fot. Mads Perch

Placebo „Never Let Me Go”: wielki powrót w wyśmienitej formie [recenzja]


25 marca 2022

Obserwuj nas na instagramie:

Placebo powraca po dziewięciu latach z płytą Never Let Me Go i udowadnia, że nadal jest w wysokiej formie.

Ekscentryzm w cenie

Twórczość Placebo od samych początków cechuje pewien ekscentryzm, dzięki któremu zespół ma swoją niepowtarzalną tożsamość. Nie wiem w jakim stopniu jest to związane z głosem Briana Molko czy tekstami, bo przecież słuchając wcześniejszych płyt brytyjskiej grupy można odnieść wrażenie, że jest to po prostu rockowe granie. Z jednej strony jest to mylne wrażenie. Z drugiej myślę, że może być w tym nieco prawdy. Czasem najprostsze rozwiązania okazują się najlepsze i Placebo to udowadnia.

Nie jest to oczywiście ekscentryzm à la Dawid Bowie (nieprzypadkowo wskazuję właśnie jego), ale jakaś indywidualna formuła. Twórczość Placebo zawsze kojarzyła mi się z niepokojem, chłodem, jakąś tajemnicą czy mrokiem. Momentami zahaczała też gdzieś o rejony postapokaliptyczne, a nawet utopijne. I chodzi mi tu tylko i wyłącznie o warstwę muzyczną. Nie inaczej jest z ósmą płytą zespołu – Never Let Me Go. Brian Molko oraz Stefan Olsdal nie wypadli z formy i powrócili z przytupem.

Placebo „Never Let Me Go”: wielki powrót w wyśmienitej formie [recenzja]
okładka płyty Placebo – Never Let Me Go

101% Placebo

Uwagę przy Never Let Me Go z pewnością z początku przykuwa użycie syntezatorów. Ósme studyjne wydawnictwo Placebo to nadal głównie gitary, jednak zostały one wsparte futurystycznymi i synth-popowymi partiami, przepuszczonymi przez filtry lat 20. XXI wieku. Z jednej strony nadaje to krążkowi szorstkości, chłodu i surowości, co doskonale odzwierciedlają otwierający płytę utwór Forever Chemicals, przywodzący na myśl Nine Inch Nails czy nieco dalsze Surrounded By Spies, emanujące vibem niczym z serii filmów Matrix. Po drugiej stronie syntezatorowego biegunu jest chociażby pierwszy singiel z krążka, Beautiful James, którego trzon stanowi wwiercający się w głowę futurustyczny motyw. Takich momentów na płycie jest o wiele, wiele więcej. Molko i Olsdal idealnie zachowali balans gitary/synthy, przez co dźwięki te po prostu się uzupełniają i przecinają, zamiast sobie przeszkadzać.

Placebo – Forever Chemicals

Siła tkwi w prostocie

Nowa płyta Placebo wydaje się idealnie to odzwierciedlać, jeśli pod uwagę weźmiemy gitarowe riffy. Za najlepszy przykład niech posłuży tutaj singlowy wybór Try Better Next Time (swoją drogą z singlami zespół trafił w dziesiątkę). Prosty, z pozoru niczym niewyróżniający się, a jednak odblokował mi w pamięci podróż o kilka-, kilkanaście lat wstecz. Wylewa się z niego nostalgia za czymś, czego nawet nie doświadczyliśmy. Tutaj występuje mocny kontrast z tekstem utworu, ale o tym nieco później. Tego, że rock nie umarł, dowodzi także chociażby Twin Demons, które może się kojarzyć z pierwszymi płytami Placebo. Wylewa się z niego energia oraz funduje również podróż do lat 2005-2007. Przed oczami od razu miałem stylówki rockmanów z tego okresu. Wiecie, pomalowane oczy, koszule, czarne włosy. Nie jest to absolutnie żaden zarzut. Z kolei utwór Hugz prezentuje garażowo-grunge’owy vibe, kiedy zwrotki kawałka wypełnia brudny riff.

Never Let Me Go to rzecz jasna nie tylko energiczne, gitarowe piosenki. Znalazło się miejsce dla nieco spokojniejszych kompozycji. Podszyte orkiestrą The Prodigal wydaje się być umiejscowione w trackliście nie tam, gdzie powinno, bo nieco wybija z tej początkowej przebieżki. Ostatnie trzy utwory na krążku stanowią coś na kształt wygaszenia całości. Z tego grona najbardziej wybija się zbliżone do trip hopu Fix Yourself, które jest również podsumowaniem całej płyty.

Placebo – Fix Yourself

Ziemia jest tylko jedna

Główną osią tekstowej warstwy Never Let Me Go są analiza i komentarz kondycji ludzkości, podkreślając zarówno jej zalety, jak i wady. Album porusza ważne zagadnienia, takie jak zmiany klimatyczne, ograniczanie swobód obywatelskich, nierówność społeczna czy inwigilacja. Jak bumerang wracamy w tym momencie do utworu Try Better Next Time, który spośród wszystkich na płycie chyba najbardziej mnie przejął. W kontraście do żywej warstwy muzycznej tekst całkowicie zmienia odbiór utworu. Molko snuje w nim koniec ludzkości, spowodowany nadmierną eksploatacją środowiska oraz ludzką pychą. Obudźmy się, następnym razem postarajmy się bardziej śpiewa Brytyjczyk.

Jego lęki objawiają się także w innym singlu, Surrounded By Spies, traktującym o nieustannej inwigilacji oraz tym, jak w obecnych czasach sami jesteśmy w stanie obserwować tragedie innych ludzi. Niech za wystarczające podsumowanie posłuży wers I saw you jump from a burning building, w którym wyczuwam także nawiązanie do zamachu na World Trade Center. Molko jest jednocześnie tajemniczy, gra niedopowiedzeniami i pozwala na wytworzenie sobie własnej narracji i interpretacji przekazu płynącego z albumu.

Synonim spójności i profesjonalizmu

Specjalnie starałem się unikać przywoływania dotychczasowych dokonań Placebo i potraktować Never Let Me Go jako coś na kształt nowego otwarcia. W końcu jest to pierwszy album od dziewięciu lat. Molko i Olsdal wywiązali się z tego zadania śpiewająco. Płyta jest przede wszystkim niezwykle świeża, a jednak zachowała wszystko to, co w Placebo najlepsze. Kawał profesjonalnej, przemyślanej i poukładanej roboty. Jest chyba nieco za wcześnie na typowanie najlepszych rockowych płyt 2022 roku, ale mamy tu bardzo, bardzo mocnego kandydata. Placebo nadal jest w formie.

Placebo – Never Let Me Go – odsłuch płyty

Placebo powraca po dziewięciu latach z płytą Never Let Me Go i udowadnia, że nadal jest w wysokiej formie. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia Lins Ekscentryzm w cenie Twórczość Placebo […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →