producencką i zaproszę innych wokalistów do tego projektu. Gdy robiłem demówki i wysyłałem je znajomym, którzy śpiewają, dostawałem zwrotkę: „są fajne, ale nie dla mnie”, „super cool, chociaż ja tego nie czuję”. A ja czułem te numery. Wiedziałem, że one są bardzo dobre i mnie poruszają. Nie były to piosenki, które finalnie znalazły się na mojej solowej płycie, bo nie ma tam odrzutów z tej sytuacji, ale reakcje znajomych były pewnym zaczynem pracy. Pomyślałem, że jeżeli tak to wygląda, to ja po prostu sam zacznę śpiewać i zrobię coś swojego. Stąd geneza tego tytułu.

Stale podkreślasz, że materiał oparty jest na twoich doświadczeniach. Opowiadasz często o tym, że debiutujesz z 10-letnim doświadczeniem na scenie. Jak było na samym początku, gdy przyjechałeś do Warszawy? Miałeś jakieś oczekiwania?

Przyjechałem tutaj gdy miałem 25 lat. Przechodziłem wtedy kryzys – nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Dzisiaj mówi się, że to naturalne, gdy osoba w tym wieku tego nie wie i jest przybita. Wtedy jak o tym mówiłem, ludzie patrzyli na mnie jak na wariata. Studiowałem prawo i administrację, ale w ogóle tego nie czułem. Poszedłem na studia z powinności. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i wyjechałem do Warszawy, by robić muzykę. Na początku było bardzo… słabo szło, że tak powiem (śmiech). Pamiętam, że przez pierwszy rok chodziłem na jam session i nie zagrałem z nikim żadnego koncertu. 

Mój kryzys się przedłużał, przedłużał i przedłużał, ale w pewnym momencie się to zmieniło. Dostałem kilka zaproszeń na koncerty i przede wszystkim zacząłem poznawać ludzi, bo na początku znałem garstkę osób, w tym Maćka Matysiaka, basistę Bitaminy. Ucieszyłem się, że zacząłem poznawać osoby, które lubiły jak gram. Bardzo mi to pomogło, bo w tamtym czasie oczywiście się wstydziłem i uważałem, że moje występy nie są wystarczająco dobre. Ale w pewnym momencie zacząłem pokazywać numery różnym osobom – Mrozowi czy mojemu koledze Michałowi Kuszowi, z którym gram wspólnie w zespole u Darii. No i zacząłem robić piosenki. W zasadzie tak można rozłożyć te dziesięć lat –  bardzo dramatyczny początek, pierwsze koncerty z ludźmi, a potem rozkręcenie się, robienie utworów z ludźmi, a teraz dla siebie. Trochę to zajęło.

Rubens – Wystrzeliłem Tobą się

Ludziom się często wydaje, że kariera muzyków od samego początku to pasmo sukcesów. 

Wyobrażam sobie, że gdy ktoś słyszy „debiutant Rubens”, to myśli, że to jakiś muzyk, nie wiadomo skąd i sukces na niego spadł z nieba, dostał go od losu. Na pewno szczęście się do mnie uśmiecha, ale tak jak ci opowiadam, było to dziesięć lat przebijania muru głową i posuwania się naprawdę małymi kroczkami. 

Masz czasem wrażenie, że do tego wszystkiego Warszawa jest taką skrajnością – z jednej strony miasto wrażeń i perspektyw, a z drugiej bardzo samotne miasto, które potrafi rozczarować?

Zdecydowanie podzielam ten pogląd. Z jednej strony to miasto możliwości, imprez, aktywności. Jednak co rusz jak się z nimi rozmawia, to ta samotność, depresja wychodzi na wierzch i mam wrażenie, że dotyka osoby w Warszawie mocniej. Nie chcę generalizować, bo takie uczucia mogą dopaść ludzi z mniejszych miast i prowincji, ale faktycznie jest to tutaj odczuwalne. 

Miałam takie poczucie, czytając wywiady z tobą i słuchając albumu, że chociaż mówisz o tej emocjonalnej wrażliwości i podkreślasz, że jest to dla ciebie bardzo istotne, jest w tym sporo niedopowiedzeń. Jednocześnie jesteś otwarty i bardzo prywatny. Gdzie jest granica tego, co chcesz przekazać, a co nie?

Myślę, że aż tak tego nie analizuję, wychodzi to bardzo naturalnie. Po prostu chcę być szczery i nie zakładam sobie określonej granicy. Jak piszę tekst i czuję, że jest tam jakieś przekłamanie, od razu to odrzucam. Chciałbym być szczery i autentyczny. Wiem, że to już wyświechtany slogan przez artystów, ale rzeczywiście tak jest. Nie wyobrażam sobie śpiewania tekstów, których nie czuję. 

fot. Szymon Golendzinowski

Wiadomo, że słuchacz może zrobić z twoją twórczością co chce, analizować teksty po swojemu. Jeśli jednak faktycznie opowiadają one o twoich przeżyciach, to jestem jednak ciekawa, jak to jest wychodzić z utworami publicznie? Szczególnie wiedząc, że istnieje adresat czy adresatka twoich słów.

Parę razy powtarzałem, że uwielbiam taką niepisaną umowę z odbiorcą. Że ja robię coś, przekazuję tekst i zostawiam to odbiorcy. I to, jak on to zinterpretuje, jak odbierze – źle, dobrze – to wszystko jest dla mnie okej. Oddaję te utwory słuchaczowi. Raczej kontaktowali się ze mną ludzie, którzy pisali, że ten utwór w czymś pomógł. Podawali mi interpretacje danych piosenek, na które ja bym nie wpadł. Ale były zaskakujące i bardzo mi się podobały. 

Patrzę na komentarze pod twoim utworem Wszystko OK?  i czytam: „myślę o moim synu, który 5 lat temu odebrał sobie życie”. Te komentarze cię poruszają? 

Na maksa mnie poruszają, bo dużo jest tam dosyć bolesnych historii o tym, jak piosenka pomaga ludziom przetrwać stratę bliskiej osoby. W czasie, gdy ten numer był często grany w radiu, przyjechało przyjechało do Polski dużo osób z Ukrainy. Słysząc utwór, pisały, jak bardzo pomogła im ta piosenka w trudnym okresie. To bardzo wzruszające. 

Czy te mocne historie o śmierci i innych doświadczeniach sprawiają, że czujesz na sobie pewną odpowiedzialność? Po ukazaniu światu swojej twórczości czujesz się tym czasem przytłoczony?

Większość tych komentarzy jest utrzymana w takim tonie, że piosenka pomaga przejść przez coś. Czuję się z tym bardzo dobrze, bo kocham pomagać innym, więc jeżeli naprawdę ten utwór komuś pomógł, to wspaniale. Co do odpowiedzialności… Cały czas się zastanawiam w jakim stopniu to, co robi artysta, sprawia, że jest on odpowiedzialny za reakcje. I jak bardzo na serio trzeba w ogóle traktować artystę. I, Anno Domini 2023, ciągle tego nie wiem. Słucham różnej muzyki, w tym tekstów zaangażowanych, niezaangażowanych, bardzo lekkich, kontrowersyjnych i nie. Mam mętlik w głowie. Trudbo mi się ustosunkować do tej odpowiedzialności. Czasem wydaje mi się, że artysta jest totalnie odpowiedzialny za to, co się dzieje później z odbiorem jego piosenki. A czasem myślę: „w sumie z jakiej racji, przecież jest odpowiedzialny tylko za siebie”.

Trudno dzisiaj mówić publicznie o emocjach. Dzisiaj jedno zdanie potrafi wzbudzić natychmiastową dyskusję, a te słowa artysty przestają być jego, są przemielone przez interpretacje, budują wokół niego pewien obraz. Czujesz, że za bardzo jesteśmy dzisiaj obserwowani przez wszystkich, oceniani?

Zdecydowanie. Moim zdaniem odnosi się to bezpośrednio do hejtu. Na szczęście ja spotkałem się z nim tylko w jednym momencie, gdy wrzuciłem post z moją dziewczyną. Poinformowałem, że jesteśmy razem. A potem niestety wszedłem na popularny serwis plotkarski i przeczytałem komentarze pod newsem. Totalnie się przeraziłem, co ludzie są w stanie napisać w internecie.

Rubens – Wszystko OK?

Okej, to musi być ta rozczarowująca strona tworzenia, ale powiedz – co cię najbardziej motywuje? Budujesz sobie pewien obraz tego, jak będzie wyglądała twoja kariera czy lecisz na spontanie?

Przede wszystkim najważniejsze są dla mnie piosenki i koncerty. Na tym się totalnie skupiam. I to jest mój azymut w tym, co robię. Chcę wypuszczać dobre piosenki, pisać dobre teksty, wydawać dobrze wyprodukowane utwory. I mieć w nich dobry przekaz, dobre teksty i co za tym idzie, grać coraz lepsze koncerty na lepszych scenach i festiwalach. To nadaje mojej karierze tempa. Nie mam ścisłego planu pięcioletniego do przodu (śmiech).

Pewnie najmocniej jesteś podekscytowany sezonem festiwalowym. 

Na maksa. Szczególnie że wiem już o paru rzeczach, które wydarzą się w tym roku, a jeszcze o nich nie mówiłem. Przebieram nogami na ten koncertowy sezon na trasie, na dobrych festiwalach. 

Ćwiczysz przed lustrem przemowę do odbioru statuetek na Fryderykach?

Nie myślę o tym! Trudno mi to sobie w ogóle wyobrazić. Oswajam się z sytuacją, że dostałem po debiucie sześć nominacji do Fryderyków.

Twierdzi, że ma farta, ale jego droga do sukcesu była zdecydowanie wyboista. Nominowany do sześciu Fryderyków Rubens w naszej rozmowie podkreśla to, że „debiutant” to w jego przypadku lekkie niedopowiedzenie. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →